Z duchami przy wigilijnym stole. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Z duchami przy wigilijnym stole - Группа авторов страница 21

Z duchami przy wigilijnym stole - Группа авторов

Скачать книгу

że gdzieś u podnóża tej skarpy musi biec droga do wioski czy jakiegoś gospodarstwa, chociaż, szczerze mówiąc, nie bardzo ją widzę.

      – A czemu pan tak uważa? – spytała, spoglądając na mnie z uśmiechem.

      – Bo zawsze słyszę kogoś idącego tędy, wydaje mi się, że tam w dole. Kroki są bardzo wyraźne. Czyżby ich pani teraz nie słyszała? Wprawiają mnie w zakłopotanie, gdyż nie mogę dostrzec, którędy mogłaby biec ścieżka.

      Uśmiechnęła się znowu znacząco i wpatrzyła się we mnie, nasłuchując podobnie jak ja. Po krótkiej chwili rzekła:

      – I właśnie o to pan wcześniej zapytał! Otóż gdybyśmy nie słyszeli tych kroków, bylibyśmy bardzo nieszczęśliwi. Wie pan, czemu mówi się tu o Ścieżce Szlachetnej Damy?

      W chwili, gdy mówiła te słowa, zdałem sobie sprawę, iż zmieniło się coś w moich wrażeniach, a nawet trzeba byłoby uściślić: w moich wrażeniach słuchowych, gdyż to właśnie ten zmysł rejestrował teraz bodźce. Słyszałem ów dźwięk już często, a rozglądając się wcześniej, aby dociec, czyje to mogą być kroki, i nie widząc nikogo, nie miałem wątpliwości, że muszą one dobiegać z jakiegoś niewidocznego w tej chwili przejścia, przy czym – z pewnością z dołu. Teraz jednak odczucia zupełnie się zmieniły i nie mogłem nawet pojąć, iż kiedykolwiek sądziłem inaczej, jako że kroki rozlegały się na tym samym poziomie, na którym znajdowaliśmy się my, rozbrzmiewały obok nas, jakby w alejce dotrzymywała nam towarzystwa jakaś trzecia osoba. Nie wierzę w duchy, zupełnie nie jestem przesądny, przynajmniej na ile mi wiadomo, nie bardziej niż inni, w tej chwili jednak dość skwapliwie ustąpiłem drogi, mając dziwne poczucie, jak niepokojące byłoby otarcie się o coś niewidocznego.

      – Aha! – powiedziała Charlotte. – No właśnie, jakieś nieprzyjemne wrażenie, prawda? Zapomniałam, że pan nie jest tak nawykły do tego jak ja.

      – Czy ja wiem, powiedziałbym nawet, że odrobinę już nawykłem, gdyż słyszałem ten dźwięk tak często – odparłem, nieco zawstydzony moim niewytłumaczalnym ruchem. Zaraz też rozśmiałem się, co, najwyraźniej wymuszone, nawet mnie samemu wydało się nie na miejscu, i powiedziałem: – Z pewnością jest jakieś proste wyjaśnienie tego zjawiska, jakieś wibracje czy echa. Nauka poświęcona akustyce wyjaśniła już wiele tajemnic.

      – Nie ma żadnego wyjaśnienia – odparła Chatty, niemal z gniewem. – Ona chodzi tędy dawniej, niż ktokolwiek sięga pamięcią. Dla nas, Campbellów, to bardzo zły znak, gdy znika. Była najstarszą córką, tak jak ja, a z czasem – mniemam – stała się naszym aniołem stróżem. Jak długo tu pozostaje, nic złego nam się nie przytrafi. Niech pan posłucha! – zawołała, nieruchomiejąc i podnosząc dłoń. Okrasił ją blask zachodzącego słońca, podkreślił jej skrzące się brązowe oczy, policzki gładkie i miękkie, mające na sobie jeszcze odrobinę letniej opalenizny. Także znieruchomiałem i nadstawiłem uszu, nie mogąc zapanować nad uczuciem podniecenia. Gdybym uległ pierwszemu impulsowi, nie wiem, czybym nie czmychnął w chaszcze, ale, rzecz jasna, zachowałem się inaczej. Odgłos kroków tej trzeciej osoby, których nie dało się nie posłyszeć, choć była niewidzialna, sprawiły, że serce mi przyspieszyło (jeśli nie było to efektem obecności mojej towarzyszki, dostatecznie uroczej, aby pobudzić męskie emocje).

      – Jest pan zaskoczony – powiedziała, a uśmiech ciągle nie schodził z jej twarzy.

      – No cóż, czy nie wypadłbym z wyznaczonej mi roli, jeśli nie odczułbym tutaj czegoś dziwnego? Przecież nieobecność strachu byłaby wyrazem braku szacunku dla ducha.

      – Proszę nie używać tego słowa – skarciła mnie Chatty. – Sądzę, że to jest wyrazem braku szacunku. To znana wszystkim Dama z Ellermore. A czy wie pan – dodała – że gdy zmarła moja matka – co było największą tragedią w moim życiu – kroki ustały? Tak, mówię prawdę! Nie powinien pan spoglądać na mnie tak, jak gdyby było z czego się śmiać. Wydarzyło się to przed dziesięciu laty, byłam wtedy jeszcze głupiutką dziewczynką, taką samą jak każda inna. Gdy mama udała się na drzemkę, wygoniono mnie na dwór, a ja skierowałam się tutaj. Jak łatwo może pan przypuścić, płakałam, i dlatego w pierwszej chwili nie zwracałam na nic uwagi. Dopiero później nagle uderzyło mnie, że nie było słychać kroków Damy. Potem usłyszałam, że to najgorszy ze wszystkich znaków. Zawsze gdy ona się oddala, przybliża się śmierć.

      Dramatyczność tego zdarzenia powstrzymała mnie od wszelkich prób, aby potraktować je lekko, przez jakiś czas zatem szliśmy w milczeniu, ja zaś wtedy – jak chyba nie muszę dodawać – zamieniłem się w słuch, śledząc owe dziwne kroki, które – jak ostatecznie sobie powiedziałem – były tylko echem naszego stąpania.

      – To istotnie bardzo dziwne – powiedziałem w końcu grzecznie. – Była pani oczywiście niesłychanie poruszona i nazbyt pogrążona we własnym bólu, aby rozpatrywać jakieś inne wytłumaczenie, na przykład stan powietrza…

      Obdarzyła mnie spojrzeniem pełnym oburzenia. Dotarliśmy do końca alejki i gotów byłbym przysiąc, że kroki, które odrobinę nas wyprzedziły, zawróciły i teraz ruszyły ku nam. Dobrze wiem, jak głupio musi to brzmieć dla czytelników i że z pewnością chodziło o jakieś wibracje czy inne zdarzenia atmosferyczne. Tak to jednak wyglądało: złudzenie nie wzrokowe, lecz słuchowe. Jak długo kroki nam towarzyszyły, łatwiej było je zignorować, gdy jednak teraz zawróciły i dotarły do nas z powrotem…! Cały mój sceptycyzm nie powstrzymał mnie od tego, bym nie zszedł na bok, aby je przepuścić. Tym razem przeszły między nami, a naturalność mojego zachowania była o wiele bardziej znacząca niż niepewny uśmiech, który przywołałem, aby się usprawiedliwić.

      – No cóż, to doprawdy osobliwy dźwięk – powiedziałem, a lekki dreszcz, który przeszedł mi po ciele, zawibrował też w głosie.

      Chatty rzuciła mi uspokajające spojrzenie. Nie śmiała się ze mnie, co przyjąłem z zadowoleniem. Przez chwilę stała tak, jakby obserwowała naszą niewidzialną towarzyszkę.

      – Nawet dzieci się jej nie boją – wyznała. – Wszyscy bowiem wiemy, że jest naszą przyjaciółką.

      Gdy wróciliśmy na brzeg jeziora, co powitałem, przyznam, z ulgą, gdyż znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni, bez żadnych drzew, pod którymi mógł się położyć cień, czułem mniej oporów, by dalej dopytywać.

      – Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby opowiedziała mi pani całą historię, bo nie wątpię, że coś się musi za tym wszystkim kryć.

      – Nie, nie ma tutaj żadnej historii, żadnej opowieści tragicznej czy romantycznej, po prostu ludzie powiadają, że była najstarszą córką. Czasami zastanawiam się – dodała Chatty z uśmiechem i niewielkim rumieńcem na twarzy – czy nie była aby trochę do mnie podobna. Nie oddalała się z Ellermore, miała tu, jak zwykle bywało w rodzinie, pod opieką osoby w różnym wieku. Nie, nie doszło do żadnego morderstwa ani nieszczęścia związanego z Damą, po prostu kochała Ellermore ponad wszystko i tak sobie wyobrażam, iż pozwolono jej potem, by opiekowała się nami wszystkimi.

      – Miło jest słyszeć to właśnie od… pani – powiedziałem, leciutko tylko zawahawszy się przy ostatnim słowie – ale ostatecznie chyba się pani zgodzi, że to dość żmudna praca, nieustannie podążać tą samą drogą, tyle że w różne strony, prawda? Jak dla mnie to nie jest nadzwyczajna nagroda

Скачать книгу