Człowiek Nad Morzem. Jack Benton
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Człowiek Nad Morzem - Jack Benton страница 7
Wałęsał się wzdłuż ulicy na północnych obrzeżach miasta. Nagle usłyszał pojedynczy sygnał syreny. Jechał za nim policyjny radiowóz.
Slim zatrzymał się i oparł o latarnię, aby złapać oddech. Policjant opuścił szybę i gestem dłoni zaprosił Slima do pojazdu.
Mężczyzna był niewiele po pięćdziesiątce. Pomimo dziesięciu lat więcej od Slima wyglądał na sprawnego i zdrowego. Był typem człowieka, który na śniadanie je muesli i zapija je sokiem pomarańczowym, a w porze obiadowej wybiera się na jogging. Slim z nostalgią wspomniał czasy, kiedy taki mężczyzna zerkał na niego z lustra. Jednak kilka lat temu upuścił i zbił jedyne zwierciadło w swoim mieszkaniu, a poza tym nigdy nie przyglądał się swojemu odbiciu. Bał się, że przyniesie mu to pecha.
Policjant uśmiechnął się.
- O co chodzi? Dostałem dziś trzy wezwania, a to podwójna średnia tygodniowa. Który dom planuje pan obrobić?
- Gdybym miał wybierać, poszedłbym do tego zielonego na Billing Streer. Szóstka, prawda? – westchnął Slim. – Tylko mąż pracuje, a na podjeździe dwa Merole? Po samym dźwięku klimatyzacji idzie wyczuć, że ta chałupa to jakiś skarbiec. Komu potrzebna klimatyzacja w północno-zachodniej Anglii? Już bym tam był, ale nie chciałem ryzykować, że ich domowy alarm jest bezpośrednio połączony z policją.
- To prawda. Terry Easton jest miejscowym prawnikiem.
- Krwiopijcy.
- To akurat prawda, panie…
- John Hardy. Mów mi Slim. Tak jak każdy.
- Slim?
- Nie pytaj. Długa historia.
- Pewnie tak. Zgaduję więc, panie Hardy, że nie jest pan tak naprawdę zainteresowany miejscowymi mitami i legendami. Kim pan jest? Tajniakiem ze Scotland Yardu?
- Chciałbym. Wydalony członek wywiadu wojskowego. Zaatakowałem faceta, który wcale nie posuwał mojej żony. Odsiedziałem swoje, wyszedłem z pierdla ze starymi umiejętnościami i czekającym na mnie problemem alkoholowym.
- A obecnie?
- Prywatny detektyw. Działam głównie w okolicach Manchesteru. Pogoń za chlebem przygnała mnie tak daleko za północ – mówiąc to, poklepał się po brzuchu. – Niech cię on nie zwiedzie. Wypełniony jest głównie browarem i wodą.
Policjant nie był pewien, co z opowieści Slima jest prawdą, a co żartem. Uśmiechnął się więc niepewnie.
- Cóż, panie Hardy. Ja jestem Arthur Davis. Dowodzę naszym małym posterunkiem w Carnwell. Aczkolwiek z racji na ilość ludzi nie wiem, czy zasługuje on na takie miano. Chyba próbował pan skontaktować się ze mną w sprawie Joanny Bramwell?
- Czy zwykle w taki sposób oddzwaniasz?
Barytonowy śmiech Arthur zadźwięczał Slimowi w uszach.
- Jechałem właśnie do domu. Pomyślałem, że poszukam pana. Dowiem się w końcu, o co chodzi? Ben Orland to mój stary kumpel i tylko dlatego brałem pod jakąkolwiek uwagę rozmowę z panem. Są bowiem nierozwiązane sprawy i sprawa Joanny Bramwell. Ta społeczność od zawsze wolała jej nie wygrzebywać.
- Z jakiegoś konkretnego powodu?
- A w ogóle po co to panu?
Bez pytania Arthur zajechał do McDonaldsa i zamówił Slimowi kubek gorącej czarnej kawy.
- Słodzę trzema – powiedział Arthur, otwierając saszetkę z cukrem. – A pan?
Slim odpowiedział mu zmęczonym uśmiechem.
- Kieliszkiem Bellsa, jeśli masz pod ręką – odparł. – Ale tym razem wypiję gorzką. Przesadnie zaparzona działa najlepiej.
Arthur zatrzymał się na darmowym parkingu i zgasił silnik. W świetle najbliższej latarni twarz komisarza wyglądała jak powierzchnia księżyca, usiana kraterami.
- Powiem panu wprost – lepiej niech pan zostawi tę sprawę w spokoju – oznajmił policjant, biorący łyka kawy. Patrzył się na tory, które dzieliły ich od ronda. – Śmierć Joanny Bramwell złamała najlepszych gliniarzy w Carnwell. Mick Temple był moim pierwszym mentorem. Prowadził tę sprawę, ale zaraz po niej przeszedł na emeryturę. Miał zaledwie pięćdziesiąt trzy lata. Rok później powiesił się.
- Wszystko przez topielicę? – zmarszczył się Slim.
- Jest pan wojskowym – stwierdził Arthur, na co Slim przytaknął. – Pewnie widział pan rzeczy, o których nie lubi pan mówić. No, chyba że nieco pan chlapnie i wtedy nie będzie pan gadał o niczym innym.
Slim patrzył na światła samochodów jadących po przeciwległej drodze.
- Wybuch – wymamrotał. – Para butów i czapka leżące na kupie pyłu. Wszystko poza tym… zniknęło.
Arthur zamilkł na chwilę, jakby trawiąc informację i oddając zwyczajowy moment czci. Slim nie wspominał o swoim starym plutonowym od dwudziestu lat. Oczywiście, Bill Allen nie rozpłynął się w powietrzu. Później znaleziono jego fragmenty.
- Mick zawsze powtarzał, że dziewczyna powróciła – powiedział Arthur. – Znaleziono ją na przybrzeżu, jakby przyniosła ją jakaś zabłąkana fala. Zgaduję, że był pan nad Cramer Cove? Była trzydzieści metrów za linią wiosennego pływu. Joanna sama na pewno by się tam nie znalazła. Ktoś musiał ją przyciągnąć.
- A może tam przypełzła.
Arthur uniósł dłoń, jak gdyby chciał oddalić od siebie tę myśl.
- W oficjalnym raporcie stwierdzono, że pewnie dwóch spacerowiczów ją przeniosło, żeby nie porwał jej pływ. Jednak oboje byli tutejszymi, więc musieli wiedzieć, że morze się cofa.
- Ale już nie żyła?
- Zgadza się. Koroner przeprowadził badanie. Oficjalna wersja – utonięcie. Umieszczono ją w kostnicy, a potem był pogrzeb.
- I to tyle? Żadnego śledztwa?
- Nie było punktu zaczepnego. Nic nie sugerowało coś innego niż wypadek. Żadnych światków, nic poszlakowego. Zwykły wypadek.
- To dlaczego nazwałeś to „nierozwiązaną sprawą”? – uśmiechnął się Slim.
Arthur bębnił palcami o deskę rozdzielczą.
- Ma mnie pan. Została zapomniana przez wszystkich poza garstką osób, która pamięta Micka.
- Co jeszcze wiesz?
- Powiedziałem już wystarczająco. Tak mi się wydaje – Arthur zwrócił twarz w stronę