Niepokorni. Vincent V. Severski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niepokorni - Vincent V. Severski страница 17

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Niepokorni - Vincent V. Severski Czarna Seria

Скачать книгу

12

      Od zniknięcia Michaiła minęły równo trzy tygodnie. Ale Zoja Tokina, na pozór twarda rosyjska diełowaja żenszczina, zatrudniona w niemieckiej firmie Gruber & Bach z siedzibą na trzydziestym szóstym piętrze wieżowca Mercury, jednego z najwyższych w Europie, nie potrafiła policzyć, ile od tamtego czasu upłynęło dni. Wiedziała jedynie, że wszystkie były złe, ale najgorszy był ten pierwszy.

      W pracy nagle wszyscy zaczęli się jej przyglądać, znikły uśmiechy, koledzy i koleżanki zrobili się małomówni, a czasami opryskliwi, nikt nie przytrzymywał drzwi, nie puszczał jej przodem, nie proponował herbaty. Gruber stał się jeszcze bardziej arogancki. Na ulicy przechodnie odwracali od niej wzrok, a sąsiedzi obserwowali ją zza firanek. Była niemal pewna, że świat wywrócił się do góry nogami.

      Tylko dwóch tajniaków, towarzyszących jej nawet w damskiej toalecie, było całkowicie szczerych w swoich intencjach.

      Kilka dni po wyjeździe Michaiła – tak bowiem określała jego zniknięcie – została zatrzymana przed swoim domem i przewieziona do willi na Zamoskworieczju.

      Dwupiętrowy dom z lat trzydziestych, z łuszczącym się tynkiem, wywarł na Zoi jak najgorsze wrażenie, tym bardziej że trzej ponurzy mężczyźni z FSB, którzy jej towarzyszyli, przez całą drogę milczeli. Zresztą o nic nie pytała, bo doskonale wiedziała, dlaczego ją zatrzymano. Nie pokazali żadnego dokumentu ani nawet legitymacji, nie powiedzieli, że jest aresztowana, tylko otworzyli drzwi czarnego samochodu nieznanej marki, z którego buchnęło przetrawionym tytoniem i męskim potem.

      Przytrzymywana pod ramiona przez dwóch tęgich tajniaków, została poprowadzona szybkim krokiem przez obszerny hol w kierunku małych drzwi w rogu. Przez moment myślała, że prowadzą ją do celi, w której za chwilę kat strzeli jej w tył głowy, i mimowolnie się szarpnęła, spróbowała zaprzeć, ale tajniacy, nie rozluźniając stalowego uścisku, sprawnie unieśli ją lekko do góry i na kilka sekund straciła kontakt z posadzką. Natychmiast zdała sobie sprawę, że robią to nie pierwszy raz, i zrezygnowała z dalszego oporu.

      Zresztą dlaczego mieliby mnie zabić? – dotarło do niej w końcu. Chyba mam obsesję.

      Zdenerwowanie odpłynęło na moment, kiedy tajniak z prawej kulturalnie zastukał trzy razy pękatym palcem w drzwi, ale powróciło wraz z tępą ciszą, która nastąpiła potem. Zoja zamarła, bo naiwnie uznała, że to jedyny sposób, by ukryć przerażenie.

      Nie wiedziała, czy dobrze się maskuje, ale w końcu uzmysłowiła sobie, że przecież powinna wyglądać stosownie do okoliczności, w jakich się znalazła, być co najmniej zmartwiona, może zszokowana albo nawet spróbować histeryzować. Misza mówił przecież, że będą chcieli ją złamać, omotać, przeciągnąć na swoją stronę, i to w taki sposób, by uwierzyła w słuszność swojego wyboru. Wszystko starannie zaplanowane i wyreżyserowane.

      Najbardziej niebezpieczny będzie jednak moment, kiedy odniesie wrażenie, że rezygnują ze współpracy. Powiedzą, że już wszystko wiedzą, poczęstują kawą, może ciastkiem, będą się uśmiechać, na przemian żartować i martwić się, w końcu podziękują za współpracę i zapewnią, że pierwsza się dowie, co się stało z pułkownikiem Popowskim. Moment, w którym poczuje się bezpieczna, nie będzie skutkiem jej wyboru, naturalnym wynikiem toku zdarzeń, będzie narzuconym elementem gry, przećwiczonym do perfekcji. Dostosowane do jej psychiki potęgowanie napięcia spowoduje z czasem uśpienie czujności, a stąd już tylko krok do porażki.

      Misza jednak nie powiedział Zoi o najważniejszym. Nie powiedział całej prawdy. Firma odpuści mu tylko wtedy, gdy będzie wystawionym na pokaz martwym ścierwem. Tylko wtedy przestaną go ścigać. Do tego czasu wszystko wokół niej będzie tylko złudzeniem. W rosyjskim wywiadzie nie ma dla zdrajcy innego losu, bo takie jest prawo Sudopłatowa: wybierasz albo śmierć, albo życie w wiecznej tułaczce, ukryciu, w strachu zalewanym alkoholem i przepalanym narkotykami.

      Nie powiedział jej o tym, bo zrozumiał, jak bardzo ją kocha, i choć zatajając ten fakt, ratował swoje uczucie i nadzieję na jakąś kruchą przyszłość, to zdawał sobie też sprawę, że ściąga na nią cierpienie, a może i śmierć. Zresztą i tak nie potrafiłby tego wytłumaczyć zakochanej kobiecie. Szpiedzy czasami sami nie chcą wiedzieć, co robią i po co. Tylko udają, że jest inaczej.

      W willi z łuszczycą na Zamoskworieczju Zoja była już trzykrotnie, za każdym razem w czwartek od dziewiątej rano do dwunastej. Czarny samochód cuchnący potem, ci sami milczący tajniacy, ten sam pokój, dwóch mężczyzn i kobieta z FSB, te same pytania, takie same odpowiedzi, takie same ostrzeżenia, prośby, groźby, obietnice. Herbata, kawa, dym z papierosów, ciasteczka sezamowe. W tym czasie ktoś chodził po jej mieszkaniu na Chimkach, bez zbędnej finezji zaglądał do rzeczy osobistych i za każdym razem zostawiał w sypialni cztery pety zgniecione na porcelanowym talerzyku.

      Otyły Gruber był coraz bardziej wściekły i też zaczynał jej grozić spojrzeniami zza okularów. Zoja chodziła do pracy wymalowana jak prostytutka z okolic Lumumby i chociaż sama nie mogła na siebie patrzeć, to jednak przepłakane noce zostawiały widoczny ślad i musiała coś ze sobą zrobić, a wyboru prawie nie miała.

      Mimo to nawet przez chwilę nie zwątpiła i czuła, że musi być wierna Miszy. Wydawało jej się, że kocha go coraz mocniej, chociaż nie wiedziała, czy ta miłość w ogóle może dać jej szczęście. W oczekiwaniu na jej spełnienie stosowała się ściśle do poleceń Michaiła i starała nie myśleć o najgorszym.

      To nie był czwartek, lecz piątek. Zaczynał się weekend z własnymi myślami i dwoma tajniakami w samochodzie pod domem, podsłuchem w domu i na telefonie. Zoja postanowiła zrobić sobie na kolację rybę w panierce i w drodze z pracy kupiła małą porcję polędwicy z dorsza. Gotowanie zawsze działało na nią uspokajająco. Oporządziła rybę, obrała ziemniaki, a resztki upchnęła w pełnym już koszu z odpadkami. Dopiero teraz się zorientowała, że od tygodnia nie wyrzucała śmieci i z kosza mocno zalatuje zdechłym szczurem. Nie mogła w takich warunkach zjeść kolacji i postanowiła wynieść wcześniej worek. Śmietnik był w garażu na poziomie zero, czyli wyżej niż jej stałe miejsce parkowania.

      Włożyła buty, narzuciła na ramiona kurtkę. Drzwi nawet nie zamykała, bo i po co? W Moskwie chyba nie ma teraz lepiej strzeżonego mieszkania – pomyślała i trochę ją to rozbawiło. Chciała nawet powiedzieć na głos: „Idę ze śmieciami, zaraz wracam. Popilnujecie?”. Ale zrezygnowała, nie była aż tak cyniczna.

      Zjechała windą i przez wypełniony półmrokiem garaż skierowała się do śmietnika, który otworzyła kartą magnetyczną. Automatycznie zapaliło się blade światło i Zoja, przytrzymując nogą stalowe drzwi, rzuciła pękaty worek na stos śmieci wypełniających kontener.

      Puściła drzwi, które głośno trzasnęły, i już miała się obrócić, gdy tuż za plecami poczuła czyjąś obecność. Wydawało jej się nawet, że słyszy oddech, a przecież w garażu było cicho i pusto. Zamarła i poczuła, jak dreszcz przebiegł jej po plecach. Była pewna, że ktoś tu jest, stoi blisko i ma złe zamiary, chce ją skrzywdzić. Zaczerpnęła już powietrza, żeby krzyknąć, gdy usłyszała za sobą spokojny męski głos.

      – Nie denerwuj się, Zoju… jestem przyjacielem Miszy.

      Odwróciła się i ujrzała mężczyznę średniego wzrostu, w granatowej kurtce i kapturze naciągniętym głęboko na głowę.

      W garażu było mroczno, a nieznajomy usunął się na

Скачать книгу