Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zabójczy kusiciel (t.4) - Kristen Ashley страница 7
Mruknęłam coś niezrozumiale.
– Nie wiesz? – Zip nie dał mi odpowiedzieć. – Po pierwsze, kurwa, Lee Nightingale. Po drugie, kurwa, Hank Nightingale. A jakby tego było mało, to jeszcze, kurwa, Eddie Chavez. Dwóch przedstawicieli cholernego prawa.
– Zip… – spróbowałam mu przerwać.
Nie pozwolił.
– I jakbyś już nie siedziała po uszy w gównie, był tam również Luke Stark, Kai Mason i Vance Crowe, kurwa ich mać.
– O tym ostatnim wiem – rzuciłam szybko.
A reszty się domyślałam.
Nie było dobrze, że ściągnęłam na siebie uwagę braci Nightingale’ów i Chaveza, ale Crowe powiedział, że z nimi porozmawia. To, że Stark i Mace byli świadkami konfrontacji z Cordovą, było krępujące. Jeśli w plotkach było choć trochę prawdy, Stark był twardym skurwielem. Podobnie Kai Mason, czyli Mace, który dodatkowo słynął z tego, że się szybko odpalał.
– Tak? Niby skąd? – spytał Zip, wyrywając mnie z tych rozmyślań.
– Bo tak jakby mnie dopadł – wyjaśniłam.
Cisza.
– Zip?
– Jest tam?
To mnie zaskoczyło.
– Słucham?
– Crowe! Jest tam z tobą?
– Oczywiście, że nie. Pogadaliśmy i mnie puścił.
– Nie ma go tam? – dopytywał się wyraźnie zaskoczony.
– Yy… nie – powiedziałam raz jeszcze. Czy on stracił ostatnie klepki?
– Jesteś pewna, że go tam nie ma?
Po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz, wyjrzałam przez okno.
Żadnego harleya w zasięgu wzroku. Odetchnęłam.
– Nie ma go, Zip. O co ci chodzi?
– Crowe umie omotać kobietę. Ty wyglądasz, jak wyglądasz, więc jeśli wpadłaś mu w oko, wyrwie cię, nim się obejrzysz.
Wzniosłam oczy do sufitu. Litości.
– Nie przypuszczam – odparłam.
– Dziewczyno, jesteś rąbnięta. Kompletnie rąbnięta. Co Crowe powiedział, jak gadaliście?
– Niewiele – skłamałam.
Już i tak byłam wystraszona, a Zip był wściekły, nie chciałam, żeby wściekł się bardziej, bo wtedy ja bym się jeszcze mocniej wystraszyła.
– Przyjrzał ci się?
Chyba tak, skoro centymetry dzieliły jego twarz od mojej i prawie na mnie leżał.
Poczułam motyle w brzuchu na samo wspomnienie i znów je zignorowałam.
– Zip, spoko, nie przejmuj się.
– Ci goście działają szybko, Jules. Bez opieprzania. Widzą coś, chcą tego i biorą. Są z tego znani. Kobieta nie ma żadnych szans. Wyglądał, jakbyś mu się spodobała?
Nie znałam odpowiedzi i lałam na to (może nie do końca, ale miałam teraz większe problemy).
– Słuchaj, Zip, serio, nie przejmuj się. Każde z nas poszło w swoją stronę. Będę teraz mądrzejsza, będę działać ostrożniej. Będę…
– Wycofana. Crowe ci się przyjrzał, czyli już jesteś jego. Masz przejebane i zostaniesz zerżnięta.
– Zip! – krzyknęłam zszokowana.
– Ale w sumie to może nie być takie złe. Crowe nie pozwoli, żeby jego kobieta szlajała się po mieście, rzucała świece dymne, przebijała opony i generalnie się narażała. Zauważyli cię. Ściągnęłaś na siebie uwagę. To mnie martwi, rozumiesz? Miałaś być niewidzialna, ale nie byłaś. Wszyscy już wiedzą o słynnej Law. Ciężki, Frank i ja mieliśmy rozmowę…
O kurde. Tylko nie rozmowę. To nie wróżyło dobrze.
Co jakiś czas się o mnie martwili, ostatnio częściej. Do tej pory umiałam ich uspokoić, ale wiedziałam, że to nie potrwa wiecznie. A przecież ich potrzebowałam. Musiałam się jeszcze dużo nauczyć, a oni byli w tym dobrzy. Poza tym polubiłam ich i nie chciałam stracić. Uważałam ich niemal za przyjaciół. Może to żałosne, że dwudziestosześcioletnia pracowniczka socjalna kumpluje się ze starym, łysym właścicielem sklepu z bronią, gościem o ksywce Ciężki, która mówi sama za siebie, i Frankiem, który wyglądał, jakby mógł się zamknąć w drewnianym domku z prowiantem na pół wieku i kierować stamtąd przejęciem świata online.
Ale wisiało mi, czy to żałosne, czy nie, byli moimi kumplami i tylko to się liczyło.
– Zip, przestań gadać i słuchaj. Vance Crowe dał mi spokój. Czuję się dobrze i nie odpuszczam.
– Jules.
– Zip – odpowiedziałam spokojnie i dodałam z mocą: – Nie.
Zapadła cisza. Wiedział, co oznacza ten spokój w moim głosie. Moje słowo było jak prawo.
– Zip, obiecuję, że się poprawię.
Nic nie mówił jeszcze przez chwilę, w końcu się poddał.
– Jules, masz na siebie uważać, jasne? Miej oczy i uszy otwarte i nie wychylaj się. I chcę, żebyś jutro tu przyjechała, zrozumiano?
Uśmiechnęłam się. Kryzys zażegnany.
– Zrozumiano.
– Skończona wariatka – wymruczał i rozłączył się bez pożegnania.
***
Szykowałam się do wyjścia, żeby znów pouprzykrzać życie przestępcom, gdy usłyszałam pukanie do tylnych drzwi i wszedł Nick.
– Jules? Jesteś w domu?
– Tak! – zawołałam z łazienki.
Zebrałam włosy w kucyk i weszłam do kuchni.
Boo opowiadał właśnie Nickowi, co słychać, kablując na mnie w kocim języku. Na szczęście Nick nie znał kociego. Popatrzyłam na niego: wysoki, włosy przyprószone siwizną, niebieskie oczy, okulary i mocna budowa ciała. Był tylko szesnaście lat starszy i siwiznę zawdzięczał chyba wyłącznie mnie. Pracował jako dyspozytor w firmie przewozowej, a z miłości do muzyki zajmował się didżejką w piątkowe