Niepokorni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niepokorni - Vincent V. Severski страница 5
Szef Agencji Wywiadu, zwykły człowiek z politycznego awansu, znający służbę dobrze, lecz wyłącznie teoretycznie, wiedział, że z takimi wyjadaczami jak Konrad i Sara nie ma szans i wdawanie się w jakąkolwiek walkę z nimi musi się dla niego zakończyć fatalnie.
W końcówce rządów obecna koalicja nie może sobie już pozwolić na żadną wpadkę. Premier Bańkowski oraz minister Tadek powiedzieli mu to wprost. Musiał załatwić to tak, by z jednej strony zneutralizować całą grupę Konrada, a z drugiej – by nie było konieczności kierowania sprawy do prokuratury, bo w obecnej sytuacji politycznej wyciek był pewny. A wraz z nim kolejna katastrofa murowana.
Zastosowanie w tym wypadku skutecznych technik heurystycznych przerastało jego zdolności i dobrze o tym wiedział. Nie był też typem gromowładnym ani tym bardziej Gandhim. Zdał się zatem na intuicję, a ona podpowiadała mu, żeby przeciągać sprawę, jak długo się da, a potem się zobaczy. W ten prosty sposób udało mu się już kilka razy wyjść z poważnych tarapatów, a nawet awansować, więc postanowił spróbować jeszcze raz.
– Chcielibyśmy się zobaczyć z naszym zespołem – powiedziała Sara. – Są jakieś przeciwwskazania? Jeśli wszystkie dokumenty są zabezpieczone… i nie jesteśmy aresztowani…
– Nooo… nie mogę wam tego zabronić… – Szef był wyraźnie zaskoczony życzeniem Sary, szczególnie tym, że wyraziła je tak otwarcie. – Ale zabraniam rozmawiać o sprawie… – Zmarszczył czoło, choć wyglądało to raczej komicznie niż groźnie. – Możecie sobie tylko zaszkodzić… a i tak będę wiedział…
Chciał naiwnie zasugerować, że ktoś w grupie, kupiony obietnicą odpuszczenia winy, współpracuje z komisją śledczą, ale w oczach Sary i Konrada ten chwyt był po prostu śmieszny. Widać było, że szef nie panuje nad sprawą.
Zapoznanie się z protokołem komisji zajęło im ledwie piętnaście minut. Dobrze przecież wiedzieli, co zrobili. Ze zdziwieniem jednak odnotowali, że Belik nie wychwycił nawet połowy spraw, które można było spokojnie włączyć do tego swoistego aktu oskarżenia. Najistotniejsze jednak było to, że w dalszym ciągu nikt nie wiedział o ich wyprawie do Rosji. Albo fińscy koledzy tego nie wyłapali, albo Belik za mało się starał. Tak czy inaczej oznaczało to, że mają jeszcze czas, czyli to, czego – jak sądzili – najbardziej im brakowało.
Zdali legitymacje służbowe, karty magnetyczne i od tej chwili mogli wejść do gmachu wyłącznie w towarzystwie oficera WBW. Następne spotkanie zostało zaplanowane na jutro. Mieli wówczas złożyć swoje oświadczenia.
Sara pierwsza dostrzegła Marcina, chociaż przez moment miała wrażenie, że to tylko ktoś do niego podobny. W zielonym sweterku wyglądał na przygarbionego. Nerwowe ruchy, włosy przetłuszczone, cera poszarzała. To było tylko wspomnienie dawnego Marcina i Sara poczuła jakieś ukłucie w dołku, bo od początku wiedziała, że wydarzenia, które im zafundowali, dotkną go boleśnie, ale nie sądziła, że aż tak mocno. Marcin pod płaszczykiem twardego macho był bardzo wrażliwy i uczuciowy, jak John Coffey z Zielonej mili chłonął w siebie wszystkie nieszczęścia bliskich mu ludzi, był nieodporny jak dziecko.
Kiedy ich zobaczył idących długim korytarzem w towarzystwie Władzia, stanął jak zamurowany i wpatrywał się w nich, jakby liczył każdy krok, śledził każdy ruch, chciał coś wypatrzyć w ich twarzach, i choć trwało to ledwie kilkanaście sekund, to wydawało mu się, że Sara i Konrad stoją w miejscu.
– Cześć, Marcinku! – powiedziała Sara, a Konrad klepnął go w ramię, ale Marcin wciąż był jakby nieobecny.
– Is anybody home? – Konrad klepnął go jeszcze raz, mocniej, i uśmiechnął się.
– Szefie… szefie… Co się dzieje? – wydusił z siebie w końcu Marcin.
– Zbierz dzisiaj wszystkich na dwudziestą w naszym miejscu…
– Wszyscy czekamy… od kilku dni… Szefie?! Co się dzieje… co my tu przeżywamy… jaki tam Iran, to zwykłe śmiechy… Ten palant pudrowany Belik… tak, tak. – Marcin wyraźnie się ożywił i spojrzał wymownie na Władzia, który tego słuchał. – Idź i mu powiedz, że go tak nazwałem, i pozdrów Marychę… – zwinął dłoń i cmoknął w nią – i w kichę!
– Daj spokój – włączyła się Sara i pociągnęła mocno z e-papierosa, po czym wypuściła gęstą chmurę o zapachu cynamonu. – Zrób, co ci powiedzieliśmy, a wieczorem pogadamy. – Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów i dodała z przekąsem: – Wszystko jest w porządku, rozchmurz się i doprowadź do porządku, bo wyglądasz jak ostatnia wywłoka, a nie oficer wywiadu.
– A czy ja jeszcze jestem oficerem wywiadu?
Była odwilż. Nietypowa jak na zimę w Moskwie. Plus sześć stopni i ciepły wiatr znad Morza Kaspijskiego, wzmocniony potężnym wyżem z Bliskiego Wschodu. Ulice zamieniły się w rwące potoki i rzeka Moskwa nabrała wody. Było tak już od tygodnia i wszyscy się bali, że wkrótce przez miasto przejedzie syberyjska Królowa Śniegu i zabierze ze sobą Kaja. Przygotowywali się na ten dzień, gromadząc zapasy żywności, wódkę, słoninę, sól i łomy do kruszenia lodu, ale paniki nie było.
Padał ciężki zimowy deszcz, a to rzadkość o tej porze roku w Moskwie, więc Jagan nie mógł nie skorzystać z takiej okazji, bo niczego tak nie lubił jak właśnie deszczu.
Od trzech dni siedział na balkonie swojego mieszkania na jedenastym piętrze w dzielnicy Lublino. W nieprzemakalnym płaszczu specnazu, goglach i wojskowej wełnianej czapce ukrytej pod kapturem. Włożył nowe impregnowane botki szturmowe, a na dłonie naciągnął czarne rękawice narciarskie, bo wojskowych nie miał. Woda spływała po nim gęstymi strumieniami, ale ciało pod odzieniem było suche i ciepłe.
Przygotował sobie racje żywnościowe, trzy flaszki kozackiej wódki, a za pasek wcisnął złotą tetetkę i nóż Kizlyar. Pod płaszczem zawiesił na szyi lornetkę.
Trochę spał, trochę czuwał, trochę myślał, chwilami wspominał, sporo śpiewał.
Na gorie stajał Szamil.
On Bogu moliłsia,
Za swobodu, za narod,
Nizko pokłoniłsia.
Ojsia, ty ojsia,
Ty mienia nie bojsia,
Ja tiebia nie tronu,
Ty nie biespokojsia.
Ojsia, ty ojsia,
Ty mienia nie bojsia,
Ja tiebia nie tronu,
Ty nie biespokojsia.
Racjonował żywność i wódkę. Wszystko było dokładnie zaplanowane, tak jak porwanie Muhamedowa czy akcja w aule Tarhan, o robocie w Szwecji nie pamiętał. Tak już miał, że nie pamiętał porażek, bo uczył się tylko na sukcesach, które wciąż powiększał. Dzięki takiemu podejściu wychodził żywy z każdej, nawet beznadziejnej sytuacji.
Tak