Człowiek Nad Morzem. Jack Benton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Człowiek Nad Morzem - Jack Benton страница 5
Po przejściu dziewięciu ulic i nie znalezieniu żadnych istotnych tropów, powrócił do domu pijany i zmęczony. Tam okazało się, że na numer domowy dzwonił Kay Shelton. Był to jego kumpel-tłumacz z wojska, który obecnie pracował jako lingwista kryminalistyczny.
Slim postanowił oddzwonić.
- To łacina – oznajmił Kay. – Jest jednak bardzo archaiczna. Nawet ludzie posługujący się łaciną mogą nie znać tej odmiany.
Slim wyczuł, że jego kolega upraszcza mu skomplikowaną koncepcję, której w przeciwnym razie mógłby nie zrozumieć. Z dalszej rozmowy dowiedział się, że nagrane słowa były wezwaniem do umarłych i pieśnią żałobną do utraconej miłości. Ted błagał o wskrzeszenie, zmartwychwstanie, powrót.
Kay poszukał transkrypcji w sieci i znalazł bezpośredni cytat, który pochodził z opublikowanego w 1935 r. dzieła pt. Myśli otaczające umarłych.
- Gość pewnie znalazł tę książkę w antykwariacie – stwierdził Kay. – Pięć lat temu wycofano ją z druku. Co za człowiek potrzebuje czegoś takiego?
Slim nie znał odpowiedzi na to pytanie, bo szczerze powiedziawszy sam tego nie wiedział.
7
Slim miał za sobą kolejny tydzień udawanej pracy. Paradoksalnie udało mu się znaleźć jednak nowy trop. Gdy wspomniał nazwisko Joanny przy pewnej kobiecie, ta uśmiechnęła się szeroko. Kobieta przedstawiła się jako Diane Collins i nie była nikim szczególnym w lokalnej społeczności. Bił od niej uprzejmy entuzjazm charakterystyczny dla kogoś, kto od dawna nie miewał gości. Zaprosiła Slima do jasnego salonu. Okna pokoju wyglądały na starannie skoszony trawnik, biegnący do czystego, owalnego stawu. Jedyną niepasującą do tego krajobrazu rzeczą był krzak jeżyny na tyłach ogrodu, który ciągnął się do drewnianego płotu. Slim nie był ekspertem w dziedzinie ogrodnictwa. Tak naprawdę jego jedynym doświadczeniem w tym zakresie było okazjonalne potykanie się o chwasty przed swoim domem. Nic więc dziwnego, że wziął ów krzew za różę nie puszczającą kwiatów.
- Byłam wychowawczynią Joanny – oznajmiła staruszka, obejmując dłońmi filiżankę słabej herbaty. Miała zwyczaj obracania naczynia palcami, co było jej próbą ustrzeżenia się przed artretyzmem. – Jej śmierć była szokiem dla wszystkich w naszej okolicy. To było tak zaskakujące, taka urocza była z niej dziewczyna… Wesoła i piękna. Wie pan, miałam w klasie prawdziwych łobuzów, ale Joanna zawsze zachowywała się wzorowo.
Slim słuchał cierpliwie przydługiego monologu Diane o zaletach dawno zmarłej dziewczyny. Gdy upewnił się, że kobieta nie zwraca na niego uwagi, wygrzebał z kieszeni piersiówkę i dolał do herbaty kilka kropelek whisky.
- A co wydarzyło się w dzień jej utonięcia? – zapytał, gdy Diane zboczyła na temat opowieści o swojej karierze nauczycielskiej. – Czy Joanna nie wiedziała o prądach nad Cramer Cove? W końcu nie utonęła tam pierwsza. Ani też ostatnia.
- Nikt tak naprawdę nie wie, co tam się stało. Jej ciało znaleziono rano na linii przypływu. Natknął się na nią ktoś spacerujący z psem. Oczywiście, było już za późno.
- Żeby ją ocalić? Cóż…
- Żeby odwołać ślub.
- Słucham? – wyprostował się Slim.
- Zaginęła noc przed wielkim dniem. Byłam zaproszona na uroczystość i czekałam na nią wraz z innymi gośćmi. Wszyscy zakładali, że Joanna puściła go kantem.
- Teda?
- Kogo? – staruszka zmarszczyła czoło.
- Jej narzeczonego. Miał na imię…
Kobieta pokręciła głową i zbyła sugestię Slima machnięciem nakropionej plamami wątrobowymi dłoni.
- Nie pamiętam imienia. Pamiętam za to twarz. W gazecie było zdjęcie. Nie powinno się fotografować kogoś ze złamanym sercem. Chociaż, były pewne plotki…
- Jakie?
- Że to on ją sprzątnął. Jej rodzina miała pieniądze, a jego nie.
- Ale przed ślubem?
- No właśnie dlatego moim zdaniem to nie miało sensu. Poza tym są lepsze sposoby na pozbycie się kogoś, prawda?
Diane spojrzała na Slima w taki sposób, że mężczyzna poczuł się, jakby spoglądała w jego duszę. Nikogo nie zabiłem, chciał jej powiedzieć. Może i próbowałem, ale nie zabiłem.
- Przeprowadzono jakieś śledztwo? – zapytał w końcu.
- Przeprowadzono, ale jakie to tam śledztwo – wzruszyła ramionami Diane. – To był początek lat 80. Wtedy wiele spraw nie udawało się rozwiązać. Nie było tych wszystkich technologii kryminalistycznych i testów DNA, o których teraz głośno w telewizji. Robiono przesłuchania. Sama nawet byłam przepytywana… Ale nie było żadnych dowodów, więc co mogli zrobić? Określono zdarzenie jako nieszczęśliwy wypadek. Z jakiegoś głupiego powodu poszła popływać w noc przed swoim ślubem, poniosło ją na głęboką wodę i utonęła.
- A co stało się z narzeczonym?
- Z tego co wiem, wyprowadził się.
- A rodziny pary?
- Podobno wyjechali za granicę. Jej rodzice przenieśli się na południe. Joanna była jedynaczką. Matka zmarła młodo, a ojciec odszedł w ubiegłym roku. Rak – Diane wstchnęła, jakby nie było na świecie większej tragedii.
- Czy zna pani jeszcze kogoś, z kim mógłbym porozmawiać?
- W okolicy mogą być jacyś starzy znajomi. Nie mam pojęcia. Proszę jednak uważać. W tych okolicach nie porusza się tego tematu.
- Dlaczego?
Staruszka odłożyła filiżankę herbaty na szklany blat stołu. Jego spód zdobiły tropikalne motyle.
- Kiedyś Carnwell było o wiele mniejszą miejscowością – rzekła. – Dziś jest bardziej miastem-sypialnią. Idąc do sklepu niemal nie spotyka się żadnej znajomej twarzy. Nigdy wcześniej tak nie było. Każdy się znał. To była bardzo zżyta społeczność ze sprawami, które miały nie wychodzić poza nasz wąski krąg.
- Co mogło być aż tak strasznego?
Staruszka spojrzała przez okno. Usiadła bokiem do Slima, a mężczyzna dostrzegł, że trzęsą jej się wargi.
- Są tu tacy, którzy wierzą, że Joanna Bramwell wciąż jest z nami. Że… że wciąż nas nawiedza.
Slim