Niewierni. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewierni - Vincent V. Severski страница 53
![Niewierni - Vincent V. Severski Niewierni - Vincent V. Severski Czarna Seria](/cover_pre953246.jpg)
Albert von Utrecht zmarł w wieku dziewięćdziesięciu ośmiu lat, a w kilka miesięcy po nim, w wieku osiemdziesięciu dwóch, odeszła Victoria. Była to główna gałąź rodu i spadkobiercy się spodziewali, że trzystusiedemdziesięciometrowe mieszkanie na Östermalm, warte, lekko licząc, kilkanaście milionów koron, oraz jego wyposażenie wycenione na wiele więcej będą przedmiotem podziału i pozwolą wszystkim na pokrycie długów, a być może nawet na sfinansowanie nowych wydatków. Okazało się jednak, ku ogólnemu zaskoczeniu, że Albert i Victoria pozostawili długi przewyższające na oko wartość mieszkania z wyposażeniem.
Na wniosek wierzycieli sąd zabezpieczył majątek Utrechtów, pozwalając Claesowi mieszkać na Strandvägen do zakończenia sprawy.
Teraz wszyscy dziedziczący, każdy oddzielnie, walczyli w sądzie o odrzucenie spadku po Albercie i Victorii, wciąż przy tym żywiąc skrywaną głęboko nadzieję, że to jednak niemożliwe, by nic nie zostało z prawie czterystuletniej historii Utrechtów, i przeciągając proces w nieskończoność. Na to właśnie liczył syndyk, adwokat wierzycieli, który nosił komputer zamiast teczki i marzył o dobraniu się także do majątku spadkobierców.
Jednak dla Claesa ten proces miał zupełnie inne znaczenie. Przez ostatnie kilka lat rodzinne antyki były przykrywką dla zarządzanej przez niego fikcyjnej aukcji internetowej. Dom Aukcyjny Henry’ego Corteza wyśmienicie legalizował pieniądze dostarczane przez Mirmilla na działalność plemienia. Syndyk nie miał najmniejszego pojęcia, że stare obrazy, meble i rzeźby zbierane przez rodzinę od setek lat były już wielokrotnie sprzedane do Rosji, USA, Niemiec, Argentyny i wielu innych krajów świata, choć w rzeczywistości nigdy nie opuściły domu w Sztokholmie.
Teraz cały majątek na Strandvägen został zabezpieczony przez sąd, z wyjątkiem rzeczy, które Claes zdążył przenieść do domu znajomego. Były to cztery nieduże obrazy w stylu vanitas Adriaena van Utrechta z bocznej holenderskiej linii rodu. Miały dla Claesa znaczenie symboliczne i nigdy na szczęście nie zostały skatalogowane jako majątek Utrechtów.
Ludzkie czaszki, przypominające o marności człowieczego żywota i nieuchronnej śmierci, zupełnie nie pasowały do dziedzicznego hedonizmu przedstawicieli rodu i ich nadpobudliwości seksualnej. Dlatego żaden z obrazów nigdy nie zawisł na ścianie. Stały zatem zapomniane w zakurzonej komórce bez okna. A mogły się doskonale prezentować w ciemnym gotyckim mieszkaniu na Strandvägen, pełnym tajemniczych zakamarków.
Claes odkrył nagie czaszki i martwe zwierzęta z zainteresowaniem bliskim podnieceniu, gdy miał osiem lat, i od tamtej pory studiował je nieustannie, znajdując w nich wciąż coś nowego i coraz bardziej emocjonującego. Z czasem nabrały dla niego osobistego znaczenia i choć nie wiedział jeszcze, co oznacza sztuka vanitas, to jednak w podświadomości odczytywał je tak, jak należy. Któregoś dnia, gdy miał dwanaście albo trzynaście lat, ze zdziwieniem się zorientował, że obrazy są osierocone i że nikt nie poświęca im uwagi, więc adoptował je jako swoje.
Nigdy nawet nie przeszło mu przez myśl, by je wycenić, a tym bardziej sprzedać.
Bał się jedynie, że jego rodzeństwo, wychowane na podobieństwo swoich rodziców, wszystko, co zostało, rozerwie na strzępy, nie bacząc na majestat śmierci.
Claesa Magnusa z rodzicami nie łączyło prawie nic, a jeszcze mniej z rodzeństwem. Był wciąż dziwnym przypadkiem, który nie powinien był się zdarzyć, a z którym trzeba jednak coś zrobić. Toteż Claes wychowywał się sam, ledwie zauważany przez coraz szybciej starzejących się rodziców i tolerowany przez rodzeństwo zajęte ciągłym przepychaniem się na okładkę „Hänt i Veckan”.
W 1982 roku Albert von Utrecht zakupił nieduże mieszkanie w kamienicy na obrzeżach centrum miejscowości Almuñécar na południowym wybrzeżu Hiszpanii, nieopodal Malagi.
Claes spędzał tam każde lato, najpierw z rodzicami, a potem sam lub z przyjaciółmi, i długo nie wiedział, jak piękne może być lato w Szwecji. We wczesnym dzieciństwie nawet nie miał szwedzkich przyjaciół. Szybko opanował hiszpański i wychowywał się z rówieśnikami z okolicznych domów. Gdy szedł do szkoły, mógł równie dobrze zaczynać naukę w Madrycie jak w Sztokholmie.
Zdarzyło się kiedyś, gdy miał czternaście lat, że zgubił klucz, a rodzice wyjechali do znajomych w Maladze i mieli wrócić dopiero za dwa dni. Stanął zatem wobec trudnej decyzji, co ze sobą zrobić.
Na parterze ich domu, w małej kawalerce, mieszkał Alejandro María Fernando. Był kimś w rodzaju dozorcy lub portiera. Wyglądał jak stuletni starzec, choć w rzeczywistości miał dopiero siedemdziesiąt pięć lat. Na jego drzwiach widniał napis Conserje, ale Albert nie nazwał go nigdy inaczej niż butler, chociaż Alejandro wcale nie chodził w liberii, tylko w rozciągniętych brązowych spodniach z welwetu. Claes znał go tylko z widzenia. Kilka razy dziennie mijał jego otwarte drzwi i widział, jak starzec z uśmiechem podnosi głowę znad książki i niezdarnie go pozdrawia wykrzywioną gośćcem dłonią.
Claes czuł do niego sympatię i odpowiadał mu w taki sam sposób. Dlatego nie rozumiał nieustannych komentarzy rodziców, którzy uważali go za dziwaka, lenia i nieudacznika, co to nie potrafi wbić prosto gwoździa, choć Albert von Utrecht młotek znał tylko z teorii. Mówił o nim tak, jakby celowo wybrał tego zbliżonego doń wiekiem starca, by choć trochę sobie powetować więdnący etos rodu von Utrecht. To wystarczyło Claesowi, żeby go polubić.
Dwa dni, które spędził w przypominającej antykwariat kawalerce Alejandra Marii Fernanda, odmieniły go na zawsze. Było to jedno z tych nielicznych zdarzeń w jego życiu, za które był wdzięczny swoim nieprzybranym rodzicom. I choć znajomość z Alejandrem przetrwała ledwie dwa lata, to jednak zapamiętał ją w najdrobniejszych szczegółach i nawet dzisiaj mógłby powtórzyć każde słowo, które wtedy padło.
A były to słowa proste, takie jak „wolność”, „równość”, „sprawiedliwość”. Potem przyszły trudniejsze – „wojna”, „Franco”, „Stalin”, „Hitler”, „życie” i „śmierć”. I w końcu najtrudniejsze – „Hiszpania”, „Grenada”, „Lorca”, „Hemingway”, „Picasso”, „Orwell” i „kochać”. I choć rankiem pierwszego dnia były mu zupełnie obce, następnego późnym wieczorem rozumiał już, co oznaczają i jak blisko, nierozerwalnie są ze sobą związane. Do tego stopnia, że wszystkie brzmią tak samo. Pod koniec drugiego dnia był już absolutnie pewny, że to są najważniejsze słowa, jakie dotąd usłyszał.
Ale najważniejszy w tej podróży do nowego świata był dla czternastoletniego Claesa Magnusa sam conserje, wspaniałe, idealne przeciwieństwo własnego ojca, Alberta von Utrecht, praprawnuka karłowatego kwatermistrza Karola, co służył wiernie Królestwu Szwecji w czasie wojny trzydziestoletniej.
Alejandro miał szesnaście lat, kiedy wstąpił do oddziałów republikańskich w Grenadzie. Lipiec 1936 roku był bardziej gorący niż zwykle. Wtedy właśnie na wieść o buncie generała Franco rząd republikański w Madrycie wydał robotnikom broń. Alejandro, jak większość jego przyjaciół z gimnazjum, nie miał wątpliwości, że po tę broń trzeba sięgnąć. To było oczywiste, choć nie należał do żadnej partii ani organizacji.
Jednak walka z nacjonalistami nabrała osobistego wymiaru dopiero po zamordowaniu Garcii Lorki i stała się formą zemsty w obronie wolności i odmienności.
Niepostrzeżenie