Z duchami przy wigilijnym stole. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Z duchami przy wigilijnym stole - Группа авторов страница 17

Z duchami przy wigilijnym stole - Группа авторов

Скачать книгу

inne miejsce, do którego informacje docierają wolniej niż do Enton. Słyszałaś coś może od Jamesa? Wyglądasz nie najlepiej.

      – Przybył drogą lądową.

      – A ty się martwiłaś, że nie przeżyje! A jak sprawy układają się tam na miejscu?

      – Bardzo niedobrze, trudno, żeby było gorzej.

      – A wie coś o George,u? – niecierpliwie rzuciła Louisa. – Mógłby się na chwilkę oderwać od tej swojej żołnierki, żeby nakreślić do mnie chociaż kilka słów. Ale co się z tobą dzieje? Chyba nie chcesz mi przekazać czegoś niedobrego?! – obruszyła się pani Ordie, podrywając się zaraz na nogi. – Nie, nie, z pewnością przecież…!

      – Wieści przywiezione przez Jamesa są bardzo przygnębiające – mruknęła pani Beecher, nie bardzo wiedząc, jak wywiązać się z ciążącego na niej obowiązku. – Mój mąż pojechał, aby przywieźć doktorostwo Ling. Pomyślał, że wolałabyś szybko mieć ich na miejscu.

      – Czyżby George padł w bitwie? Czy ci nieokrzesani buntownicy go zabili? Bo…

      – Uspokój się, Louiso – z naciskiem powiedziała pani Beecher. – Nie sądzę, byś kiedykolwiek w swoim życiu potrzebowała więcej spokoju niż teraz. Nieszczęście…

      – Został ranny? Czy…?! Ach, George,u, najdroższy George,u, a ja wygadywałam na ciebie różne rzeczy tylko dlatego, że nie piszesz! O co właściwie chodzi?

      – To bardzo długa i skomplikowana historia, moja droga. James Beecher znalazł się w Delhi w samym środku tej katastrofy.

      Pani Ordie nagle zerwała się z miejsca i wybiegła z pokoju. Pani Beecher sądziła, że skierowała się do swej sypialni, podążyła więc za nią, ale młoda, niesłychanie podekscytowana kobieta wbiegła do gabinetu wikarego, gdzie na sofie spoczywał wychudzony, wyglądający na bardzo chorego mężczyzna, którego jasna ongiś twarz pociemniała od orientalnego słońca.

      – Panie Beecher! – zawołała Louisa, w błagalnym geście chwytając dłonie mężczyzny. – Kiedy to się stało? Nazywam się Louisa Ordie.

      – A czy… Czy moja szwagierka coś już pani mówiła? – rozbrzmiało pełne wahania pytanie.

      – Tak, tak, wiem, że doszło do najgorszego, ale chcę poznać szczegóły.

      Wyprostował się, na ile mógł, ona zaś siadła obok niego. Ów wdowiec obciążony dziećmi nierzadko był wysyłany w podróże misyjne.

      – A jest pani pewna, że będzie w stanie znieść szczegóły? – spytał, wnosząc z jej słów, że ogólną wiedzę już posiada.

      – Tak, jestem pewna. Proszę niczego nie pomijać. Pana szwagierka mówi, że był pan w Delhi.

      – Udałem się tam na wiosnę, aby pożegnać się z kilkoma przyjaciółmi przed powrotem do domu, tyle że w Delhi znienacka bardzo mi się pogorszyło i od tego czasu pozostaję chory.

      – A jak z powstaniem?

      – Już do tego dochodzę. Był to drugi poniedziałek majowy, po śniadaniu nadeszły niedobre wiadomości. Żołnierze z Trzeciego Pułku Bengalskiej Kawalerii Hinduskiej w pełnym uzbrojeniu opuścili Meerut, mordując Europejczyków. Osiemdziesięciu pięciu spośród nich nie chciało przyjąć nabojów do karabinów, gdyż były okręcone w papier nasączony tłuszczem wołowym lub wieprzowym10, stanęli więc w Meerut przed sądem wojskowym. Ten uznał ich winę i skazał na dziesięć lat ciężkich robót. Wyrok został im odczytany na placu apelowym w sobotę dziewiątego maja, po czym zostali wrzuceni do więzienia. Ale już nazajutrz zbuntował się cały pułk, uwolnił więźniów i zaatakował europejskich oficerów, a także ich żony i dzieci. Następnie jedenastego maja doszło w Delhi do otwartej rewolty. Zwlokłem się z łóżka, ubrałem, dołączyłem do przyjaciół i wspólnie czekaliśmy na nowiny. Te zaś szybko zaczęły napływać. Buntownicy skierowali się na Deriowgunge – zabijając po drodze wszystkich napotkanych oficerów. Brygadier skierował do walki pięćdziesiąty czwarty pułk hinduskiej piechoty, wzmocniony przez dwa działa, a może także i jakieś inne oddziały, ale tutaj informacje są sprzeczne. W każdym razie stanęli naprzeciwko buntowników pod Bramą Kaszmirską, ale nie doszło między nimi do żadnej walki, gdyż sipajowie zaczęli się bratać z rebeliantami, by potem wspólnie zacząć mordować oficerów, których zabili co do jednego! Tchórzliwi nędznicy, nie darowali życia nikomu!

      Louisa mocno przygryzła wargi, ze wszystkich sił starając się zachować spokój, chciała bowiem usłyszeć wszystko aż do końca.

      – A czy oficerowie się nie bronili?

      – Bronili się ze wszystkich sił, cóż jednak z tego, skoro nie mieli broni – padła odpowiedź. – Następnie zalały nas informacje, że do powstania przyłączyły się bardzo różne grupy Hindusów, podpalając osiedla w Deriowgunge i rabując europejskie rezydencje. Buntownicy kradli i zabijali, potem zaś ich śladem podążyli zebrani w liczne grupy goojurowie11, którzy rabowali dosłownie wszystko. Nie przepuścili niczemu. – Pan Beecher zawahał się, ale ciągnął dalej, zwiedziony wymuszonym spokojem słuchaczki. – Nikt nie wiedział, gdzie uciekać ani co robić. Nikt nie miał pomysłu, gdzie ukryć oficerskie żony i dzieci. Wiele osób myślało o Flagstaff Tower, tę jednak uznano za niebezpieczną, trzeba więc było porzucić ten pomysł. Niektórzy – mam nadzieję, że było ich wielu – zbiegli w wozach dostawczych albo na końskim grzbiecie czy nawet pieszo. Byli tacy, którzy schronienia szukali na kwaterach, ale tam w nocy dopadli ich buntownicy, zabijając wszystkich: i oficerów, i żony, i dzieci.

      – A czy był z nimi ktoś z mojej rodziny? – spytała Louisa, ciągle z nienaturalnym spokojem.

      – Nie, ale to muszę opowiedzieć pani dokładniej. W okolicach południa żona mojego gospodarza i jej kuzynka szukały schronienia w szopie, a ja także do nich dołączyłem. Nie wiem, jak mi się to udało, ale strach czasami potrafi dodać niezwykłych sił. Schronienia szukali także inni, jeszcze kilka dam, pośród nich dwie pani siostry, a także kilkoro dzieci, trójka, może czwórka, jak również biedny chorąży, nie mniej ode mnie schorowany. Mieliśmy nadzieję, że tam jest bezpiecznie, że rebeliantom nie przyjdzie do głowy, by kogoś w tym miejscu szukać. Szczególnie że w wejściu powieszono doszczętnie przemoczony materiał, jakby się suszył. Wierny sipaj (a znalazło się takich niemało) siadł na zewnątrz, jakby na warcie, kiedy zaś nawinął się jakiś ciągle szukający łupu zbójca, każdemu udatnie tłumaczył, że w środku leży jego umierająca matka, którą należy zostawić w spokoju.

      – A był tam mój mąż?

      – Jeszcze nie wtedy. Przez cały dzień nikt z naszych bliskich nie zajrzał do nas, żeby nas nie zdradzić, my zaś trwaliśmy w niepewności, ale i nadziei, nie wiedząc, kto przeżył, a kto poległ. Cóż to był za dzień! Nie mieliśmy nic do jedzenia ani do picia, upał był straszliwy, a przy tylu osobach stłoczonych w niewielkim pomieszczeniu, powietrze strasznie zatęchło. Ocenialiśmy, że temperatura sięgała dobrze powyżej czterdziestu kilku stopni. Najgorsza jednak była obawa, że nas odkryją. My, mężczyźni, potrafiliśmy jakoś temu sprostać, ale te biedne kobiety…

Скачать книгу


<p>10</p>

Przyczyną niezgody było to, że użycie takich nabojów wymuszało bezpośredni kontakt z tłuszczem zwierzęcym, gdyż przed nabiciem trzeba było odgryźć papierowy stempel.

<p>11</p>

Goojurowie – hinduska kasta zamieszkująca okolice Meerut i Delhi, często porównywana do europejskich Cyganów, a nawet w czasach pokoju żyjąca z grabieży. Przed kilkoma laty został utworzony specjalny pułk, aby zaprowadzić pośród nich porządek.