Nieśmiertelni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieśmiertelni - Vincent V. Severski страница 48

Nieśmiertelni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

wycofał się tyłem dwa kroki, po czym odwrócił się z wdziękiem na jednej nodze, jak baletnica.

      Po prawej stronie, kilka metrów od nich, przy bogato zastawionym okrągłym stole biesiadowała kilkuosobowa rodzina starszego mułły w czarnym turbanie sajjidów na głowie. Obok niego, skulona skromnie, siedziała żona w czadorze, z drugiej strony – najprawdopodobniej ich dorosły syn z krótką brodą, córka w hidżabie i trójka nieletnich dzieci obojga płci. A może wnuków. Byli zajęci sobą, mimo to mocno dominowali w przestrzeni lokalu i wydawało się, że wszyscy pozostali goście są mniej ważni, wyciszeni i przypadkowi.

      Po lewej stronie siedziało czterech gładko wygolonych młodych mężczyzn oraz dwie kobiety z silnym makijażem i niedbale zarzuconymi na głowy chustkami, spod których prowokacyjnie wystawały farbowane grzywki. Od razu można było poznać klasę średnią młodego Teheranu. Byli weseli, ale z umiarem, a nawet lekkim dostojeństwem, nie dorównywali jednak rodzinie mułły, choćby z uwagi na miejsce, które zajmowali w lokalu.

      Między stolikiem mułły a klasą średnią, w głębi zaciemnionej sali, siedziała tyłem do nich kobieta w kolorowej chustce, a obok niej wierciła się na krześle dziewczynka o wyraźnie słowiańskiej urodzie, z blond warkoczykami spiętymi w kółka.

      Wygląda jak pierwszoklasistka z Mińska – pomyślał od razu Wasilij, ujrzawszy ten dosyć niezwykły jak na Teheran widok. Zupełnie jak moja siostrzenica.

      Zrobiło mu się dziwnie smutno.

      – Rosjanka z dzieckiem… córką? – rzucił cicho do Olega i delikatnie poruszył głową. – Na mojej dziesiątej… tam, dalej.

      Oleg obrócił się nieznacznie w prawo i zobaczył w lustrze odbicie sali, a w głębi kobietę z dzieckiem. Przyjrzał się uważnie.

      – Rzeczywiście… na to wygląda… – Po chwili milczenia dodał: – Trochę dziwne.

      – Same są? Pewnie z ambasady rosyjskiej… zdaje się, że jest niedaleko… Co widzisz na stole?

      – Cały zastawiony – odparł Wasilij. – Dużo jak na damę z dzieckiem.

      W tym momencie kobieta odwróciła się, jakby poczuła na sobie wzrok Wasilija, i spojrzała w stronę ich stolika.

      – Rosjanka – wymamrotali razem i uśmiechnęli się do siebie.

      – Tak czy inaczej nasza – dodał Wasilij. – Na sto procent! Nigdy się nie mylę. Jak to jest, że nasze dziewczyny tak się wyróżniają? – Z trudem powstrzymali wybuch śmiechu. – A czym się wyróżniają?

      W końcu parsknęli śmiechem na głos, aż mułła spojrzał groźnie w ich stronę.

      – Wszystkim – odpowiedział po chwili Oleg i spazm wstrząsnął nimi jeszcze mocniej, więc pochylili nieco głowy, zatykając usta dłońmi. – Nasze… rozpoznam na ulicy w Londynie, Lizbonie i Teheranie… Najpiękniejsze są… bladź… Białorusinki… – Wytarł spływające mu po policzkach łzy. – O kur… – Jego głos nagle się zmienił, a twarz przeszła niezwykłą metamorfozę z groteski w dramat, jak w antycznym teatrze.

      Wasilij przestał się śmiać. Poczuł, jak od głowy w dół przez całe ciało przesuwa się fala dreszczu. Wyraz twarzy Olega zapatrzonego przed siebie był tak sugestywny, że Wasia mimowolnie odwrócił się powoli w lewo i spojrzał przez ramię.

      Przy drzwiach do toalety stał niespełna czterdziestoletni Walentin Dimitrowicz Żukowski, zwany Żukiem, dawny przełożony kapitana Wasilija Krupy i zastępca naczelnika Wydziału Kontrwywiadu KGB w Mińsku, pułkownika Stepanowycza, którego zabił Oleg Popow. Zaczesany do góry szatyn średniego wzrostu, wierny sługa prezydenta republiki i jego zdeklarowany lizodup, o czym w KGB wiedział każdy.

      Żuk szedł powoli w ich kierunku, strzepując niedosuszone ręce. Miał do przejścia zaledwie kilka metrów, najwyżej kilkanaście kroków. Ale dla Olega i Wasilija czas się zatrzymał, krew w żyłach zastygła, ptaki zamarły w locie. Obaj mieli wrażenie, jakby Księżyc urwał się z uwięzi i za kilka sekund miał uderzyć w Ziemię. I nic już nie można było zrobić.

      W lokalu panował półmrok i Żukowski szedł wprost na Olega, który nieudolnie starał się odwrócić twarz. Krupa czuł, że wzrok Żuka jak laser wypala mu plecy, i w panice szukał w głębi sali jakiegoś punktu oparcia. Obu wydawało się, że jeżeli nie będą na niego patrzeć, to może zadziała czapka niewidka, jakimś cudem Żuk ich nie zobaczy i pójdzie sobie dalej.

      Czapka niewidka nie zadziałała i Oleg spojrzał na Żuka, który niespodziewanie zwolnił, przystanął na sekundę jak na stop-klatce, po czym ruszył powoli, patrząc na Olega szeroko otwartymi oczami, ze spokojnie opadającą wielką szczęką, identyczną, jaką miał jego ojciec, generał białoruskiej armii, i dziadek partyzant.

      Oleg i Wasilij wiedzieli już, że tama pękła i wraz z Żukiem runęło na nich tsunami problemów, na które nie byli przygotowani, bo w szpiegowskim planowaniu najtrudniej jest przewidzieć przyszłość.

      Żuk mijał ich o metr, ale wyglądało to tak, jakby jego ciało szło dalej, a głowę trzymał potężny magnes. Wydawać się mogło nawet, że jego ciężki ośli łeb lada chwila się urwie.

      Nie było najmniejszej wątpliwości, że Żuk rozpoznał Olega i Wasilija, bo jego twarz przybrała niezwykły grymas zdumienia, gdzieś pośrodku skali między przerażeniem a radością. Przypominał nawróconego świadka cudu zmartwychwstania.

      Po tajemniczej śmierci Stepanowycza i akcji w twierdzy brzeskiej, a szczególnie po zniknięciu dwóch oficerów mińskiego KGB, podejrzenia padły natychmiast na polski i amerykański wywiad. Brak jednak było twardych dowodów. Stworzono zatem raport, opierając się na miękkich dowodach, i prezydent został ostatecznie poinformowany, że akcję w Brześciu przeprowadzili dwaj zdrajcy z KGB, Oleg Popow i Wasilij Krupa, a zabójstwo pułkownika Stepanowycza było efektem jego osobistej kryminalnej działalności i z dwoma zdrajcami nie miało nic wspólnego, chociaż było oczywiste, że jest dokładnie odwrotnie. Dzięki temu prezydent gładko wymienił całe kierownictwo KGB na bardziej swoje, zatwierdził przygotowany przez Żuka plan odwetu na Polsce i USA, który nowy szef białoruskiego KGB zamknął w sejfie, i tym samym sprawa została szczęśliwie zakończona.

      Polski wywiad doskonale wiedział, że to właśnie Walentin Dimitrowicz Żukowski został szefem komisji śledczej, więc było też oczywiste, że Żuk ustali to, co jest akurat potrzebne prezydentowi, a nie prawdę obiektywną, czyli, innymi słowy, nie było wówczas podstaw do obaw. Aż do tej chwili.

      Żuk usiadł obok żony, bokiem do Wasilija. Nie wykazywał żadnego zainteresowania zastawionym stołem ani żoną, która nieustannie coś do niego mówiła, potrząsając głową w chustce, ani też nadpobudliwym dzieckiem przestawiającym talerzyki na stole. Po prostu siedział wpatrzony przed siebie i wyglądał, jakby zamienił się w posąg.

      – Co on tu robi? – pierwszy odezwał się Oleg.

      – Co my tu robimy? – zapytał Wasilij. – Nie wiem… kurwa, nie wiem… muszę pomyśleć.

      – Skąd on się tu, kurwa, wziął? Ja pierdolę… chyba śnię. To niemożliwe… no, nie wierzę.

      Oleg obserwował Żuka w lustrze. Wasilij siedział naprzeciwko i starał się nie patrzeć w jego kierunku. W pewnym momencie zauważył, że

Скачать книгу