Z duchami przy wigilijnym stole. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Z duchami przy wigilijnym stole - Группа авторов страница 13

Z duchami przy wigilijnym stole - Группа авторов

Скачать книгу

ją, jak tylko mogłam, próbowałam przykuć jej uwagę, ale wszystko na nic, gdyż nie odrywa główki od poduszki, a policzki ma strasznie gorące.

      – Może jest śpiąca – zasugerowała pani Beecher. – A nawet jeśli nie, to co najwyżej trochę się przeziębiła.

      – Przeziębiła?! Przy tym, jak o nią dbam? Tego by jeszcze brakowało, żeby umarła, jak wcześniej jej braciszek.

      – Louiso – upomniała gospodynię pani Beecher – nie ma sensu, żebyś bez powodu tak się denerwowała. Myślałam, że masz to już za sobą, a przynajmniej tak mi zaręczałaś!

      – Tak, ale nawet nie wiesz, jak to jest utracić dziecko – ripostowała pani Ordie. – Nigdy przecież żadnego nie miałaś. Jedno ci powiem, jeśli ta mała umrze, ja w ślad za nią powędruję do grobu.

      – Przestań! – syknęła pani Beecher. – Po pierwsze, jeśli cokolwiek dolega temu maleństwu, to nic poważnego, pewnie wyrzynają mu się zęby, a dzieci wtedy często gorączkują. Po drugie, nawet gdyby było z nią coś bardzo nie w porządku, nie miałaby pani prawa mówić tego, co przed chwilą usłyszałam.

      – Nikt mi nie zabroni, gdyż taka jest prawda. Wolę stracić wszystko z doczesnych dóbr, ale nie tę dziecinę.

      – Mam nadzieję, Louiso, że jednak nie wszystko – zauważyła spokojnie panna Beecher.

      – Z pewnością wszystko. O tym jestem święcie przekonana. Ale poczekaj, bo chyba przybył już pan Percival! – dodała pani Ordie, rzucając się do okna.

      – Ale chyba nie posłałaś po niego?

      – Właśnie że po niego posłałam. A gdyby dłużej się jeszcze nie zjawiał, wysłałabym następnego gońca z ponagleniem.

      Pani Beecher ciężko westchnęła.

      – Niepokoi mnie to, co widzę, Louiso. Tylko czekać, jak znowu zachorujesz na nerwy.

      Pani Ordie ani myślała tego słuchać. Uznawszy, że córeczka jest chora, stanowczo powtarzała pani Beecher, że ponieważ ta jest bezdzietna, nie może mieć pojęcia o tej sprawie. W ogóle łatwo dawała się ponosić emocjom. Jako dziewczynka tak się przejmowała wszystkimi fantastycznymi baśniowymi opowieściami, że trzeba je było trzymać z dala od niej. Ona jednak bez wiedzy rodziców zakradała się do nich, a jeśli to się jej udało, budziła się potem ze snu z krzykiem na ustach. Miała istotnie bardzo żywą umysłowość. W niniejszej opowieści warto o tym wspomnieć z uwagi na dalszy bieg wydarzeń.

      Nic tak naprawdę dziecku nie dolegało, ale pani Ordie trwała w przekonaniu, iż jest inaczej, i przez cały dzień się tym trapiła. Wezwany doktor Percival nie doszukał się u dziewczynki niczego poważnego, więc zaordynował ciepłą kąpiel i jakieś lekarstwo, najpewniej wodę destylowaną z cukrem, bo w końcu trzeba dogadzać zaniepokojonym matkom i opiekunkom.

      Wieczorem zajrzała ponownie pani Beecher, a pani Ordie poprosiła, by ta została na całą noc, gdyby nagle córeczce się pogorszyło.

      Pani Beecher odpowiedziała na to śmiechem.

      – Mogę cię zapewnić, Louiso, że nie wydarzy się nic groźnego. Niepotrzebnie się zadręczasz. Nawet jeśli coś jej dolegało z rana, teraz wygląda świetnie. Możesz zasnąć w spokoju.

      – Zostań jednak, bo jeśli do czegoś dojdzie, i tak w nocy będę po ciebie słać.

      Lingowie zatrudniali czworo służących: dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Pierwsza para obsługiwała państwo, druga zajmowała się domem. Oprócz nich zatrudniano też niewiastę jako niańkę dla dziecka. Gdy pani Beecher wyszła, pani Ordie udała się do pokoju opiekunki, w którym znajdowało się dziecko, i zobaczyła, że niańka właśnie się przebiera do snu.

      – A ty co znowu wyrabiasz? – zawołała z oburzeniem. – Chyba nie zamierzasz spać, kiedy trzeba pilnować dziecka?

      – Przepraszam bardzo, ale pilnować przed czym, łaskawa pani? – odparła służąca.

      – Jak to przed czym? Przed wszystkim. Mój synek wcześniej zmarł w konwulsjach, a to samo może się przytrafić tej maleńkiej. Po prostu w każdej chwili. Kazałam Marcie, aby siedziała w kuchni z przygotowaną na wszelki wypadek gorącą wodą.

      – Bardzo przepraszam, łaskawa pani, ale nie ma po temu żadnych powodów. Dziewczynka ma się tak dobrze jak pani sama albo ja, zaś od chwili, gdy ją ułożyłam o ósmej, ani na moment się nie zbudziła.

      – Trzeba jej doglądać w nocy. – Pani Ordie nie ustępowała. – Ubieraj się więc natychmiast.

      – To jeden wielki wstyd – mruczała pod nosem służąca, która tak miała już dość kaprysów swojej pani, że wobec reszty służby nie ukrywała, iż jeśli będzie musiała, to rzuci tę pracę. – Siedziałabym przez cały tydzień, jakby było trzeba, ale kiedy człowiek nie ma choć odrobiny naturalnego odpoczynku, to już przesada. Trudno, jak mam siedzieć, to wezmę ten bujany fotel, a w tym – dodała na poły do siebie, a na poły do swej pani – to dopiero będzie się spało.

      Oczy pani Ordie zapłonęły gniewem. Trzeba przyznać, że orientalne służące przyzwyczaiły ją do uległości i posłuszeństwa, których nie demonstrowały w takim stopniu ich europejskie odpowiedniczki. W tej sytuacji oskarżyła dziewczynę o nieczułość, obojętność na los dziecka i ostatecznie kazała przenieść kołyskę do swojej własnej sypialni, sama bowiem postanowiła dopilnować córki.

      Dziewczynka spała beztrosko, więc pani Ordie siedziała przy niej spokojnie. Ponieważ dość szybko zaczęło ją to nudzić, podeszła do półki z książkami. Właśnie wybijała jedenasta. Ustawiwszy na stole koło łokcia lampkę, zaczęła czytać.

      Wybrała Plebana z Wakefieldu. Nie wracała do tego utworu od lat i teraz zanurzyła się weń z zainteresowaniem, odnajdując dawną przyjemność w ponownym zagłębianiu się w tę historię. Znienacka na żwirowej ścieżce pod domem usłyszała zbliżające się kroki, wyjrzała więc i zaczęła nasłuchiwać. W pierwszej chwili pomyślała, że to pewnie jeden ze służących oddalił się bez pozwolenia i teraz chyłkiem wracał, zerknęła więc na wiszący na ścianie zegar, aby swoją poranną naganę uzbroić w szczegóły. Było dwadzieścia pięć po jedenastej. Trzeba tu wspomnieć, że plebania w Enton, nieco oddalona od głównego traktu, stała w otoczeniu drzew. Za żelazną bramą droga szeroka jak spory pojazd podjeżdżała pod budynek i zataczała pętlę wśród drzew. Trawnik i ogródek znajdowały się na tyłach, ale i do nich, i do pozostałych części posiadłości można było się dostać tylko przez odrębne furtki. Od portyku odchodziły dwie żwirowane ścieżki. Jedna prowadziła do znajdującego się o niecałe sto jardów domu wikarego, który, jak wspomniano, bezpośrednio łączył się z drogą. W drugą stronę odchodziła równie szeroka droga, także mogąca pomieścić powóz, z tej jednak nikt nie korzystał, gdyż kończyła się ślepo i niepodobna było na niej zawrócić. Żelazną bramę i obie furtki przez cały rok o zachodzie słońca niezmiennie zamykano na klucz. Jeśli więc ktoś potem chciał się dostać do domu, musiał to sygnalizować dzwonkiem.

      Tak więc pani Ordie wśród nocnej ciszy posłyszała odgłos kroków, a wiemy już, iż

Скачать книгу