Blaski i cienie II Rzeczypospolitej. Sławomir Koper
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Blaski i cienie II Rzeczypospolitej - Sławomir Koper страница 13
Podczas I wojny światowej walczył w Legionach, wykazał się w czasie konfliktu z bolszewikami. Odznaczony orderem Virtuti Militari i pięciokrotnie (!) Krzyżem Walecznych po przejściu w stan spoczynku poświęcił się pracy społecznej.
Był faktycznym twórcą Komitetu Floty Narodowej, z którego składek zakupiono „Dar Pomorza”, a także projektodawcą Inspektoratu Wychowania Morskiego Młodzieży. Zorganizował też Morską Komisję Terminologiczną. Dzięki jego inicjatywie opracowano i wydano sześć zeszytów Słownika morskiego polsko–angielsko-francusko-niemiecko-rosyjskiego.
Generał był zwolennikiem promocji żeglarstwa wśród młodzieży, wychodząc z złożenia, że „w twardym trudzie żeglarskim hartują się charaktery”. Gdy zwyciężył w wyborach na prezesa PZŻ, zapoczątkował integrację polskiego jachtingu rozbitego dotychczas na ruch: harcerski, akademicki i klubowy.
W 1935 roku objął dowództwo kupionego ze składek społecznych szkunera „Petrea” (przemianowanego na „Harcerza”, a następnie na „Zawiszę Czarnego”). Żaglowiec został wyremontowany i przebudowany niemal wyłącznie własnymi siłami harcerzy i studentów, stając się największą skautowską jednostką na świecie. Wizyty „Zawiszy Czarnego” w obcych portach zawsze wzbudzały powszechny podziw (prawie 400 BRT tonażu, 52 osoby załogi).
Zaruski jeszcze za życia stał się legendą, a jego harcerscy podwładni zwracali się do niego „panie generale”, odmawiając tytułowania go kapitanem. Po raz ostatni poprowadził „Zawiszę Czarnego” w 1939 roku; po wybuchu wojny został aresztowany przez NKWD we Lwowie. Zmarł w 1941 roku w sowieckim więzieniu w Chersoniu nad Dnieprem, miał wówczas 74 lata.
Zadziwiający rejs Władysława Wagnera
Największy rozgłos towarzyszył jednak wyczynom Władysława Wagnera – pierwszego Polaka, który pod żaglami okrążył świat. Dokonał tego podczas sześcioletniego (!) rejsu, użył kilku jednostek, a swoją przygodę rozpoczął od… kradzieży jachtu.
Całe przedsięwzięcie zaczęło się w 1931 roku, gdy 19-letni Wagner i jego kolega, Rudolf Korniowski, znaleźli w pobliżu Gdyni zagrzebany w piasku wrak łodzi rybackiej. Wyremontowali ją i przebudowali na jacht żaglowy, któremu nadali nazwę „Zjawa”.
Młodzi ludzie mieli znacznie większe ambicje niż tylko żegluga po Zatoce Gdańskiej. Zaplanowali rejs dookoła świata, w który wypłynęli w lipcu 1932 roku. Nie chcąc wzbudzać popłochu wśród rodziny, tłumaczyli, że chodzi o zwykłe wakacyjne pływanie po Bałtyku. Niebawem okazało się jednak, że „Zjawa” ma zbyt słabą konstrukcję, by wypłynąć na otwarte morze. Młodzi straceńcy nie odstąpili jednak od zamierzeń i zawrócili do Gdyni, ale wyłącznie po to, by nocą uprowadzić (!) stojący w porcie harcerski jacht „Zorza”. Porwanie powiodło się, ale niebawem zatrzymała ich niemiecka straż graniczna z Ustki, oskarżając o kradzież.
Sprawa mogła mieć fatalne następstwa, jednakże na wysokości zadania stanęli właściciele jachtu. Nie dali Niemcom satysfakcji, oświadczając, że rejs odbywa się za ich zgodą – młodzi zapaleńcy mogli więc kontynuować wyprawę. Zdobyczny jacht oczywiście przechrzcili na „Zjawę”.
Po czterech miesiącach dotarli do hiszpańskiego portu Santander, gdzie Wagner w korespondencji do „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” zdradził zamiar opłynięcia kuli ziemskiej. Wzbudziło to oczywistą sensację – prawowici właściciele „Zjawy/Zorzy” dopiero wówczas zorientowali się, że jachtu szybko nie zobaczą. Rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej ponura, bowiem jednostka nigdy nie wróciła do kraju.
W Lizbonie do załogi dołączył pracownik polskiego konsulatu Olaf Frydson, a w czerwcu 1933 roku Polacy byli już w Brazylii. Tam z pokładu zszedł poważnie chory Korniowski, jednak pozostała dwójka postanowiła kontynuować rejs.
Nie było to łatwe zadanie, ponieważ poważnie poturbowany jacht sprawiał coraz większe problemy, a jego stan jeszcze się pogorszył po wejściu na mieliznę. „Zjawa” dotarła wprawdzie do wrót Kanału Panamskiego, jednak nie było już szans na pokonanie Pacyfiku. W tej sytuacji Wagner pożegnał się z Frydsonem i sprzedał jacht, ale wcale nie zrezygnował ze swoich planów. Nad jeziorem Gatún znalazł niewykończoną jednostkę po przystępnej cenie, problemem były jednak finanse.
Jak wiadomo, potrzeba jest matką wynalazków. Wagner napisał więc wspomnienia z dotychczasowej podróży (Podług słońca i gwiazd) i wysłał je do kraju, a jacht kupił na kredyt, rozpoczynając jego remont. Szaleńcom szczęście sprzyja – z Polski nadeszło solidne honorarium, a Związek Harcerstwa Polskiego objął patronat nad rejsem. I co najważniejsze, w Panamie pojawił się „Dar Pomorza”, którego załoga pomogła wykończyć „Zjawę II”. Przy okazji zaopatrzyła Wagnera w mapy, wyposażenie i żywność. Następnie fregata przeholowała jacht przez Kanał Panamski, a nowym członkiem załogi został Józef Pawlica.
W lipcu 1935 roku kolejne wcielenie „Zjawy” dotarło do wysp Fidżi, gdzie z pokładu zszedł Pawlica. Zresztą jednostka nie nadawała się już do dalszego rejsu – uszkodziły ją bowiem świdraki (małże żywiące się drewnem). Wagner ponownie pozostał sam, bez łodzi i środków finansowych.
Ten człowiek nie miał jednak zwyczaju się poddawać, przez pół roku pracował w miejscowej stoczni, pisząc jednocześnie kolejną książkę (Pokusa horyzontu). Następnie przedostał się do Australii, gdzie otrzymał pomoc od miejscowego Związku Polaków. Zaopatrzony w gotówkę wrócił do Ameryki Południowej (ceny jachtów w Australii okazały się zbyt wysokie) i w Ekwadorze zamówił jednostkę własnego projektu.
Tym razem rejs przez Pacyfik zakończył się sukcesem i Wagner wraz z nowym załogantem, Władysławem Kondratowiczem, dotarł wreszcie do Sydney. Australię opuścił w lipcu 1938 roku w towarzystwie miejscowych skautów: Davida Walsha, Bernarda Plowrighta i Sidneya Smitha (podróżowali na zlot do Wielkiej Brytanii), a rok później „Zjawa III” minęła przylądek św. Wincentego, zakreślając pełny krąg ziemski.
Wagner nigdy już nie wrócił do Polski, jego jednostka weszła do brytyjskiego portu Yarmouth dwa dni po wybuchu wojny. Do końca życia pozostał na emigracji, pracując w marynarce handlowej, a po wojnie zajął się rybołówstwem. Następnie prowadził własną stocznię jachtową w Portoryko.
Kolebka nawigatorów
Wagner nie był jedynym polskim żeglarzem, który rozsławił biało-czerwoną banderę. W 1933 roku Andrzej Bohomolec (oficer ułanów!) wraz z Janem Witkowskim (kolejnym ułanem) i porucznikiem marynarki handlowej Jerzym Świechowskim pokonali Atlantyk na jachcie „Dal”. Natomiast Erwin Weber z Krakowa został pierwszym polskim samotnym żeglarzem. Rejs rozpoczął na Tahiti (!), dokąd zagnała go żądza przygód, by po pokonaniu ponad 3 tysięcy mil zakończyć go w Auckland w Nowej Zelandii.
Duże znaczenie propagandowe miała harcerska wyprawa jachtem „Poleszuk” do Nowego Jorku. Na jednostce brakowało stałego kapitana, członkowie załogi pełnili tę funkcję kolejno, a ważniejsze decyzje podejmowano większością głosów! Wprawdzie druhowie żeglarze zamierzali opłynąć świat, jednak ze względu na zbliżającą się wojnę nakazano im postój w Chicago. Dotarli tam 18 września 1939 roku, rejs został przerwany, a załoga jachtu postanowiła wypełnić patriotyczny obowiązek. Mieli szczęście, wszyscy przeżyli wojnę.
W 1920 roku powołano do życia Szkołę Morską w Tczewie, która miała kształcić