Niepokorni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niepokorni - Vincent V. Severski страница 20

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Niepokorni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

od brzegu. Co jakiś czas się zatrzymywali i Jagan lustrował przez lornetkę nadbrzeżne domy.

      – Ten jest dobry – wskazał w końcu ręką i podał lornetkę Doroninowi. – Zaciemniony, wokół złożone są materiały budowlane. Pewnie jest w remoncie… albo jakiejś przebudowie. Byłby idealny. Trzeba tylko sprawdzić od strony lądu.

      – Blisko polskiej ambasady… – odparł Doronin, nie odrywając lornetki od oczu.

      – Sześćdziesiąt dwa metry.

      – Wystarczy.

      – Musimy mieć jeszcze jedno takie miejsce w zapasie – dodał Jagan i ruszyli dalej.

      O wpół do pierwszej Jagan doszedł do wniosku, że wszystko jest gotowe. Następnego dnia sprawdzą jeszcze raz i będą mogli przystąpić do akcji. Dziwiło go jedynie, że Doronin na wszystko się godził, nie oponował, zachowywał się, jakby oddał dowodzenie chorążemu i był gotów posłusznie wykonywać jego polecenia. Nie odzywał się prawie w ogóle, czasami jedynie gadał coś do siebie. Jagan nie lubił, jak ktoś dziwnie się zachowuje, a szczególnie mruczy pod nosem, więc zaczął się poważnie zastanawiać, co kombinuje kapitan.

      Mieli zarezerwowany pokój w Forenom Aparthotel w Herttoniemi, niecały kilometr od Kulosaari. Hotel sprawdzony, bezpieczny, bez obsługi. Idealny dla szpiegów, jak powiedział Doronin, ale Jagan mimo wszystko wolał obejść budynek i sprawdzić osobiście wszystkie wyjścia i otoczenie. Plan ucieczki jest zawsze ważniejszy niż plan ataku – zwykł powtarzać. Wprawdzie nie było tak idealnie, jak mówił kapitan, ale nie mógł też powiedzieć, że jest źle, więc wrócił do pokoju częściowo usatysfakcjonowany.

      Zjedli kupione na promie kanapki z tuńczykiem i salami, wzięli jeden po drugim prysznic i kiedy już leżeli w łóżkach, Jagan wyciągnął z torby butelkę kozackiej wódki, odkręcił wprawnym ruchem i zaproponował Doroninowi szklaneczkę przed snem.

      – A jednak przewiozłeś rosyjską wódkę… – Kapitan się zawahał. – Jak to zrobiłeś?

      – Są metody. Nie uczą was tego w szkole szpiegów? To jak wy chcecie ojczyzny bronić, skoro nie potraficie zrobić takich prostych rzeczy! Pijecie potem te zachodnie świństwa i w dupie wam się przewraca. Na robocie musi być rosyjska wódka, bo to nasza dusza w płynie. – Jagan chciał już nalać do drugiej szklanki, ale Doronin zakrył ją ręką. – Co? – zapytał chorąży zdziwiony, z szeroko otwartymi oczami. – Chory?

      – Mam malarię… biorę leki – skłamał Doronin.

      – Hm… malarię… Rosyjska wódka może tylko pomóc. Nie ma lepszego lekarstwa, szczególnie na ból rosyjskiej duszy. Może ty masz ból duszy, kapitanie, a nie tę… hm… – Jagan zabrał butelkę i skomentował: – Malaria… choroba dzikich.

      Wypił swoją wódkę duszkiem i zgasił światło.

      – Nie myjesz zębów? – zapytał Doronin z ciemności.

      – Po kozackiej wódce? – odparł oburzony Jagan. – Zgłupiałeś? Nigdy. Nic gęby lepiej nie czyści… i duszy. – Po chwili dodał pewnym siebie tonem: – Przynajmniej potem człowiek nie głupieje i nie choruje.

      Spodobała mu się ta metafora i nim zasnął, pomyślał, że warto się nad tym tematem jeszcze kiedyś zastanowić. Może powinienem zacząć pisać? Muszę porozmawiać z Galą.

      Szybka akcja z Konradem w saabie jakby dodała jej sił, a jednocześnie tak rozluźniła napięcie, które trzymało ją nieustannie przez ostatnie dni, że Sara przespała całą noc równo i spokojnie, chociaż po raz pierwszy w życiu miała na sobie flanelową piżamę. Nigdy jej nie używała, bo nie lubiła pospiesznie rozbierać się w środku nocy i nie czuła przez nią Konrada.

      Rano, kiedy się obudziła, wciąż była w doskonałym nastroju i pomyślała nawet, że Belik powinien był zobaczyć wczorajszy show w garażu. Zrozumiałby, jakim jest dupkiem, a nie mężczyzną.

      To musi być dobry dzień – pomyślała, odrzucając na bok kołdrę. Wstała i uniosła do góry zaciśniętą dłoń z wystawionym małym palcem, bo pomyślała, że środkowy byłby dla tego cieniasa za duży.

      – Zejdę do sklepu. Nie mamy nic na śniadanie… ani kefiru, ani chleba… – odezwał się z głębi mieszkania Konrad, który wstał wcześniej, i po chwili Sara usłyszała ciche trzaśnięcie drzwiami.

      Zebrała swoje ubranie i poszła do łazienki. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Belik jako operacyjny dyletant i erotoman musiał założyć tam oko, bo nie tylko chciał sobie popatrzeć, ale pewnie też uważał, że podejrzani, gdy chcą coś ukryć, rozmawiają przy odkręconych kranach. Zapaliła więc wszystkie światła, puściła prysznic i zrzuciła piżamę.

      Konrad wrócił po półgodzinie. Z torby pełnej zakupów sterczała bagietka. Sara w białym szlafroku i ręczniku na głowie właśnie wychodziła z łazienki. Zeszli się w kuchni. Konrad włączył radio i w pomieszczeniu zabrzmiała melodia z filmu Łowca jeleni. Sara urwała kawałek bagietki, stanęła przy oknie i wyglądając na zewnątrz, zaczęła kołysać się delikatnie na boki i mruczeć, podczas gdy Konrad rozpakowywał zakupy. Dochodziła ósma i na zewnątrz zaczęło się już rozwidniać.

      – No i co? Stoją? – zapytała.

      – Tak, raczej tak… – odparł Konrad niepewnie. – Tam, gdzie poprzednio. Popatrz. Granatowy opel… chyba ten sam co wczoraj. Nie mają dla nich litości czy co?

      – Widzę ich.

      – Pojedziesz do mojego ojca? – zapytał Konrad, pociągając kefir z butelki.

      – Pojadę.

      – Na dwunastą mamy być na Miłobędzkiej…

      – Pamiętam.

      – Pojadę do urzędu złożyć wniosek o nowy dowód, bo zobaczyłem wczoraj, że upłynął termin.

      – Nie dostałeś zawiadomienia?

      – Chyba nie, ale może coś przeoczyłem.

      Po chwili na stole pojawiły się talerzyki, masło, francuski dżem morelowy i miód. Dwie szklaneczki soku pomarańczowego. Na kuchence bulgotała już opalona srebrna kawiarka, rozsiewając wokół słodkawy aromat kawy z cynamonem, więc Sara zamknęła na chwilę oczy i lekko wciągnęła powietrze. Wtuliła twarz w miękki kołnierz szlafroka i czuła, jak przez moment całe jej ciało doznaje miłego uniesienia, jakby zwykły zapach porannej kawy symbolizował ciszę, równowagę, spokój – wartości tak potrzebne i tak ulotne jak on sam, lecz zawsze pozostawiające wspomnienie. Ten zapach kojarzył jej się z Konradem, domowym porannym mężczyzną, który zawsze parzył dla niej kawę.

      I ani przez chwilę nie pomyślała, że wkrótce to wszystko może się skończyć.

      – Siadaj. – Głos Konrada wyrwał ją z aromatycznej podróży do krainy marzeń.

      Sara zdjęła ręcznik z głowy i roztrzepała rękami włosy, które w swoim zabawnym nieładzie przypominały teraz czuprynę urwisa.

Скачать книгу