Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niespokojna krew - Роберт Гэлбрейт страница 53
Podobnie jak rodzice Robin, Judith początkowo zakładała, że ten rozwód będzie szybki i łatwy, kwestia dwóch podpisów i uściśnięcia dłoni. Para była małżeństwem nieco ponad rok, nie miała dzieci ani nawet zwierzęcia, o które mogłaby się wykłócać. Rodzice Robin wyobrażali sobie nawet, że Matthew, którego znali od dziecka, poczuje w związku ze swoją niewiernością tak wielki wstyd, że postanowi zrekompensować ich córce krzywdę, podchodząc do rozwodu hojnie i rozsądnie. Rosnąca wściekłość jej matki na byłego zięcia sprawiała, że Robin bała się dzwonić do domu.
Kancelaria Stirling and Cobbs mieściła się przy North End Road, dwadzieścia minut spacerem od mieszkania Robin. Włożywszy ciepły płaszcz, Robin uzbroiła się w parasolkę i postanowiła przespacerować się tego ranka wyłącznie dla zdrowia, ponieważ ostatnio spędzała w samochodzie bardzo wiele godzin, siedząc przed domem pogodynka i czekając na Pocztówkę. Ostatni raz chodziła przez bitą godzinę po Narodowej Galerii Portretu, co jednak nie przyniosło żadnych rezultatów oprócz jednego maleńkiego incydentu, który zignorowała, ponieważ Strike ją nauczył, że nie należy ufać przeczuciom tak bardzo idealizowanym przez ludzi niemających nic wspólnego z prowadzeniem śledztw, gdyż przeważnie biorą się one z osobistych inklinacji albo myślenia życzeniowego.
Zmęczona, zniechęcona i doskonale wiedząc, że nic, co za chwilę usłyszy od Judith, nie poprawi jej humoru, Robin minęła punkt zakładów bukmacherskich i usłyszała dzwonek swojej komórki. Na wydobycie jej z kieszeni potrzebowała więcej czasu niż zwykle, ponieważ miała rękawiczki. Gdy w końcu udało jej się odebrać połączenie z nieznanym numerem, w jej głosie zabrzmiała nuta paniki.
– Słucham. Mówi Robin Ellacott.
– O, dzień dobry. Tu Eden Richards.
Przez chwilę Robin w ogóle nie mogła skojarzyć, kim jest Eden Richards. Wyglądało na to, że rozmówczyni odgadła jej problem, ponieważ dodała:
– Córka Wilmy Bayliss. Ja i moje rodzeństwo dostaliśmy od pani wiadomość. Chciała pani z nami porozmawiać o Margot Bamborough.
– A, tak, oczywiście. Dziękuję, że pani dzwoni! – powiedziała Robin, przystając obok wejścia do punktu zakładów bukmacherskich, i by odciąć się od ulicznego hałasu, zatkała palcem drugie ucho. Już sobie przypomniała, że Eden to najstarsza córka Wilmy, radna z ramienia Partii Pracy z Lewisham.
– Informuję, że nie będziemy z panią rozmawiać – oznajmiła Eden Richards. – I mówię to w imieniu nas wszystkich, okej?
– Przykro mi to słyszeć. – Rozkojarzona Robin patrzyła na dobermana pinczera, który przykucnął i załatwiał się na chodnik, podczas gdy jego skrzywiony właściciel czekał obok z foliowym woreczkiem w dłoni. – Czy mogę spytać dlaczego…?
– Po prostu nie chcemy – ucięła Eden. – Okej?
– W porządku – powiedziała Robin – ale chciałabym wyjaśnić, że tylko sprawdzamy zeznania złożone po zaginięciu…
– Nie możemy się wypowiadać w imieniu naszej matki – ucięła Eden. – Ona nie żyje. Szkoda nam córki Margot, ale nie chcemy wywlekać spraw, które… niekoniecznie chcielibyśmy przeżywać ponownie. Gdy ona zniknęła, byliśmy mali. To był dla nas zły czas. Dlatego odpowiedź brzmi nie, okej?
– Rozumiem – powiedziała Robin – ale może by to państwo jeszcze przemyśleli. Nie prosimy o żadne osobis…
– Ależ owszem – weszła jej w słowo Eden. – Owszem, prosicie. A my nie mamy ochoty tego robić, okej? Nie jesteście z policji. A tak na marginesie: moja najmłodsza siostra jest w trakcie chemoterapii, więc, proszę, dajcie jej spokój. Nie potrzebuje dodatkowych zmartwień. Będę już kończyła. Odpowiedź brzmi nie, okej? Proszę się z nami więcej nie kontaktować.
I w słuchawce zapadła cisza.
– No to gówno – powiedziała na głos Robin.
– Nie tylko ty masz ten problem, skarbie – odezwał się właściciel dobermana pinczera, który akurat zbierał z chodnika pokaźną ilość tejże substancji.
Robin zmusiła się do uśmiechu, wcisnęła komórkę z powrotem do kieszeni i ruszyła dalej. Wkrótce, wciąż się zastanawiając, czy mogła lepiej rozegrać rozmowę z Eden, otworzyła szklane drzwi kancelarii Stirling and Cobbs.
– No tak… – powiedziała Judith pięć minut później, gdy Robin siedziała naprzeciw niej w maleńkim gabinecie pełnym szaf na dokumenty. Po tym zwięzłym wstępie zapadła cisza, w czasie której prawniczka przeglądała dokumenty w teczce leżącej przed nią na biurku, najwyraźniej przypominając sobie szczegóły sprawy. Robin siedziała i patrzyła. Wolałaby zaczekać jeszcze pięć minut w poczekalni, niż być świadkiem tej bezceremonialnej i pospiesznej rewizji tego, co przysparzało jej tyle stresu i bólu.
– Hm – mruknęła Judith. – Tak… tylko sprawdzam… Tak, czternastego dostałyśmy odpowiedź na nasze pismo, tak jak napisałam w mejlu, więc na pewno zdaje sobie pani sprawę, że pan Cunliffe nie jest gotów zmienić swojego stanowiska w sprawie wspólnego rachunku.
– Tak – potwierdziła Robin.
– Dlatego naprawdę uważam, że pora przejść do mediacji – powiedziała Judith Cobbs.
– Jak napisałam w odpowiedzi na pani mejla – odparła Robin, zastanawiając się, czy Judith w ogóle to przeczytała – nie wydaje mi się, żeby mediacje cokolwiek dały.
– Właśnie dlatego chciałam z panią porozmawiać w cztery oczy – powiedziała Judith z uśmiechem. – Często się okazuje, że gdy obie strony muszą usiąść w tym samym pomieszczeniu i mówić same za siebie, zwłaszcza w obecności bezstronnych świadków – bo oczywiście cały czas przy pani będę – stają się o wiele mniej nieustępliwe niż są na piśmie.
– Kiedy widziałyśmy się poprzednim razem – powiedziała Robin (krew dudniła jej w uszach: podczas rozmów z prawniczką coraz częściej miała wrażenie, że ta kobieta w ogóle jej nie słucha) – sama pani mówiła, że Matthew najwyraźniej usiłuje pchnąć tę sprawę do sądu. Tak naprawdę nie interesuje go wspólny rachunek. Mógłby wydawać dziesięć razy więcej niż ja. On po prostu chce mnie pokonać. Chce, żeby sędzia przyznał, że wyszłam za niego dla jego konta w banku. Uzna, że dobrze wydał pieniądze, jeśli będzie mógł wskazać orzeczenie stwierdzające, że do rozwodu doszło wyłącznie z mojej winy.
– Łatwo przypisywać byłym partnerom najgorsze możliwe cechy – stwierdziła Judith, wciąż z uśmiechem – ale najwyraźniej jest inteligentnym…
– Inteligentni ludzie potrafią być równie złośliwi jak każdy inny.
– To prawda – powiedziała Judith, wciąż jednak tonem, który miał dawać Robin do zrozumienia, że usiłuje jej zrobić przyjemność – ale odmowa choćby próby podjęcia