Niepokorni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niepokorni - Vincent V. Severski страница 18
W końcu jednak zapytała:
– Kim jesteś?
– To nie ma znaczenia. Jestem przyjacielem Miszy… to powinno wystarczyć, bo lepiej, żebyś nie wiedziała. Tak będzie bezpieczniej dla ciebie i dla mnie.
– Ale o co chodzi? – Nieudolnie udawała zaskoczenie. – Jeżeli jesteś przyjacielem Michaiła, możemy pójść do mnie na górę i porozmawiać. Po co…
– Zoju! – przerwał jej ostro. – Nie błaznuj! Nigdy się nie spotkaliśmy, więc mnie nie znasz i w porządku. Oboje wiemy, że jesteś pod kontrolą FSB…
– No właśnie… – Ręką wskazała kamerę po drugiej stronie garażu.
– To atrapa. Dobrze o tym wiesz, więc przestań kręcić, nie przedłużaj i nie utrudniaj.
– Teraz każdy może się podszyć pod jego przyjaciela… A tak w ogóle to nie rozumiem tego… – Zrobiła ruch ręką, jakby chciała pokazać, że ma na myśli absurd spotkania w garażu, groteskową tajemniczość mężczyzny. – Po co ten kaptur, skoro jesteś jego przyjacielem? Przyszedłeś pomóc go odnaleźć? A co ty możesz… co ja mogę? Cała FSB go szuka. – Wzruszyła ramionami, by dodatkowo podkreślić swoje zdziwienie.
– Oboje dobrze wiemy, tak jak FSB, GRU, całe Jasieniewo i wszyscy szpiedzy tego świata, że Misza nie zaginął, tylko zbiegł. Należał do „białej drużyny” generała Lebiedzia i musiał uciekać. Przedtem był u ciebie i na mój nos dokładnie cię poinstruował, co masz robić, gdy zajmą się tobą ludzie z FSB i naszej kontry, a ja się nigdy nie mylę. I jestem pewny, że prędzej czy później odezwie się do ciebie… – przerwał na moment i rozejrzał się po garażu – i ludzie od nas też to wiedzą. Jesteś teraz jedynym śladem, jedyną drogą do niego…
– Ale ja przecież nic nie wiem…
– To oczywiste, że nie wiesz, gdzie on jest. Michaił to wyjątkowy oficer wywiadu i nie byłby tak głupi, by ci to powiedzieć, bo ludzie z FSB szybko by to z ciebie wyciągnęli.
– No więc? – zapytała z lekką ironią. – Czego ode mnie oczekujesz?
– Zoju… czy ty nie rozumiesz, co się dzieje? – Nieznajomy wyraźnie ściszył głos i przez chwilę Zoi się wydawało, że twarz we wnętrzu kaptura przygląda jej się z uwagą. – Tu nie chodzi o to, by odnaleźć Popowskiego, chodzi o to, by go zabić. On nie jest zaginiony, on jest ścigany. – I głośniej już dodał: – Zrozum, Zoju, jeśli mi nie pomożesz, to oni go zabiją. Zabiją! Rozumiesz? Jedyne, co możesz dla niego zrobić, to pomóc mnie. Twój heroizm i miłość na nic się nie zdadzą, jeśli nie zrobisz tego, co ci powiem. To jedyna szansa i bardzo… bardzo mała nadzieja, ale warto spróbować. Wchodzisz w to?
Zoja zamarła. Ostrzeżenie, że Miszy grozi śmierć, dotarło do niej jak uderzenie pioruna, chociaż gdzieś w głębi kobiecej duszy cały czas to czuła. Ale teraz te proste słowa wypowiedziane na głos z głębi kaptura zabrzmiały tak prosto, przekonująco i przerażająco, że zrozumiała sens propozycji mężczyzny i postanowiła się zgodzić, choć nie wiedziała jeszcze na co. Nawet wbrew temu, co mówił jej Misza, żeby pod żadnym pozorem nie dała się oszukać i w nic nie wierzyła, w żadne propozycje, przedstawienia, cudem odnalezioną rodzinę, teraz uznała, że dotarła do szklanej ściany i musi zdecydować, podjąć ryzyko.
Mężczyzna spojrzał nerwowo na zegarek.
– Zoju, pospiesz się…
– Czego oczekujesz?
Zbliżył się do niej, wyjmując z kieszeni karteczkę.
– Weź to. Tu jest numer telefonu, na który Misza powinien jak najszybciej zadzwonić… To dla niego jedyny numer ratunkowy. Ukryj go dobrze, a najlepiej naucz się na pamięć. Misza będzie wiedział, co dalej robić.
– Ale ja nie mam z nim żadnego kontaktu. Naprawdę…
– On się z tobą skontaktuje. Ja to wiem i wiedzą psy gończe, ale mam nadzieję, że miłość do ciebie go nie zaślepi i będzie działał jak rasowy szpieg… – Mężczyzna wyciągnął rękę w czarnej rękawiczce. – I oszuka wszystkich. On to potrafi.
Gdy tylko uścisnęła jego dłoń, odwrócił się i szybkim krokiem ruszył przez garaż.
– Skąd wiedziałeś, że wyjdę ze śmieciami? – zdążyła jeszcze zapytać, ale on tylko jej pomachał i zniknął za rogiem.
Doronin wyleciał z Moskwy w czwartek Aerofłotem o siódmej pięćdziesiąt pięć i po półtorej godziny lotu był w Rydze. Jagan przyleciał dwie godziny później liniami Air Baltic.
Zgodnie z planem wziął taksówkę i prosto z lotniska pojechał na Zvejnieku 9 na wyspie Ķīpsala. Rosyjski taksówkarz przez kilka minut próbował nawiązać z nim rozmowę, ale w końcu zrezygnował i też zamilkł.
Ķīpsala leżała po lewej stronie szerokiej tutaj Dźwiny, na wprost centrum miasta, które rozlokowało się na prawym brzegu. Południową część wyspy zajmowały tereny targowe, biurowce i parkingi, północna zaś była rzadko zabudowana, głównie rozpadającymi się postsowieckimi ruderami, odludna, z jałowymi połaciami porośniętymi kępami krzaków. Tu właśnie wysiadł Jagan, odczekał, aż taksówka zniknie mu z pola widzenia, i dopiero potem rozejrzał się wokół. Był sam w ponurym szarośnieżnym łotewskim krajobrazie i nic nie czuł. To był dobry znak: może bezpiecznie ruszać na spotkanie z Doroninem.
– No to… zaczynamy! Początek niby udany – powiedział na głos Jagan, ale myśli miał jak najgorsze, bo wciąż nie mógł uwierzyć, by Doronin ze swoimi pomysłami i planem mógł pokonać Popowskiego. – Gdybym sam miał to zrobić, to co innego, ale z nim? Porządny kapitan, ale co on może? Ilu już takich widziałem…
Włożył do telefonu kartę SIM, włączył go, naciągnął czapkę wełniankę, przerzucił przez ramię zieloną torbę specnazu i z rękami w kieszeniach ruszył przez wertepy na zachód. Doskonale wiedział, gdzie jest, dokąd ma iść i że – jak wcześniej obliczył – ma dziesięć minut w zapasie, więc nie musi się spieszyć.
Szedł powoli, nawet się nie sprawdzał, bo w zasięgu wzroku i jego intuicji nie było widać ani czuć żadnego zagrożenia. Patrzył pod nogi i zastanawiał się, czy dobrze zrobił, zgadzając się włożyć jakieś zachodnie traperki zamiast swoich wyrobionych rosyjskich sapogów.
Trochę pociły mu się nogi, bo było około zera i śnieg zamieniał się w lepką breję. Zgodnie z zasadami konspiracji wszystko, co miał na sobie, musiało być zagraniczne, tylko ciało w środku było rosyjskie i jakoś mu ta kombinacja nie pasowała. Zawsze tak było, kiedy jechał na ostrą robotę do obcego kraju, i zawsze zżymał się na myśl, że jeśli zginie, to nikt nawet nie rozpozna, że był Rosjaninem. Chciał zginąć w walce, dumnie, w rosyjskim mundurze, a nie jak jakiś anonimowy obszczymurek, zimne