Niepokorni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niepokorni - Vincent V. Severski страница 15

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Niepokorni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

nim Robert i Anna Majewscy, polski konsul z Helsinek z żoną. Dziwne?

      – Eee… nie wiem… Dziwne? – Jagan, pochylony, przyglądał się fotce.

      – Samo w sobie może niekoniecznie, ale są kolejne ciekawostki, które zagęszczają obraz…

      – Co robią?

      – Ludzie z FSB przesłuchali pograniczników, którzy mieli służbę tego dnia i doskonale pamiętali tę parę Polaków. Oni sami mówili, że przyjechali zwiedzić Ermitaż, ale jak się później okazało, do muzeum nawet nie zajrzeli. W Ermitażu jest bardzo dobra kontrola i wiemy, że państwa Majewskich tam nie było, chociaż mieli ze sobą bilety wstępu. Na przejściu jest urządzenie do skanowania pojazdu, ale nie wykazało, by ktoś był w środku. Tyle że to stary system i można go obejść. I teraz najciekawsze. – Doronin ponownie uderzył w klawisze i na ekranie pojawił się film. – Oto co zarejestrowała kamera z naszej podstawki na placu Preobrażeńskim. – Przez kilka sekund obserwowali wysokiego mężczyznę w naciągniętej głęboko czapce, który przeszedł przed kamerą, rozglądając się dyskretnie. – Konsul Majewski, potwierdzili to pogranicznicy. Pojawił się dwukrotnie. O dziewiątej czterdzieści i punktualnie o dziesiątej, czyli wtedy, kiedy Popowski wyznaczył spotkanie. To polski szpieg. Wystarczy mi chwila obserwacji, by to stwierdzić. Szpieg zawsze rozpozna drugiego szpiega. To tak, jakbyśmy przekazywali sobie niewidzialny znak rozpoznawczy, nieśli aureolę nad głową albo emitowali światło.

      – Nigdy nie zauważyłem niczego takiego, a znam wielu szpiegów – odparł Jagan, wpatrując się w ekran. – Daj mi ten komputer. – Wyciągnął rękę, chwycił go za brzeg, podciągnął bliżej i po chwili rzucił: – Wydaje mi się, że już go gdzieś widziałem, ale nie jestem pewien. Dziwne, mam idealną pamięć do twarzy, a teraz nie pamiętam.

      – To przecież konsul Robert Majewski z Helsinek… Znasz go? Skąd?

      – Dziwne to bardzo… znam go, ale nie wiem skąd i nie wiem, gdzie go widziałem. – Jagan się zaniepokoił. Zawsze dotąd pamiętał albo twarz, albo nazwisko. Teraz to nie działało. Im dłużej przyglądał się tej twarzy, tym bardziej był przekonany, że już gdzieś ją widział, ale bał się przyznać przed Doroninem, że nie potrafi powiedzieć nic więcej. Jakby chciał ukryć ułomność. – Ech, chyba mi się wydaje…

      – Według naszych informacji – wszedł mu w słowo kapitan i Jagan poczuł ulgę – Robert Majewski nie jest oficerem polskiego wywiadu ani jego współpracownikiem, czyli mamy ślepą ścieżkę, i do tego wąską.

      – Jaką znowu ścieżkę?

      – Ścieżkę do Finlandii. Jedziemy rozwikłać tę zagadkę i odnaleźć ślad Popowskiego, który najprawdopodobniej gdzieś tam się urywa. Zaczynamy od Roberta Majewskiego. Nasi ludzie w Helsinkach już się nim zajęli.

      Spotkanie w Bolku trwało prawie dwie godziny. Konrad i Sara na zmianę opowiedzieli w najdrobniejszych szczegółach, co robili w Rosji, co zdarzyło się potem, co się stało z Popowskim i – najważniejsze – co chcą zrobić. Nie musieli jedynie wyjaśniać dlaczego. Na pytanie Konrada, czy w to wchodzą, współpracownicy odpowiedzieli tak jak zawsze – milczeniem. Nie potrafili dosadniej wyrazić swojej zgody. Nie musieli też rozmawiać o konsekwencjach, jakie poniosą, bo wszystko, co mieli zrobić, było pod prąd wszystkim, jak powiedział Konrad.

      Sara popatrzyła jedynie dłużej na Witka i Elę, którzy od razu wyczuli, o co chce zapytać, a właściwie, co chce stwierdzić, i zgodnie oświadczyli, że są młodzi, dobrzy nie tylko w szpiegowskiej robocie, więc poradzą sobie nawet w cywilu.

      – Lepiej z Widmem – jak ku uciesze wszystkich Witek nazywał Wydział Q – zrobić coś takiego i nawet dużo stracić, niż do końca życia nosić papiery na Miłobędzkiej. A poza tym po prostu trzeba to zrobić, nie?

      Nim się podnieśli z krzeseł, Konrad dał znak betkarzom, żeby bez pośpiechu zdążyli zapłacić, i kiedy ci regulowali rachunek, razem z Sarą pierwszy ruszył w kierunku szatni.

      Wciąż padało, więc zaczekał na obserwację przed wejściem. Pojawili się po minucie.

      – Późno jest, jedziemy do domu metrem, więc możecie… – Konrad chciał im zaproponować, żeby już sobie dzisiaj odpuścili, ale ten wyższy zrobił kwaśną minę i pokręcił głową.

      – Dzięki, ale mamy na was zlecenie dwadzieścia cztery do odwołania, a zmiana przychodzi o pierwszej – odparł ten mniejszy i wcisnął głowę w kołnierz.

      – Ale możemy was podrzucić samochodem do domu – dodał wyższy i zapalił papierosa. – Zaoszczędzimy czasu, i wy, i my. No i ta pogoda… Człowiek człowiekowi człowiekiem… nawet w naszym kręgu.

      – Chętnie skorzystamy – zgodziła się Sara. – A tak w ogóle… znamy się? Pracowaliśmy razem?

      – My akurat nie, chociaż ja chodziłem za panią na ćwiczeniach. Dobrze sobie pani radziła, pamiętam.

      – W Kiejkutach?

      – No tak, ale na ćwiczeniach byliście tutaj, w Warszawie. – Wyższy trzymał papierosa w dłoni i pociągał łapczywie raz za razem, aż Sara nabrała chęci, by zapalić. – Ale znamy was, kto by was nie znał…

      – Od kogo jest zlecenie? – zapytał Konrad. – AW?

      – Nie… z dwójki – odparł niższy, otwierając drzwi opla.

      – Od Marcela?

      – Tak.

      – Po co całe to przedstawienie? Przecież to nie ma sensu…

      – Marcel też tak powiedział i chciał, żebyśmy się po cichu z wami ułożyli. Dlatego daliśmy wam znak. Dla nas to też jest przykre i nikt się nie przykłada, bo to zadanie poniżej godności. Wiadomo było od początku, że wyłapiecie nas bez pudła, więc nie ma co się skradać. Chyba komuś chodzi o to, by było wam mniej miło w Warszawie w taką pogodę. No… to jedziemy na Kabaty. – Betkarz uśmiechnął się i wrzucił papierosa do kałuży. – Na pohybel… jak powiedział aktor Gajos, na pohybel wszystkim.

      Dojechali na miejsce w piętnaście minut. Porozmawiali ogólnikowo o różnych sprawach z ostatnich lat i okazało się, że uczestniczyli w kilku wspólnych przedsięwzięciach. Betkarze jako ludzie z cienia muszą dbać o swój wizerunek, a właściwie o jego brak, bo niewidzialność to ich narzędzie pracy i siła. I chociaż wielu oficerów operacyjnych uważa obserwację za rzemieślników, Konrad i Sara wiedzieli, że to prawdziwi mistrzowie mimikry i spostrzegawczości. W samochodzie szybko zapanowała atmosfera porozumienia, a nawet sympatii, kiedy zaś padło kilka dowcipów o przełożonych, Konrad zdecydowanie się rozluźnił i jeszcze bardziej umocnił w przekonaniu, że dobrze robi.

      Spojrzał na Sarę, która przez całą drogę się nie odzywała. Siedziała bokiem, wpatrzona w szybę, jakby celowo chciała ukryć przed nim twarz, i puszczała cynamonową parę z e-papierosa, którą próbowała się od niego odgrodzić.

      Wiedział, z jakim wstrętem wraca do domu, więc pomyślał, że może powinien zaproponować jej nocleg gdzie indziej.

      Od

Скачать книгу