Blaski i cienie II Rzeczypospolitej. Sławomir Koper

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Blaski i cienie II Rzeczypospolitej - Sławomir Koper страница 11

Blaski i cienie II Rzeczypospolitej - Sławomir Koper

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Znakomitą renomą cieszył się również bar Sandwich na Złotej prowadzony przez braci Hirszfeldów. Oferowano tam przekąski na ciepło i zimno z węgorzem w galarecie, karpiem po żydowsku oraz różnego rodzaju zrazami. Klienci chętnie również zamawiali maczanki – gorące nadziewane bułki w gęstym sosie grzybowym.

      Międzywojenna Warszawa widywała także nietypowe kariery specjalistów od gastronomii. Jednym z najdziwniejszych był przypadek Stanisława Englera, który w stolicy pojawił się po plajcie swojej łódzkiej restauracji. Nie mając pieniędzy na własny lokal, wydzierżawiał knajpy, które nie przynosiły zysku, i „z miejsca je rozkręcał” w „świetnie prosperujące restauracje”. Koniec zawsze był taki sam: po upłynięciu terminu dzierżawy właściciel nie odnawiał umowy i przejmował znakomicie działający interes. A Engler „w swojej wytartej jesionce” lądował na bruku.

      „W ten sposób w Alejach Jerozolimskich – wspominał Płachciński – w ciągu plus minus dziesięciu lat Engler zostawił po sobie pięć knajp. Był to świetny fachowiec i niezwykle pracowity człowiek. W knajpie pracował do pierwszej w nocy, a już o piątej rano był za Żelazną Bramą, gdzie zaopatrywał się w towar. Podczas strajku kucharzy sam pitrasił w kuchni. Knajpę prowadził Engler doskonale, ale niezupełnie na gust wybrednej publiczności. Majstrowie po sesji cechowej świetnie się tam czuli i byli bardzo dobrze obsłużeni”44.

      Kilka lat przed wojną dorobił się jednak własnego lokalu i podczas okupacji jako jeden z nielicznych warszawskich restauratorów wydawał tak zwane popularne obiady. Sporo jednak dokładał do tych tanich posiłków i ostatecznie stracił majątek. Przeżył okupację i powstanie, a zaraz po wojnie znów otworzył kolejną restaurację. Tym razem jednak już nie w stolicy – przeniósł się bowiem do podwarszawskiego Grodziska.

      Wprawdzie najsłynniejszą kawiarnią ówczesnej Warszawy była Mała Ziemiańska przy Mazowieckiej 12, ale mało kto wie, że w tym samym czasie działało jeszcze kilka kawiarń o identycznej nazwie – w 1939 roku w centrum stolicy znajdowało się bowiem aż sześć filii tego słynnego lokalu, a każda miała swoich wielbicieli. Dla dziejów polskiej kultury ważny był lokal z ogródkiem przy Marszałkowskiej 114, gdzie chętnie spotykali się filmowcy.

      Znakomitą renomą cieszyła się także kawiarnia Hotelu Europejskiego będąca własnością (podobnie jak cały budynek) księcia Seweryna Czetwertyńskiego.

      „Kawiarnia prezentowała się elegancko – opisywał Wojciech Herbaczyński. – Sztukaterie ścienne o żółtawym odcieniu naśladowały marmur. Zielone marmurowe kolumny wspierały sufit. Na zielonym dywanie ustawiono meble z jasnego jesionu, pokryte pluszem. Kiedy dodamy do tego lustra, świeczniki i ładną porcelanę, wieczorami dyskretnie przygrywającą orkiestrę i smakołyki z własnej pracowni, nikt się nie będzie dziwić, że goście ściągali jak muchy do miodu”45.

      Lokal odwiedzali plastycy, aktorzy i dziennikarze, a przy tak zwanym stoliku pułkownikowskim siadali: Wieniawa-Długoszowski, Miedziński, Beck i Świtalski. Czasami nawet w lokalu oficerowie wypełniali dyskretne polecenia przełożonych i gdy do Polski przyjechał wysłannik władz sowieckich Karol Radek, to Wieniawa i Mieczysław Wyżeł-Ścieżyński spotkali się z nim właśnie w Europejskiej. Widząc to, dyplomata Alfred Wysocki zauważył ironicznie, że „Radek jest ważną figurą polityczną, skoro nasadzono na niego dwu największych pijusów, by go pociągnąć za język”. Wydaje się jednak, że tym razem zabiegi Wieniawy okazały się nieudane, albowiem Radek „opowiadał im tylko anegdoty i pił koniak jak wodę”.

      W połowie lat 30. hrabina Zofia Raczyńska-Arciszewska wynajęła przy ulicy Królewskiej starą oranżerię i przekształciła ją w gustowną kawiarnię SIM (Sztuka i Moda).

      „Artystyczne uzdolnienia właścicielki sprawiły – wspominał Herbaczyński – że oranżeryjne pomieszczenie doskonale wykorzystała, nie stosując żadnych szykan i fasonów. Znalazło się tu po prostu mnóstwo zieleni, kwiatów, a także i palmy, całkiem jak w cieplarni. Bardzo dobrze harmonizowały z tym zwyczajne (…) krzesła i stoliki z umieszczonymi na nich lampkami, które dawały intymne oświetlenie”46.

      W SIM-ie organizowano wystawy malarskie i pokazy mody, odbywały się recitale gwiazd. Szczególnie upodobała sobie tę kawiarnię Mira Zimińska, której często akompaniował na fortepianie jej późniejszy mąż, Tadeusz Sygietyński.

      Życie towarzyskie Warszawy tego okresu koncentrowało się jednak nie tylko w kawiarniach. Dużą popularnością cieszyły się też cukiernie, a ich stali bywalcy również miewali swoje stoliki.

      „Co w moim pojęciu odróżnia najdobitniej kawiarnię od cukierni – tłumaczył dziennikarz Józef Mayen – to jej szyld, jej nazwa. Podczas bowiem gdy cukiernia, firmując się niemal zawsze nazwiskiem właściciela, pozostaje jego własnością nie tylko materialną, ale i duchową, kawiarnia (…), przyjmując w ostatnich latach z reguły patronat jakiegoś abstraktu, symbolu lub pojęcia geograficznego, wyzbywa się wszelkich zewnętrznych cech czyjejś prywatnej własności i staje się wspólnym dobrem swoich bywalców. (…) I podczas gdy cukiernik królujący za ladą sprawia wrażenie dziedzicznego monarchy rządzącego w swym państwie z łagodnym despotyzmem, kawiarz już to zajęty w biurze lub w innym dyrekcyjnym zakamarku, już to zjawiający się na forum, by powitać swych gości i zapewnić sobie ich życzliwość, podobny jest raczej do premiera w parlamentarnie rządzonej republice”47.

      Cukiernią o najdłuższych tradycjach w stolicy była Lourse zlokalizowana naprzeciwko hotelu Bristol. Firma powstała w 1821 roku, a w latach międzywojennych należała do rodziny Semadenich. Zasłużony ród cukierników, który pochodził ze Szwajcarii (nad Wisłę przybyli w pierwszej połowie XIX stulecia), prowadził również lokal Pod Filarami w gmachu Teatru Wielkiego. Wraz z przejęciem Lourse’a rodzina otrzymała również przywilej prowadzenia bufetów w teatrach miejskich.

      „Słynął Semadeni z ciastek niewyrabianych i niespotykanych gdzie indziej – opowiadał Herbaczyński. – Jego specjalnością były migdałowe i orzechowe babeczki, płaskie, lekko przyrumienione, bez lukru i nadzienia. Dostawało się je o każdej porze dnia świeże, pachnące, apetyczne. Zajadano się sucharkami wypiekanymi w dziesięciu (bagatela!) rodzajach, w tym kilka powlekanych lukrem, (…) galaretkami na spodzie z masy orzechowej, ciastkami w foremkach wypełnionych serem, posypanymi siekanymi migdałami i – niezrównanymi – foremkami z pistacją. Nie potrzebowały reklamy rozpływające się w ustach herbatniki, różnego rodzaju i smaku (…) znane były jego lody oraz firmowa oranżada z plasterkiem pomarańczy”48.

      Jedyną słynną cukiernią warszawską, która przetrwała do dziś w miejscu założenia (i nadal cieszy się ogromną renomą), był lokal Antoniego Bliklego. Firma powstała przy Nowym Świecie w 1869 roku, a na początku ubiegłego stulecia upodobali ją sobie artyści scen warszawskich. W lokalu funkcjonowała nieformalna giełda aktorska – to właśnie tu dyrektorzy prowincjonalnych teatrów szukali kandydatów na swoje sceny, a bezrobotni artyści oczekiwali na nowe kontrakty. W XX stulecie cukiernię wprowadził syn założyciela, Antoni Wiesław, przekształcając ją w nowoczesny lokal.

      Tuż po zakończeniu I wojny światowej częstym bywalcem u Bliklego był kapitan Charles de Gaulle. Podczas pobytu w Polsce nie tylko zasmakował w zrazach z kaszą, lecz także w miejscowych wyrobach cukierniczych. I gdy jako prezydent Francji przyjechał w 1967 roku do Polski z oficjalną wizytą, spotkał się z kolejnym przedstawicielem rodu Bliklów i wspominał pączki sprzed prawie pół wieku.

      Natomiast

Скачать книгу