Człowiek Nad Morzem. Jack Benton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Człowiek Nad Morzem - Jack Benton страница 6
- Przepraszam. Po prostu to wszystko brzmi dla mnie bardzo nietypowo.
Staruszka znów spojrzała przez okno i wymamrotała coś pod nosem.
- Pani wybaczy, nie dosłyszałem – spytał Slim.
- Powiedziałam, że gadałby pan inaczej, gdyby ją pan zobaczył – odpadła kobieta. Jej spojrzenie sprawiło, że Slimowi przebiegły ciarki po plecach.
Niemal jak wyczerpana bateria, Diane nie miała już nic ciekawego do powiedzenia. Slim tylko przytakiwał, gdy staruszka odprowadzała go do wyjścia. Jednak w myślach miał tylko spojrzenie kobiety. Gdy bowiem rzuciła je w jego stronę, czuł ogromną potrzebę obejrzenia się za siebie.
8
Slim siedział nad talerzem odgrzanej pizzy. Myślał, co takiego powinien powiedzieć Emmie.
- Moim zdaniem mąż ma romans – od takich słów zaczynało się pierwsze nagranie kobiety na automatyczną sekretarkę detektywa. – Czy mógłby pan do mnie oddzwonić, panie Hardy?
Podejrzenia o romans bardzo łatwo było potwierdzić lub obalić. Wystarczyło trochę śledzenia i kilka zdjęć. Dla prywatnego detektywa takie sprawy były chlebem powszednim – łatwe fuchy na opłacanie hipoteki. Slim uporał się już z tą kwestią. Ted był czysty, chyba że w grę wchodził romans z duchem topielicy.
Emma zaoferowała płatność za informację, a na koncie Slima zaczęło się robić coraz przestronniej. Tylko jak miał wytłumaczyć kobiecie rytuał, który Ted odstawiał w każde piątkowe popołudnie?
Umówił się z Kay’em na spotkanie w miejscowej kawiarni.
- To pradawny obrządek – oznajmił mu Kay. – Polega na wezwaniu zabłąkanego ducha do miejsca, które jest jego domem. Twój cel prosi zjawę, aby powróciła do niego. Fragment tekstu pasuje do rękopisu, który znalazłem w internetowym archiwum. Jednak pozostała jego część została zmieniona. Jest niedoszlifowana, kuleje pod względem gramatyki… Moim zdaniem gość sam ją napisał.
- Co w niej jest?
- Prosi o drugą szansę.
- Jesteś tego pewien?
- Owszem. Jednak wydźwięk… Wydźwięk jest niewłaściwy. To może być błąd w tłumaczeniu, ale… Koleś ujmuje to w taki sposób, że jeśli ona nie powróci, wydarzy się coś złego.
Kay zgodził się przetłumaczyć również rytuał z kolejnego tygodnia. Miał sprawdzić, czy między oboma tekstami są jakieś różnice. Tym razem jednak, niestety, wycenił swój czas.
Slim musiał przedstawić coś Emmie. Zarówno rzeczywiste, jak i potencjalne wydatki, zaczynały się piętrzyć. Na początek postanowił jednak pociągnąć za kolejny ze swoich postrzępionych wojskowych sznurków. Liczył na dokopanie się do jakiegoś kontekstu całej tej sprawy.
Ben Orland zajmował stanowisko nadinspektora w londyńskiej policji, a wcześniej był w żandarmerii wojskowej. Co prawda jego ton był na tyle oschły, aby przypomnieć Slimowi o hańbie jaką okrył swoją dywizję, lecz zaoferował wykonanie telefonu w jego imieniu. Miał zadzwonić do starego kumpla, który był szefem policji w Carnwell. Niestety, nie oddzwaniał on w sprawach prywatnych śledztw, bazujących na poszlakach znalezionych w Internecie.
Slim postanowił zebrać dotychczasowe informacje, przekazać je Emmie i zostawić sprawę. W końcu zarobił pierwotną prowizję, a dalsze węszenie odbywało się na jego własny koszt i we własnym czasie.
Najpierw jednak postanowił przejść się na spacer po okolicy Cramer Cove. Zastanawiał się, czy okolica będzie dla niego jakimkolwiek natchnieniem.
Był czwartek i plaża była opustoszała. Prowadziła do niej kręta droga pełna wybojów, a w niektórych miejscach tak zniszczona, że leżały tam w zasadzie same kamienie lekko posypane piachem. Nic dziwnego, że Cramer Cove straciło na popularności. Jednak na środku plaży dostrzegł kamienne fundamenty sugerujące, że w czasach minionych miejsce to cieszyło się o wiele większą estymą.
Na płaskowyżu nad przybrzeżem Slim widział kawałki drewna pokryte wodorostami. Wciąż widniały na nich ślady jaskrawej farby. Zamknął powieki i odwrócił się, wdychając zapach morza i wyobrażając sobie plażę wypełnioną turystami siedzącymi na ręcznikach, jedzącymi lody oraz grającymi w piłkę na piasku.
Gdy otworzył oczy, zauważył coś na odległej linii brzegu. Slim zmrużył powieki, lecz wzrok miał już zdecydowanie nie ten. Poklepał się po kieszeni, ale okazało się, że lornetkę zostawił w samochodzie. Rzecz jednak wciąż była na swoim miejscu. Była to bezładna mieszanina szarości i czerni, układająca się w ludzką sylwetkę. Woda odbijała się od jej ubrań oraz długich smug potarganych włosów. Slim wciąż na nią patrzył, lecz w końcu rozpłynęła się w morzu i zniknęła.
Mężczyzna przez długi czas nie mógł oderwać wzroku od tego miejsca. Stał jak wryty, lecz z każdą kolejną minutą zaczynał wątpić, czy w ogóle cokolwiek tam widział. Być może był to po prostu cień chmury sunącej nad plażą. Albo foka szara – w końcu zwierzęta te zamieszkiwały tę cześć wybrzeża.
Próbował sobie przypomnieć, ile dziś wypił. Zwyczajowo dolał sobie kieliszek do porannej filiżanki kawy. Do obiadu była szklanka… a może dwie? No i prawdopodobnie jeszcze jedna przed wyjazdem.
Być może warto byłoby przystopować z gazowaniem? Każde wejście za kierownicę było swoistą ruletką. Jednak tak długo tłumił w sobie poczucie winy i wstydu wynikające z własnej egzystencji, że ledwo już to zauważał.
Liczył na palcach potencjalne drinki i zdał sobie sprawę, że morze nie było jeszcze w fazie odpływu. Jeśli naprawdę coś tam było, ślady tego czegoś byłyby widoczne na mokrym piasku.
Slim przeskoczył przez zardzewiałe metalowe ogrodzenie, zbiegł po skalistym przybrzeżu i pomknął przez piasek. Jeszcze zanim dobiegł do brzegu zorientował się, że poszukiwanie jest bezcelowe. Piasek był gładziutki, ponacinany wyłącznie zmarszczkami pozostawionymi przez cofającą się wodę.
Gdy udało mu się wrócić do samochodu zdążył przekonać samego siebie, że widziadło obserwujące go z linii brzegu było tylko wytworem jego wyobraźni. No bo czym innym mogłoby być?
9
W kolejny piątek Ted jak zwykle wykonał swój rytuał. Slim rozważał, żeby umówić się z Emmą rano, a następnie zabrać ją ze sobą na plażę, aby wszystko udowodnić. Jednak po nocy wypełnionej okropnymi snami o morskich demonach i trzaskających falach, pomysł ten nie wydawał mu się już taki dobry. Obserwował Teda z tej samej trawiastej półki skalnej co w ciągu ostatnich pięciu tygodni. Czuł się przy tym, jakby zapędzony pod ścianę, bez żadnej możliwości wykonania kolejnego ruchu.