Świąteczne tajemnice. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świąteczne tajemnice - Группа авторов страница 35

Świąteczne tajemnice - Группа авторов

Скачать книгу

przewiduje pan całkiem wesołe święta.

      – Laeti triumphantes – odrzekł jowialnie Komus.

      – A sierotki?

      – Życzę im jak najlepiej. Ale nie będę zabierał panu czasu, panie Ellery. Jeśli spojrzy pan na wycieraczkę przed swoim mieszkaniem, znajdzie pan na niej mały prezent z życzeniami od Komusa. Pozdrowi pan ode mnie inspektora Queena i mecenasa Bondlinga?

      Ellery rozłączył się z uśmiechem.

      Na wycieraczce znalazł prawdziwą lalkę delfina, całą i zdrową, jeśli nie liczyć pewnego niegodnego wzmianki szczegółu. Brakowało klejnotu w małej złotej koronie.

      – Problem – mówił później Ellery podczas konsumpcji kanapek z pastrami – był zasadniczo prosty. Wszystkie wielkie iluzje są proste. W środku zagrody, do której nie sposób przeniknąć, na pełnym widoku umieszcza się cenny obiekt, który jest bacznie obserwowany przez kilkadziesiąt skrupulatnie prześwietlonych, godnych zaufania i wyszkolonych osób, które ani na chwilę nie tracą go z oczu, ani razu nie dotyka ich ludzka dłoń ani nic innego, a przecież po zakończeniu okresu zagrożenia obiektu nie ma – został wymieniony na bezwartościową kopię. Wyśmienite. Zdumiewające. Przekracza wyobraźnię. Z drugiej strony jak wszystkie magiczne sztuczki daje się natychmiast rozwiązać, jeśli tylko ktoś potrafi – ja nie potrafiłem – zignorować aspekt nadprzyrodzony i trzymać się faktów. Aspekt nadprzyrodzony pojawia się jednak właśnie w tym celu: aby przesłonić fakty.

      – A jakie są fakty? – ciągnął Ellery, częstując się ogórkiem kiszonym. – Fakty są takie, że pomiędzy momentem, kiedy lalkę umieszczono na platformie wystawienniczej, a momentem, kiedy odkryto kradzież, nikt i nic jej nie dotykało. A zatem pomiędzy chwilą, kiedy lalkę umieszczono na platformie, a chwilą, kiedy odkryto kradzież, delfin nie mógł zostać ukradziony. Płynie z tego prosty i jednoznaczny wniosek, że delfina skradziono poza tym okresem. Zanim zaczął się ten okres? Nie. Własnoręcznie umieściłem autentycznego delfina wewnątrz zagrody, a zatem delfina nie dotknęła żadna dłoń oprócz mojej – jak sobie zapewne przypominacie, nawet ręka porucznika Farbera. Delfin musiał zatem zostać skradziony po zakończeniu wspomnianego okresu. – Ellery pomachał zjedzonym do połowy kawałkiem ogórka. – A kto – zapytał uroczyście – jako jedyna oprócz mnie osoba miał tę lalkę w ręku po zakończeniu wspomnianego okresu, zanim porucznik Farber zakomunikował, że brylant jest ze szkła? Jako jedyna osoba?

      Inspektor i sierżant wymienili zaskoczone spojrzenia, a Nikki miała zdezorientowaną minę.

      – No jak to, pan Bondling – powiedziała Nikki – a on się nie liczy.

      – Jak najbardziej się liczy, Nikki – rzekł Ellery, sięgając po musztardę – ponieważ fakty mówią, że delfina ukradł Bondling.

      – Bondling! – Inspektor pobladł.

      – Nie rozumiem – poskarżył się sierżant Velie.

      – Musiał się pan pomylić, panie Ellery – powiedziała Nikki. – Kiedy pan Bondling podniósł lalkę z platformy, kradzież już się dokonała. Wziął do ręki bezwartościową kopię.

      – To było właśnie sedno tej iluzji – odparł Ellery, sięgając po kolejną kanapkę. – Skąd wiemy, że pan Bondling wziął do ręki bezwartościową kopię? Stąd, że on sam tak powiedział. Proste, co? Tak powiedział, a my jak głupie osły uznaliśmy jego niczym niepoparte słowa za prawdę objawioną.

      – Słusznie – potwierdził jego ojciec. – Zbadaliśmy lalkę dopiero kilka dobrych sekund później.

      – Otóż to – wymlaskał Ellery. – Mieliśmy krótki okres pięknego zamieszania, które Bondling mógł przewidzieć. Wrzasnąłem do chłopców, żeby ścigali św. Mikołaja – to znaczy tu obecnego pana sierżanta. Funkcjonariusze na chwilę stracili czujność. Ty osłupiałeś, tato, a Nikki miała taką minę, jakby dach się zawalił. Ja naprędce podałem zaimprowizowane wyjaśnienie. Część funkcjonariuszy pobiegła, a część goniła na wszystkie strony. Kiedy to wszystko się działo – podczas tych kilku chwil, kiedy nikt nie patrzył na autentyczną lalkę w ręku Bondlinga, ponieważ wszyscy myśleli, że to falsyfikat – Bondling z całym spokojem wsunął ją do jednej z kieszeni swojego płaszcza, a z innej wyjął bezwartościową kopię, którą tam od samego rana trzymał. Kiedy w końcu się do niego odwróciłem, wyrwałem mu z ręki kopię. Iluzja się dokonała. Zdaję sobie sprawę, że nie ma w tym ani śladu mistyki – kontynuował cierpko Ellery. – To dlatego iluzjoniści tak zazdrośnie strzegą swoich zawodowych tajemnic. W tym przypadku wiedza przynosi rozczarowanie. Nie ulega wątpliwości, że taki sam los spotkałby niedowierzające zdumienie wzbudzone w szacownej londyńskiej publiczności przez dematerializację żony francuskiego sztukmistrza Komusa z blatu stołu, gdyby ujawnił zapadnię, przez którą zleciała na dół. Dobra sztuczka, tak jak dobra kobieta, najlepiej prezentuje się w mroku. Niech pan weźmie jeszcze jedną kanapkę z pastrami, panie sierżancie.

      – Dziwne żarełko jak na bożonarodzeniowy poranek – odparł sierżant i sięgnął po kanapkę. Potem zamyślił się i dodał, kręcąc głową: – Bondling.

      – Skoro już wiemy, że to był Bondling – powiedział inspektor, który zdążył już trochę ochłonąć – odzyskanie brylantu to będzie bułka z masłem. Nie miał jeszcze czasu się go pozbyć. Zadzwonię do centrali

      – Zaczekaj, tato – powiedział Ellery.

      – Na co mam czekać?

      – Na kogo chcesz spuścić psy?

      – Że co?

      – Zadzwonisz na komendę, załatwisz nakaz itd. Ale kogo mają ścigać?

      Inspektor pomacał się w głowę.

      – Przecież sam mówiłeś, że Bondlinga.

      – Mądrze byłoby podać jego pseudonim – stwierdził Ellery, z zamyśloną miną szukając językiem pestki ogórka.

      – Pseudonim? – Nikki zdziwiła się. – On ma pseudonim?

      – Jaki pseudonim, synu?

      – Komus.

      – Komus!

      – Komus?

      – Komus.

      – Niech się pan nie wygłupia – powiedziała Nikki, nalewając sobie lufkę kawy bez mleka, ponieważ rozpoczęła już bezpośrednie przygotowanie startowe do bożonarodzeniowego obiadu inspektora. – Jak Bondling może być Komusem, skoro przez cały dzień był z nami? A Komus ciągle pojawiał się wokół nas w przebraniu… Święty Mikołaj, który dał mi liścik przed bankiem – starszy pan, który porwał Lance’a Morgansterna – grubas z wąsem, który ukradł pani Rafferty portmonetkę.

      – Iluzje mają długi żywot – odparł Ellery. – Czy to nie Komus zadzwonił kilka minut temu, aby się ze mnie ponaigrywać? Czy to nie Komus powiedział, że zostawił skradzionego delfina – minus brylant – na naszej wycieraczce? A zatem Komus to Bondling. Mówiłem wam, że Komus nigdy nie robi niczego bez przyczyny.

Скачать книгу