Grzeczna dziewczynka. Anna Sakowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzeczna dziewczynka - Anna Sakowicz страница 12

Grzeczna dziewczynka - Anna Sakowicz

Скачать книгу

babce, jak wyczerpująca jest opieka nad drugą osobą. Sama nigdy się nikim nie opiekowała, więc nie była w stanie tego zrozumieć. Jej zdaniem kłopoty z pamięcią to nie był koniec świata. Nie zdawała sobie sprawy z powagi sytuacji.

      – Dobra – dodała pisarka. – Ja jadę. W razie czego masz komórkę, więc zadzwonisz, jeżeli byś się źle poczuła. Dobrze?

      Babka kiwnęła głową na znak, że wszystko rozumie. Powoli już traciła cierpliwość, bo jej wnuczka była niezwykle upierdliwa. Może to brak dzieci na nią tak wpływał, że wobec wszystkich zachowywała się jak niedoszła kwoka? W dodatku dzisiaj Zuzannę znów bolały nogi i traciła przez to cierpliwość. Po obudzeniu się nasmarowała kolana, ale lewa noga po złamaniu, które miała dwadzieścia lat temu, źle się zrosła i teraz dokuczała. Była tak wykrzywiona, że przy chodzeniu niemiłosiernie bolała. Żadne leki ani maści nie pomagały. Gdyby się nie bała, toby ją jeszcze raz złamała, żeby lekarze od nowa poskładali. Zadanie to jednak było niewykonalne.

      Miranda pożegnała się z babką i pojechała do rodziców. Całą drogę zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, zostawiając seniorkę samą. Co prawda umysłowo była sprawna, ale miała swoje lata, więc w każdej chwili mogło się jej coś przydarzyć. Nie chciała jednak odwoływać opieki nad mamą. Zależało jej, żeby tata systematycznie miał dzień wolny od mamy. Kilka godzin na złapanie oddechu to i tak było mało, dlatego złożyli dokumenty do ośrodka pomocy społecznej i czekali na miejsce w domu opieki dziennej. To byłoby idealne rozwiązanie.

      – Aaaa!!! – krzyknęła matka na widok córki i od razu zawisła jej na szyi. – Mirunia moja. Mircia! – Zaczęła całować córkę po policzkach. Ojciec Mirandy stanął za żoną i przyglądał się tej scenie z uśmiechem. Niezwykle rozczulał go taki widok. Ukradkiem otarł łzę i zwrócił się do córki:

      – Leki są tam, gdzie zawsze. Jak mama zje śniadanie, to jej daj. Tylko pilnuj, bo ona kombinuje. Wczoraj złapałem ją na tym, jak próbowała wyrzucić tabletkę.

      – Dobra – odparła. – A ty leć, bo szkoda każdej minuty. My sobie damy radę. Ugotujemy obiad.

      – Obiad? – podchwyciła Gosia. – Jeść, jeść, jeść…

      – To idziemy do kuchni – powiedziała córka i wzięła mamę za rękę. Wojtek w tym czasie włożył buty i krzyknął jeszcze, że zamknie drzwi z zewnątrz na klucz. Zawsze o tym pamiętał. Mieszkanie musiało być zamknięte, ponieważ Gosia potrafiła bez słowa wyjść z domu i ruszyć przed siebie. Kilka razy ledwo ją dogonił. Siedział akurat w toalecie, kiedy usłyszał trzaśnięcie drzwi. Zanim się zebrał i naciągnął spodnie, żona maszerowała już w nieznane. Na szczęście za każdym razem ją znajdował.

      – Tu masz tabletki. – Miranda podawała mamie po jednej pastylce. Zaczęła od najmniejszych, kolorowych. Na koniec poszły dwie duże białe. Przełamała je na połówki i dopiero podała. – A ja nastawię krupnik – dodała, wyjmując mięso z lodówki. Sama była wegetarianką, ale wiedziała doskonale, że jej rodzice uwielbiali zupy gotowane na kurczaku lub indyku, więc nie próbowała ich nawracać.

      – Kochasz mnie? – spytała mama. Miranda od razu się uśmiechnęła i przytuliła ją. Przysunęła do niej krzesło i usiadła obok. Oparła głowę o jej pierś.

      – Kocham cię – odparła. – Jesteś moją mamą. – Objęła ją wpół, czując, jak bardzo była mięciutka.

      Miranda przez chwilę znów mogła być małą dziewczynką, a troskliwy dotyk na głowie przenosił ją w przeszłość. Mama głaskała ją i co chwilę cmokała w czoło. Kobiety ponownie wróciły do swoich ról. Było bezpiecznie i dobrze. Pisarka przymknęła oczy. Czuła zapach mamy. Starała się przypomnieć sobie, kiedy ją w ten sposób przytulała ostatnim razem. Gdy była zdrowa, ciągle nie miała na to czasu. Zawsze gdzieś pędziła. Udzielała się społecznie, była radną, zajmowała się pomaganiem innym, ale zapominała o swoich dzieciach. Miranda miała żal o to do matki, ale nie dało się cofnąć czasu. Mogła jedynie korzystać z takich momentów jak ten dzisiaj, zmieniać się w małą dziewczynkę i czerpać od mamy bezgraniczną miłość i czułość. Taki bonusik od choroby, żeby nie było tylko źle.

      – A ty masz mamę? – spytał alzheimer, spychając Gosię w głąb siebie.

      – Ty jesteś moją mamą.

      – Ja? To ty Mirusia jesteś?

      – Tak.

      – Moja córcia… – I znów buziak, i przytulanki. Mama wróciła. Czasami odchodziła, ale jeszcze wracała. Miranda wiedziała, że któregoś dnia nie wypłynie na powierzchnię świadomości. Zostanie gdzieś tam, na dnie i będzie patrzeć pustym wzrokiem. Na szczęście w oczach ciągle tliła się iskierka dawnej mamy. Czasami trzeba było się jej dokładnie przyjrzeć, ale była. Błyszczała w brązowych tęczówkach. – A gdzie Gabryś?

      – Gabryś mieszka daleko – powiedziała. – W Szwecji, ale niedługo przyjedzie – dodała, choć doskonale wiedziała, że dla mamy pojęcie czasu nie istniało, a brat nie spieszył się z wizytą. Może wygodniej było trzymać alzheimera na dystans, nie właził wtedy z buciorami w życie, pomyślała Miranda, a potem jeszcze mocniej przytuliła mamę. Mogłaby zostać w tych objęciach na zawsze.

      * * *

      Pisarka wjeżdżała na swoją posesję i z ulgą rozglądała się wokół. Dom nie spłonął, ciągle stał w tym samym miejscu i w dodatku miał ten sam lekko już przybrudzony kolor elewacji.

      Miranda wstawiła samochód do garażu i popędziła do środka, bo może wewnątrz Hun wszystko zrównał z ziemią. Oddech wstrzymała już w kuchni. Na stole lśniła nowością żółta cerata w kwiaty. Ohydztwo biło po oczach.

      – Babciu! – krzyknęła w poszukiwaniu oldskulowego dekoratora wnętrz. – Babciu!

      Jednak staruszki nie było w domu. Miranda obeszła wszystkie pomieszczenia i dopiero z okna dużego pokoju dostrzegła Zuzannę z drugiej strony budynku. Akurat była pochylona i grzebała w ziemi.

      – Leoś! – wrzasnęła pisarka, mając złe przeczucia. – Leoś!

      Nagle jednak usłyszała ciche miauknięcie. Kot wyszedł spod komody i czujnie się rozejrzał wokół. Widać, że seniorka napędziła mu strachu, bo dotąd nigdy tak często nie ukrywał się po kątach. Miranda od razu chwyciła go w ramiona i zaczęła tulić. – Nic ci nie jest. Powiesz mi, co tu się działo? – Znów zerknęła przez okno. Babka ciągle znajdowała się w tej samej pozycji i z zapałem grzebała w ziemi. – Co ona tam robi? Zakopuje któregoś z sąsiadów?

      Postawiła kota na podłogę i poszła do ogrodu. Im bliżej była babki, tym szybciej zaczynało jej bić serce. Miała złe przeczucia!

      – Babciu! – krzyknęła po raz kolejny w ciągu ostatnich pięciu minut. – Co ty zrobiłaś?

      – Nic – odparła seniorka. – Pomagam ci.

      – Ale wyciachałaś właśnie hortensje!

      – To były brzydkie badyle.

      – Te badyle kwitną! Hortensja kwitnie na zeszłorocznych badylach i teraz nie będzie miała kwiatów.

      – Ja

Скачать книгу