Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zabójczy kusiciel (t.4) - Kristen Ashley страница 5

Zabójczy kusiciel (t.4) - Kristen Ashley Rock Chick

Скачать книгу

i nie przegapiłby okazji, żeby się ze mną zobaczyć.

      – Sniff, jeśli mi nie powiesz, zero deseru – zagroziłam.

      Sniff był łasuchem.

      – Nie wiem, Law. Po prostu go tutaj nie ma.

      To poświęcenie zaskoczyło mnie i nie wróżyło dobrze. Sniff wiedział, że coś się dzieje i że może być z tego problem. Park był zbyt inteligentny, potrzebował wyzwań, żeby jego aktywny umysł mógł się oderwać, zwłaszcza od tego gównianego życia. Wpadał w kłopoty, szukając przygód i wyzwolenia, i sposobu, żeby mieć spokój od tego wszystkiego. Miałam z nim pełne ręce roboty, jak zresztą z całą tą trójką.

      Złapałam Sniffa za rękaw zbyt dużego T-shirtu i pociągnęłam do Roama.

      – Ruchy, chłopaki. Idziemy szukać Parka.

      Poszli ze mną, głównie dlatego, że to oznaczało przejażdżkę Hazel.

      Znaleźliśmy go. Chwilę to trwało, bo objechaliśmy wszystkie jego miejscówki, a trochę tego było, ale znaleźliśmy.

      Nigdy nie zapomnę tego widoku. Strzykawka leżała na ulicy przy nieruchomej ręce. Trefny towar. Park był sztywny, zaczęło się już stężenie pośmiertne. Miał otwarte oczy, jego śniada skóra była blada. Patrzyłam na niego długą chwilę, w końcu wrzasnęłam:

      – Kurwa mać!

      Sniff zwymiotował.

      Roam przycisnął dłonie do głowy i cały czas patrzył na martwego przyjaciela.

      Bluzgałam dalej, a potem przykucnęłam przy Parku i patrzyłam.

      Wyglądał zupełnie inaczej. Nigdy nie spotkałam kogoś tak pełnego życia jak Park; więc teraz, gdy leżał tak bez ruchu, wyglądał jak ktoś zupełnie inny.

      Spuściłam głowę i zaklęłam znowu. Potem wzięłam telefon i wezwałam policję. A potem znów patrzyłam na Parka. Gdy poczułam, że ten obraz wrył mi się w mózg, zamknęłam oczy. Ale wypalił mi się również pod powiekami.

      I wtedy zrozumiałam, co muszę zrobić. W tej jednej chwili. Wstałam i spojrzałam na Roama.

      – Kto mu sprzedał to gówno?

      Roam był czarny, wysoki, tyczkowaty i zapowiadał się na przystojniaka. Sniff był biały, chudy i miał trądzik. Park był Amerykaninem meksykańskiego pochodzenia, średniego wzrostu i już był przystojny. Gdyby miał szanse dorosnąć, byłby seksowny jak diabli.

      Czułam, że Roam balansuje na krawędzi. Nigdy nie wiedziałam, czy zdołam do niego dotrzeć, za każdym razem, gdy przychodziłam do King’s, trzymałam kciuki, żeby go zastać, jakby to był jedyny wskaźnik, że to, co robię, działa.

      Roam patrzył na mnie bez słowa swoimi czarnymi oczami.

      Oparłam dłonie na jego piersi, pchnęłam go na ścianę budynku, zajrzałam mu w oczy. Roam miał piętnaście lat, ale był dziesięć centymetrów wyższy ode mnie i gdyby chciał, szybko by sobie ze mną poradził.

      Nie próbował.

      – Kto mu sprzedał ten jebany towar?

      – Nie wiem, jak on się nazywa.

      – Możesz mi go pokazać?

      Zaskoczyłam go.

      – Law…

      Tylko tyle i już wiedziałam, że może.

      – Dzisiaj – poleciłam.

      Twarz mu stężała i wiedziałam dlaczego. Roam i Park przyjaźnili się od zawsze. Przeżyli złe chwile w domu i trochę lepsze, ale wciąż słabe, na ulicy. Sniff dołączył później, był nowy na ulicy i Park wziął go pod swoje skrzydła. Od tamtej pory zawsze trzymali się razem.

      Aż do teraz.

      – Dobra – zgodził się Roam.

      Wiedziałam, czemu to zrobił, ale nie miałam zamiaru na to pozwalać.

      – Was to nie dotyczy. Pokażecie mi, kto to jest, i znikacie jak cień.

      – Law… – powtórzył Roam.

      – Nie, Roam. Żadnych dyskusji.

      – To nie jest miejsce dla białej suki. Ci goście cię załatwią.

      – O to się nie martw. I nie nazywaj mnie suką, bo to chamskie.

      No co. Nadal byłam jedyną dorosłą osobą w tej sytuacji.

      Tamtego wieczoru Roam pokazał mi gościa, który sprzedał to gówno Parkowi. Nie próbowałam go dopaść. Aż taka głupia nie jestem. Po prostu jechałam za nim i obmyślałam plan.

      A potem poszłam do Zip’s Gun Emporium i kupiłam pistolet.

      Zip był stary jak czas. Był biały, niski, pomarszczony, kościsty i prawie łysy, jeśli nie liczyć kilku siwych kosmyków przyklejonych do czaszki.

      Zip przypatrywał mi się, gdy oglądałam broń, usiłując coś wybrać.

      – Trzymałaś kiedyś w ręku pistolet? – zapytał.

      – Nie.

      – Kupujesz go dla ochrony? Do noszenia w torebce?

      – Nie.

      Przyjrzał mi się uważniej.

      – Chcesz dopaść swojego eks?

      – Nie.

      Jego oczy rozszerzyły się na ułamek sekundy, potem zwęziły.

      – Chcesz dopaść kogoś innego?

      Spojrzałam na niego.

      A potem, nie wiem dlaczego, może potrzebowałam o tym pogadać, a może musiałam podzielić się z kimś moim planem, w każdym razie powiedziałam Zipowi o Parku. A potem, jaki mam plan.

      Tym razem przyglądał mi się dłużej. W końcu podszedł do gablotki, otworzył ją, wyjął czarny pistolet i powiedział:

      – Glock 19, dziewięć milimetrów. Lekki, niezawodny, mieści się w torebce.

      Alleluja.

      – Biorę.

      – Na tyłach mam strzelnicę. Każdego dnia przyjdziesz tutaj przynajmniej na godzinę. Każdego dnia przez godzinę będę cię uczył. Nie wyjdziesz na ulicę, dopóki nie nauczysz się obchodzić z bronią. Mam chłopaków, z którymi musisz pogadać. Pokażą ci, jak się zachowywać. Przyjdź jutro o szóstej.

      Trochę mnie zaskoczył,

Скачать книгу