Świąteczne tajemnice. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świąteczne tajemnice - Группа авторов страница 33

Świąteczne tajemnice - Группа авторов

Скачать книгу

śmiechu kolegów funkcjonariuszy.

      – Nadal zmartwiony, panie Queen? – Inspektor zarechotał.

      – Nie rozumiem. – Ellery pokręcił głową. – Proszę, panie Bondling, oto pański delfin, nietknięty ludzkimi rękami.

      – Tak. No dobrze. – Mecenas Bondling radośnie wytarł czoło. – Ja też nie twierdzę, że rozumiem, panie Queen. Chyba że mamy po prostu do czynienia z kolejnym przypadkiem rozdmuchanej reputacji… – Nagle ścisnął inspektora za ramię. – Co to za ludzie? – szepnął.

      – Spokojnie, panie Bondling – powiedział życzliwie inspektor. – Mają za zadanie przetransportować lalki z powrotem do banku. Zaraz, zaraz! Może lepiej osobiście odeskortujemy delfina do skarbca.

      – Odsuńcie ich – powiedział niegłośno Ellery do ludzi z komendy miejskiej, po czym w ślad za inspektorem i panem Bondlingem wszedł do zagrody. Rozsunęli dwie lady i zbliżyli się do podwyższenia. Delfin mrugał do nich przyjaźnie, a oni stali i patrzyli na niego.

      – Śliczny diabełek – stwierdził inspektor.

      – Teraz wydaje się głupie, że przez cały dzień tak się martwiliśmy – mówił rozpromieniony mecenas Bondling.

      – Ale Komus musiał mieć jakiś plan – wybąkał Ellery.

      – Oczywiście – potwierdził inspektor. – Przebranie starca. I numer z kradzieżą portmonetki.

      – Nie, nie, tato. Coś sprytnego. Zawsze robił coś sprytnego.

      – Tym razem nie zrobił, bo przecież dalej mamy brylant – stwierdził optymistycznie prawnik.

      – Przebranie – mruknął Ellery. – Zawsze jest przebranie. Strój Świętego Mikołaja – już raz go użył, dzisiaj rano przed bankiem. Widzieliśmy tu dzisiaj Świętego Mikołaja?

      – Tylko Veliego – odparł z szerokim uśmiechem inspektor. – A nie wydaje mi się, żeby…

      – Chwileczkę – przerwał mu mecenas Bondling bardzo dziwnym głosem.

      Wpatrywał się w lalkę delfina.

      – O co chodzi, panie Bondling?

      – Co się stało? – spytał Ellery, również bardzo dziwnym tonem.

      – Kiedy to… niemożliwe… – wyjąkał Bondling. Porwał lalkę z jej wyściełanego czarnym aksamitem gniazda. – Nie! – zawył. — To nie jest delfin! To jest falsyfikat!

      W głowie pana Queena coś przeskoczyło – coś kliknęło, jakby przekręcono kontakt. I zapaliło się światło.

      – Część ludzi ruszać za Świętym Mikołajem! – ryknął.

      – Za kim, panie Queen?

      – O kim on mówi?

      – Za kim, Ellery? – wysapał inspektor Queen.

      – O co chodzi?

      – Nie wiem!

      – Nie stójcie jak osły, tylko go łapcie! – wrzasnął Ellery, podskakując jak najęty. – Tego mężczyznę, którego właśnie stąd wypuściłem! Świętego Mikołaja, który ruszył w stronę męskiej ubikacji!

      Funkcjonariusze puścili się biegiem.

      – Ależ panie Ellery – powiedział cichy głos i Nikki stwierdziła po chwili ze zdziwieniem, że należał do niej – to był sierżant Velie.

      – To nie był Velie, Nikki! Kiedy Velie wymknął się stąd przed drugą, żeby się załatwić, Komus na niego czekał! Komus wrócił w mikołajowym kostiumie Veliego, z jego bokobrodami i maską! Na tym podwyższeniu przez całe popołudnie siedział Komus! – Wyrwał mecenasowi Bondlingowi lalkę z ręki. – Falsyfikat…! Jednak mu się udało.

      – Ależ panie Queen – szepnął mecenas Bondling – przecież on mówił do nas… głosem sierżanta Veliego.

      – Tak, panie Ellery – powiedziała bezwiednie Nikki.

      – Mówiłem ci wczoraj, że Komus jest wybitnym mimem, Nikki. Poruczniku Farber! Czy Farber wciąż tutaj jest?

      Biegły od biżuterii, który wpatrywał się w to wszystko z daleka, potrząsnął głową, jakby chciał, żeby mu z niej pojaśniało, i ruszył w stronę szklanej zagrody.

      – Poruczniku – rzekł Ellery zduszonym głosem. – Proszę zbadać ten brylant… To znaczy czy to w ogóle jest brylant?

      Inspektor Queen zdjął dłonie z twarzy i zaskrzeczał:

      – No i jak?

      Porucznik Farber zmrużonym wzrokiem patrzył przez lupę.

      – Ładny mi brylant. Zwykły stras…

      – Zwykłe co? – dopytywał zrozpaczony inspektor.

      – Stras – szkło ołowiowe. Piękna imitacja – w życiu nie widziałem tak udanej.

      – Prowadź mnie do tego Świętego Mikołaja – szepnął inspektor Queen.

      Tymczasem wyszło odwrotnie – Świętego Mikołaja przyprowadzono do niego. Próbując się wyrwać kilkunastu funkcjonariuszom, w podartym czerwonym płaszczu i czerwonych portkach opadniętych do kostek, lecz z wąsatą maską wciąż na twarzy, do domu handlowego wszedł zwalisty, rozwrzeszczany mężczyzna.

      – Przecież wam mówię, że jestem sierżant Tom Velie! – ryczał. – Wystarczy zdjąć mi maskę!

      – Tę przyjemność – burknął funkcjonariusz Hagstrom, próbując złamać więźniowi ramię – rezerwujemy dla pana inspektora.

      – Trzymajcie go, chłopcy – szepnął inspektor.

      Zaatakował jak kobra. Dłoń cofnęła się razem z twarzą Świętego Mikołaja. Pod którą rzeczywiście był sierżant Velie.

      – Przecież to Velie – powiedział inspektor zadumanym tonem.

      – Mówiłem wam to tylko tysiąc razy – stwierdził sierżant, składając wielkie, włochate ramiona na wielkiej, włochatej piersi. – Co to za osobnik, który próbował zwichnąć mi ramię? – Potem się zreflektował: – Moje spodnie!

      Panna Porter dyskretnie odwróciła wzrok, po czym funkcjonariusz Hagstrom pokornie się schylił i podciągnął sierżantowi Veliemu spodnie.

      – Dosyć tych bzdur – powiedział zimny, daleki głos.

      Odezwał się sam mistrz.

      – Że jak? – rzucił wrogo sierżant Velie.

      – Nie zaatakowano cię, Velie, kiedy poszedłeś parę minut przed drugą do

Скачать книгу