Świąteczne tajemnice. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świąteczne tajemnice - Группа авторов страница 37

Świąteczne tajemnice - Группа авторов

Скачать книгу

w tym momencie w „George’u” klientów, którzy pili tam poprzedniego przedpołudnia.

      Kiedy świadkowie czekali, Morse zapytał o numery seryjne ukradzionych banknotów. Lewis wyjął świstek papieru z pospiesznie naskrobanymi plamiącym długopisem liczbami.

      – Na rany Chrystusa, człowieku! – syknął Morse. – Nie nauczyli się w szkole pisać?

      Lewis wciągnął głęboko powietrze, odliczył do pięciu, a potem starannie przepisał liczby na czystej jak łza kartce: 773741–773780. Morse zerknął pobieżnie na te liczby, po czym schował kartkę do kieszeni i zwrócił się do stałych bywalców „George’a”.

      Był właściwie pewien (tak powiedział), kto ukradł pieniądze. Z absolutną pewnością mógł natomiast stwierdzić, gdzie znajdują się pieniądze w tym właśnie momencie. Dysponował numerami seryjnymi banknotów – ale to nie miało teraz najmniejszego znaczenia.

      Złodzieja być może wcześniej kusiło, aby wydać te pieniądze – ale teraz już nie! A dlaczego? Ponieważ o tej świątecznej porze osoba ta nie była już w stanie oprzeć się lepszej stronie swojej natury.

      W barze, w którym panowała teraz cisza jak makiem zasiał (i innymi świątecznymi składnikami), twarze słuchaczy Morse’a sprawiały wrażenie zahipnotyzowanych – i takie pozostały, kiedy Morse polecił, aby banknoty umieścić z powrotem w kopercie i oddać (nie ma znaczenia, jakim sposobem) do biura sierżanta Lewisa w komendzie miejskiej policji w ciągu następnej doby.

      W drodze powrotnej Lewis nie potrafił już powściągnąć ciekawości.

      – Naprawdę jest pan przekonany, że…?

      – Oczywiście!

      – Ja sam jakoś nigdy nie umiem poskładać poszlak do kupy, panie inspektorze.

      – Poszlak? Jakich poszlak, Lewis? Nie wiedziałem, że mamy jakieś poszlaki.

      – No na przykład te buty. Jak one się w to wszystko wpisują?

      – Kto powiedział, że się w cokolwiek wpisują? Po prostu znałem kiedyś pewną piękność z orzechowym włosami, która miała sześć – sześć, Lewis! – par jasnozielonych butów. Mówiła, że dobrze komponują się z jej kolorem włosów.

      – Czyli w ogóle nie mają nic wspólnego ze sprawą?

      – O ile mi wiadomo, nie mają – odparł Morse.

      Następnego ranka biała koperta była już w biurze Lewisa, chociaż w dyżurce nikt sobie nie przypominał, jak się tam znalazła. Lewis natychmiast zadzwonił do Morse’a, aby pogratulować mu szczęśliwego zakończenia sprawy.

      – Jeszcze tylko jedna rzecz, panie inspektorze. Zachowałem ten świstek papieru z numerami seryjnymi, a oddane banknoty są nowiutkie – ale nie te same!

      – Naprawdę?

      Morse sprawiał wrażenie nad wyraz niezainteresowanego.

      – Nie martwi to pana?

      – Dobry Boże, nie! Odnieś pieniądze tej rudej u „George’a” i powiedz jej, żeby następnym razem zdecydowała się na wielki czek! A, jeszcze jedna rzecz, Lewis. Jestem na urlopie. A więc proszę, żeby nikt mi nie przeszkadzał – rozumiesz?

      – Tak, panie inspektorze. No i… Wesołych Świąt, panie inspektorze!

      – Nawzajem, stary przyjacielu! – odparł spokojnie Morse.

      Kierownik oddziału banku zadzwonił tego samego dnia tuż przed obiadem.

      – Chodzi o te czterysta funtów, które pan wczoraj wypłacił, panie inspektorze. Obiecałem panu dzwonić w sprawie ewentualnych opłat bankowych…

      – Przecież wytłumaczyłem tej dziewczynie – zaprotestował Morse – że potrzebuję tych pieniędzy natychmiast.

      – Z tym nie ma najmniejszego problemu, ale powiedział pan również, że przyjdzie pan dzisiaj przed południem zlecić przelew…

      – Jutro! Teraz jestem na drabinie z pędzlem.

      Morse odłożył słuchawkę i ponownie pochylił się w fotelu nad krzyżówką. Myślami przebywał jednak daleko, słysząc w głowie echo słów, które sam kiedyś powiedział: coś o lepszej stronie ludzkiej natury… Uśmiechnął się, bo wiedział, że te święta mogą mu sprawić prawie taką samą radość, jak dzieciom z Littlemore. Rozwiązał w swoim życiu tak wiele zagadek. Czy teraz – zastanawiał się – zaczyna dostrzegać rozwiązanie największej zagadki świata?

[Tłumaczenie – Tomasz Bieroń]

      Susan Moody

      Krew z krwi?

      Susan Moody stworzyła w swoich kryminałach wiele zapadających w pamięć postaci, wśród których wyróżnia się bywała w świecie Penny Wanawake, wysoka, powalająca, „czarna i połyskująca jak lukrecja”. Jej kochanek jest złodziejem biżuterii, który sprzedaje swoje łupy paserom, a Penny przesyła przychody z tego procederu ubogim mieszkańcom Afryki. Penny skutecznie zwalcza przestępczość, jednak okradania bogatych nie uważa za przestępstwo. W innym cyklu kryminałów autorstwa Susan Moody występuje trochę bardziej tradycyjna Cassandra Swann, przedsiębiorczyni i nauczycielka brydża. Opowiadanie Krew z krwi? po raz pierwszy ukazało się w zredagowanej przez Tima Healda antologii A Classic Christmas Crime (Londyn: Pavilion, 1995).

* * *

      W późniejszych czasach zawsze miał przypominać sobie to miejsce jako podobne do plastra miodu, przesiąknięte złocistym światłem, które pokrywało niczym szkliwo ściany domów zbudowane z jakiegoś żółtawego lokalnego kamienia. Po dachach, ozdobionych kołami porostów w ochrowych obwódkach, miodowe światło spływało na wąską ulicę, gdzie drzwi wejściowe otwierały się bezpośrednio na salon (by posłużyć się tym miejskim określeniem).

      Po długiej podróży przez skąpo porośnięte wzgórza poczuł się we wsi mile przywitany. Jadąc przez garbaty kamienny most, od razu wiedział, że znalazł to, czego szukał. Zatrzymał samochód i wysiadł. Nie było sklepów, nie było pubu, nie było kogo zapytać o drogę. Na drugim końcu ulicy zobaczył krowy, kremowozłote w ostrym świetle zachodzącego słońca, człapiące w stronę otwartej bramy jednego z gospodarstw. Kamienne budynki, błoto, siano i skopki za bramą wskazywały na mleczarnię. Poszedł w ślad za krowami.

      Jakaś kobieta przypinała już pierwszą krowę do elektrycznej dojarki. Spojrzała na niego bez prostowania się. Twarz miała silną, ponieważ przez pięćdziesiąt do sześćdziesięciu lat bez żadnej osłony stawiała czoło pogodzie.

      – Próbuję znaleźć ten dom – powiedział, czując się niezręcznie jako mieszczuch otoczony przez źródła żywiołów.

      Pokazał jej zdjęcie, kciukiem i palcem serdecznym ściskając brzeg grubej tekturki.

      – Ano – odparła.

      – Chyba nazywa się Beckwith House.

      – Ano.

Скачать книгу