Niepokorni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niepokorni - Vincent V. Severski страница 21

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Niepokorni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

współpracowników przed wyborem, czy ważniejsza jest lojalność, czy własna przyszłość. Nawet przez chwilę nie pomyśleli, że robią to dla kraju, bo wszystko, co robili przez całe życie, robili dla Polski i było to tak trywialnie oczywiste, że tylko uśmiechnęli się do siebie jeszcze raz.

      Konrad wlał kawę do zielonych kubków i przystąpili do zwykłego petit déjeuner w swoim mieszkaniu na Kabatach. Tym samym rozpoczęli „kolejny najważniejszy dzień życia”, jak powiedziała wczoraj Sara, kiedy wracali z garażu.

      Z domu wyszli kilka minut przed dziewiątą. Konrad zamknął drzwi, a Sara ściągnęła windę. Zjechali do garażu, postawili siedzenia i po chwili czarny saab 900i wytoczył się na ulicę Wilczy Dół. Konrad zatrzymał samochód przy krawężniku i razem z Sarą rozejrzeli się wokół.

      – Wygląda na to, że Marcel zdjął obserwację – odezwała się Sara.

      – Nie byłbym taki pewny – odparł Konrad. – Musimy zrobić jeszcze trasę i się upewnić. Jeżeli nas wydał, to mógł ściągnąć w nocy ekipę z innego miasta i będziemy mieć problem, by ich rozkuć. A jak zaczniemy biegać po mieście, to się zorientują, że ich wyławiamy…

      – Tak… – zadumała się Sara. – I będą się zastanawiać, dlaczego to robimy. Czyli uznają, że wpuściliśmy Marcela w maliny, i tym samym się zorientują, że my też już wiemy, że on gra na dwie strony.

      – To byłoby zbyt skomplikowane i zbyt ryzykowne. Łatwo mogliby się wyłożyć. Wtedy Marcel, jeśli nas wydał, nie dowie się, co chcemy mu powiedzieć. Nie będzie wiedział, jaka jest prawda ani czy dalej go nie wciągamy. – Konrad ruszył powoli i po chwili skręcił w Mielczarskiego.

      Sara obserwowała tyły w lusterkach.

      – Wolałabym, żeby jednak nas wydał – rzuciła po chwili i westchnęła. – Mielibyśmy przynajmniej jakąś pewność, wiedzieli, na czym stoimy…

      – Też tak myślę, to dobry kumpel i byłoby mi go żal.

      Konrad dojechał do Wąwozowej i skręcił powoli w prawo.

      – Spokojnie – skomentowała krótko sytuację za nimi.

      – Mamy mało czasu, by się sprawdzić, trzeba zrobić ostrą jazdę…

      – A właściwie to musimy? – zapytała niespodziewanie i spojrzeli na siebie.

      – Właściwie… to nie… – Konrad uniósł brwi.

      – W takim razie wyrzuć mnie przy metrze. – Spojrzała na zegarek. – Mam jeszcze sporo czasu.

      Zatrzymał samochód na poboczu alei KEN, na wysokości północnego wejścia do stacji metra Kabaty. Sara musnęła go ustami w policzek i wyskoczyła z samochodu. Obserwował ją jeszcze przez chwilę w lusterku, aż – nawet się nie odwracając – pomachała mu ręką i znikła pod ziemią. Wiedziała, że Konrad nie odjedzie, dopóki nie straci jej z pola widzenia, a on wiedział, że tak trzeba robić. Święta, prosta zasada szpiegów i ludzi, którzy się kochają. Symboliczny znak pewności i zaufania do partnera oraz samego siebie i przepowiednia nieznanej przyszłości.

      Bałtycki Klub Dziesięciu Konsulów w Helsinkach był nieformalną grupą zrzeszającą dyplomatów wszystkich krajów regionu. Istniał nieprzerwanie od pięćdziesięciu lat i ani upadek żelaznej kurtyny i Związku Radzieckiego, ani żadne inne zmiany geopolityczne nie miały wpływu na jego funkcjonowanie, bo wszyscy uważali, że Bałtyk trwa mimo politycznych zawirowań i powinien łączyć, a nie dzielić, zamieszkujące nad jego brzegiem narody.

      Na tym właśnie polega dyplomacja i dlatego ambasadorowie zlecali swoim podwładnym aktywny udział w takich organizacjach jak Bałtycki Klub, lekką ręką rozliczając słone rachunki za kolacje w drogich helsińskich restauracjach.

      Tego dnia kolację w restauracji Lappi na Annankatu 22 wydawał łotewski konsul Valdis Mantris, człowiek młody, dziwny i niewysoki.

      W poprzednim miesiącu kolej wypadała na konsula litewskiego, a w następnym kolację miał wydać konsul Robert Majewski. Dlatego nie mógł się wykręcić od tego spotkania, tym bardziej że ambasador uważał protokół dyplomatyczny za najważniejszą część pracy polskiej placówki w Finlandii. Konsul Majewski nie lubił tych spotkań, bo męczyła go sztywna rozmowa o niczym, nie lubił Rosjanina, bo miał rozbiegane świńskie oczy, ani Niemca, któremu się ciągle odbijało. A jako że Polska leży nad Bałtykiem między Niemcami i Rosją, nie mógł zmienić swojego miejsca przy stole. Co gorsza, Niemiec i Rosjanin ciągle do siebie przepijali, jakby Majewskiego w ogóle nie było, rozmawiali po niemiecku i wciąż się śmiali. A wiedzieli przecież, że polski konsul nie zna niemieckiego, co nadawało całej sytuacji posmak wyjątkowej złośliwości.

      Dzisiejsza kolacja miała jeszcze jedną okoliczność, która wyjątkowo mocno zniechęcała Majewskiego. Miała się odbyć w centrum Helsinek w restauracji Lappi, która serwowała tradycyjną kuchnię fińską. Jak mówili wszyscy w ambasadzie, konsul Majewski przyjechał do Finlandii za karę, gdyż nie dopełnił jakichś obowiązków służbowych w swoim ukochanym Bangkoku, więc niczego nie znosił bardziej niż mdłego zapachu mięsa reniferów, ziemniaków purée, rozgotowanej kaszy i brusznicy.

      Ucieszyła go zatem nieoczekiwana informacja, że Mantris niespodziewanie zmienił miejsce kolacji i zaprosił wszystkich dziesięciu konsulów do siebie do domu na bufet azjatycki. Dodatkową korzyścią było to, że Łotysz miał swój apartament na Kulosaari, niecałe pół kilometra od polskiej ambasady. Majewski więc nie będzie musiał jeść mięsa renifera, nie będzie musiał słuchać języka niemieckiego, za to napije się wódki Mannerheim z litewskim konsulem, dobrze mówiącym po polsku, i wróci pieszo do ambasady.

      Dzień, w którym miał się odbyć bufet u Mantrisa, był dla Roberta wyjątkowo nieudany. Właściwie to był chyba najgorszy dzień, odkąd przyjechał do Finlandii, i w połączeniu z samą świadomością pobytu w tym mrocznym kraju spowodował, że konsul wstał zza biurka i sięgnął do regału z aktami po niedopitą butelkę wódki Koskenkorva. Nigdy nie pił w godzinach pracy, bo musiał spłacić kredyt we frankach, ale minęła osiemnasta i w wydziale konsularnym nikogo już nie było.

      W ciągu ostatnich dwóch dni trzy osoby zadzwoniły do MSZ ze skargą na niego, a tego dnia jeszcze dwie. To wystarczający powód, by się napić – pomyślał i wlał sobie do szklanki alkoholu na dwa palce. Butelkę schował na miejsce, bo na dziewiętnastą szedł do Mantrisa i musiał się jakoś trzymać, jeśli chciał się jeszcze napić z Litwinem.

      Było za piętnaście siódma, zachmurzenie pełne, więc nad słabo oświetloną willową wyspą Kulosaari, choć położoną w środku miasta, zaległa głęboka atramentowa ciemność poprzetykana światłem rzadkich ulicznych latarni. Temperatura spadła do minus pięciu, więc Robert postawił kołnierz płaszcza i zorientował się, że nie wziął rękawiczek. Szklaneczka koskenkorvy rozgrzała go na tyle i rozleniwiła jednocześnie, wyciszając wściekłość, że postanowił nie wracać. Włożył do kieszeni długie ręce zakończone cienkimi jak patyki dłońmi i spojrzał przez ramię.

      W rezydencji ambasadora paliło się światło. Majewski pomyślał, że też może kiedyś będzie posłem Rzeczpospolitej, skończył już przecież czterdzieści pięć lat, był na trzech placówkach i ma duże dyplomatyczne

Скачать книгу