Nieśmiertelni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 47
– To zadanie dla Harriet – powiedział na głos i dalej wpatrywał się w żyrandol kristal krona.
Najpierw jednak trzeba się dowiedzieć, kim naprawdę są Nils Petersson i Ibis, bo ci z raportów Antona, KSI i Säpo wyglądają, jakby pochodzili z jakiegoś równoległego świata, nie z naszego realnego, tylko z wirtualnej strefy zmroku. Jedynie Harriet potrafi się tam dostać i podróżować między nimi… jak Trinity…
– Śpisz, Gunnar? – usłyszał za sobą głos Lindy. – Jeśli chcesz, to się zdrzemnij. Łosoś będzie gotowy dopiero za dziesięć minut.
Potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co Linda do niego mówi, i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że miał przecież przynieść do kuchni nowe drinki. Siedział na środku kanapy, z nogami na fotelu, rękami rozłożonymi na oparciu, a w obu dłoniach ściskał szklaneczki. Wyglądał, jakby był na wczasach, a nie w domu przyjaciół. To było absolutnie nie w jego stylu i poczuł się mocno skonfundowany słowami Lindy.
Poderwał się gwałtownie, aż poczuł ból w kręgosłupie, i stanął przed nią wyprostowany, niemal na baczność, wciąż nieporadnie trzymając przed sobą puste szklaneczki po whisky. Już chciał się tłumaczyć, choć nie wiedział właściwie, co powinien powiedzieć, ale widok uśmiechniętej Lindy z widelcem w dłoni rozbroił go zupełnie. Podniósł więc tylko szklaneczki i spojrzał pytającym wzrokiem.
– No pewnie! – odpowiedziała Linda. – Mamy jeszcze dziesięć minut…
Nie zdążyła dokończyć, bo otworzyły się drzwi wejściowe i do mieszkania wszedł skulony i zaśnieżony Olaf.
– A gdzie masz samochód? – zareagowała natychmiast Linda.
– Zostawiłem w pracy. Chciałem się trochę przejść. Jestem wykończony – odparł i zdejmując kurtkę, rzucił: – Hej, Gunnar! Dla mnie też szklaneczka. Przemarzłem.
Na piekarniku zgasła lampka i odezwał się dzwonek, oznajmiający, że pieczenie łososia dobiegło końca. Linda jak automat odwróciła się na pięcie i znikła w kuchni.
W tym samym momencie, gdy Olaf zdejmował mokrą uszatkę, dała się słyszeć standardowa melodyjka iPhone’a. Gunnar odstawił szklaneczkę na stolik i z trudem wygrzebał z kieszeni telefon. Na ekranie zobaczył napis: „Harriet 18.31”. Przesunął palcem po okienku Odbierz i wycofał się w głąb pokoju.
Olaf zniknął w łazience. Tymczasem Linda zgasiła światło, zapaliła świece, postawiła na stole parującego łososia, sos cytrynowy i półmisek z ziemniakami. Niby takie zwykłe danie, ale na zastawie Biała Maria, w towarzystwie kryształowych kieliszków do białego wina i w ciepłym świetle świec wyglądało wyjątkowo miło, a nawet elegancko. Wszystko było przygotowane dokładnie tak, jak lubiła, a mimo to nie miała poczucia harmonii.
– To bardzo ciekawe… bardzo… – usłyszała stłumiony głos Gunnara dochodzący z głębi pokoju. – Dobrze… świetnie… to już coś, Harriet… to bardzo ważne! Przyjedziesz jutro wcześniej? – Gunnar zamilkł na moment, po czym coś powiedział, ale znacznie ciszej, więc Linda nie dosłyszała.
Nie chciała podsłuchiwać, Gunnar mówił jednak na tyle głośno, że jego słowa swobodnie krążyły po mieszkaniu. Z początku pomyślała, że Selander wcale nie kryje się z rozmową i wszystko wygląda naturalnie, ale kiedy usłyszała, jak zapytał Harriet, czy przyjdzie wcześniej do pracy, i ściszył głos, zrozumiała, że coś ukrywa. Poczuła się, jakby dostała śnieżką w twarz. Już wcześniej zauważyła, że Harriet i Gunnara łączą szczególne relacje, i to nie było dla niej problemem, ale teraz miała już pewność, że coś się dzieje za jej plecami, a to wydawało się już nie fair. Mogło wyglądać na to, że Gunnar jej nie ufa, a ona przecież gotowa była poświęcić tej sprawie wszystko. W Hasanie Mardanie widziała nie tylko swojego współpracownika – był też jej przyjacielem.
Spojrzała na zastawiony stół, płonące miło świece i zrobiło jej się przykro. Poczuła, że straciła apetyt. Zupełnie zapomniała o Olafie, który wciąż siedział w łazience.
Dochodziła szesnasta, a Oleg i Wasia od godziny kręcili się samochodem po Teheranie, szukając odpowiedniej restauracji, w której mogliby swobodnie porozmawiać. Jak przystało na szesnastomilionową stolicę państwa o kulturze kulinarnej liczącej trzy tysiące lat, wybór był ogromny.
Zajrzeli do Divan, swojej ulubionej perskiej restauracji na ósmym piętrze budynku Sam Center, ale wszystkie stoliki były zarezerwowane. Podobnie w Gilane na bulwarze Sabah. I dobrze się składało, bo pozwoliło im to na tyle długo kręcić się po mieście, by mogli się sprawdzić, i to pod dobrą legendą. Nie ma lepszej możliwości wykrycia obserwacji, gdy robi się to we dwójkę.
W końcu dostali stolik w Monsoon, eleganckiej restauracji z kuchnią azjatycką w Gandhi Shopping Center. Znali to miejsce, bo byli tam już kilkakrotnie z Samadem, którego w większości drogich teherańskich lokali witano jak szacha, ale w rzeczywistości jako syna generała Ahmada Harumiego. Dlatego też towarzystwo Samada nobilitowało wszystkich jego gości, jakby spływał na nich boski majestat. Właściciel lokalu, Alik, gruby Ormianin o bystrych oczach i pamięci absolutnej, zauważył Olega i Wasię, jeszcze zanim weszli.
Lokal był pełen gości. Szeroko uśmiechnięty wąsaty kelner ze złotym zębem wyrósł przed nimi, zanim zdążyli się rozejrzeć, i kuląc się w ukłonach, sprawnie przeprowadził ich przez salę. Wskazał dyskretny stolik, wprost idealny na rozmowę konspiracyjną, w dodatku jedyny wolny w zasięgu wzroku, więc szanse, że obserwacja weszła za nimi, były minimalne.
W lokalu panował miły półmrok rozpraszany ciepłym światłem świec i nisko zawieszonych lamp. W lustrach ściennych odbijała się wysycona podświetlona zieleń, a w centralnym miejscu pod ścianą stała duża figurka Buddy Abhajamudry.
Wasia usiadł przodem do wejścia, a Oleg miał w polu widzenia drzwi na zaplecze i do toalety. Zaczęli lustrację otoczenia.
– Cisza i spokój – zaczął Oleg. – Wprost idealnie.
– Na trasie też było czysto – odparł Wasia. – Nie sądzisz, że jesteśmy może trochę przewrażliwieni? Przecież do tej pory nigdy nic nie wyłapaliśmy…
– Słyszałeś, co rano mówił Samad? Żyjemy tak, jakby oni byli tu cały czas. Oficer KGB, a takie dyrdymały plecie – rzucił z uśmieszkiem Oleg.
– Tylko nie KGB… kurwa! A ty co? Też byłeś w KGB – bronił się Wasia, ale było oczywiste, że to tylko ironia, chwilowe odreagowanie napięcia i stresu.
Rzadko mogli sobie pozwolić na swobodną rozmowę tak jak teraz, bo musieli pilnować każdego słowa, uważać, by nie popełnić nawet najmniejszego błędu – tego pierwszego i ostatniego. Chociaż odkąd przyjechali do Iranu, perspektywa więzienia Ewin była cały czas bardzo realna, to ten wariant zakończenia misji nie mieścił się w ich świadomości. Mieli inną wersję na wypadek pechowego zakończenia.
– Salam, salam, panie Oleg – usłyszeli skrzekliwy głos kłaniającego się przed nimi Alika. – Salam,