Zapomniani. Ellen Sandberg

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zapomniani - Ellen Sandberg страница 7

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Zapomniani - Ellen Sandberg

Скачать книгу

Miałam wczoraj spotkanie z wydawcą. Mam przejść do zarządu.

      – To wspaniale, Margot, gratuluję.

      Margot zapukała trzy razy w drewnianą listwę biegnącą na wysokości bioder.

      – Dzięki. Ale to jeszcze nic pewnego. Jeśli przejdę do zarządu, „Amélie” będzie potrzebować nowej naczelnej, a ty byłabyś idealną następczynią. Chętnie cię zaproponuję. Co o tym myślisz?

      To było jak cios w splot słoneczny, choć Vera wiedziała, że powinna skakać z radości. Redaktor naczelna! Tyle że w „Amélie”. Czyli: bez końca joga hormonalna, doradztwo kosmetyczne dla dojrzałych kobiet i porady życiowe w stylu: „Nie rezygnuj z seksu podczas menopauzy”. Nie tego chciała. Chciała wrócić do swojego fachu i pisać o polityce i sprawach społecznych.

      – Nie wiem, co powiedzieć. Byłoby fantastycznie.

      Całe szczęście, że winda dotarła na trzecie piętro, gdzie znajdował się gabinet naczelnej, bo Vera nie zdołałaby dłużej utrzymać pełnej zachwytu miny. To była jej pięta achillesowa. Szybko można się było zorientować, co myśli. Drzwi się otworzyły i Margot wysiadła.

      – Okej, w takim razie mocno poprę twoją kandydaturę. Ale na razie… – Margot położyła palec na ustach.

      – Możesz na mnie polegać.

      Drzwi windy się zamknęły. Vera zjechała do garażu i wyszła z budynku wjazdem dla aut.

      Redaktor naczelna „Amélie”. Niekoniecznie, prawda?

      Wewnętrzny głos mówił jej, że to oznaczałoby stabilizację. Lecz Vera postanowiła, że poczeka na rozmowę z Brachtem.

      By dotrzeć do stacji metra, musiała minąć główne wejście do wydawnictwa, a tam w cieniu drzew rzeczywiście stał mężczyzna, w którym dopiero po chwili rozpoznała Chrisa. Nie był już tak zadbany i dobrze ubrany jak kiedyś. Zamiast eleganckiego garnituru miał na sobie dżinsy i skórzaną kurtkę, a zamiast półbutów robionych na miarę sportowe obuwie. Przydałby mu się też fryzjer, co widać było nawet z takiej odległości. Na jego widok poczuła niepokój i dopiero po chwili zrozumiała dlaczego. W takim stroju przypominał jej ojca, Joachima, który prawdopodobnie był też jego ojcem. Możliwe, że byli czymś więcej niż ciotecznym rodzeństwem, bo to, że jego matka była siostrą jej matki, nie ulegało wątpliwości. Tylko kim był jego ojciec? To stanowiło wielką zagadkę.

      Jej ojciec porzucił rodzinę, gdy Vera miała pięć lat. Pewnego wieczoru oznajmił, że nie wytrzyma z matką ani dnia dłużej. I owszem, ma inną. Skoro matka koniecznie chce wiedzieć, to Ursula, jej siostra.

      Ciotka Ursula życzyła sobie, by zwracać się do niej Uschi, i była bardzo wyzwolona. Pracowała jako oświetleniowiec w firmie produkującej filmy, paliła gauloises’y, czytała Simone de Beauvoir i była matką dwunastoletniego Chrisa, którego wychowywała sama, robiąc wielką tajemnicę z tożsamości jego ojca. Nie chciała od niego nic poza dzieckiem, tak przynajmniej twierdziła. Jednak matka Very, Annemie, miała co do tego wątpliwości. Jakiś facet zrobił po prostu Uschi dziecko i zostawił ją, ale tego oczywiście nie mogła przyznać. I stąd to całe gadanie, że nigdy nie dopasuje swojego życia do patriarchalnych struktur i nie podporządkuje się jednemu mężczyźnie. Przekuwanie porażek w zwycięstwa zwykle udawało się Uschi bez trudu.

      Oczywiście od dnia rozstania matka Very była przekonana, że to Joachim jest ojcem Chrisa, choć ten nigdy tego nie potwierdził, podobnie jak Uschi. Rok później zmarł na zapalenie mięśnia sercowego, ale Uschi milczała dalej, bo dzięki temu mogła dręczyć siostrę i w ten sposób mścić się za śmierć Joachima, choć mama nie miała z nią nic wspólnego.

      Co za rodzina!

      Dwa lata temu Vera pisała serię artykułów o kobietach wykonujących niezwykłe zawody, w związku z czym przeprowadzała wywiad z Tatjaną Thul, genetyczką, która kierowała ośrodkiem analiz DNA w Martinsried. Rozważała wtedy pomysł, czy nie uzyskać w tej kwestii pewności. Lecz Chris siedział w więzieniu i musiałaby go odwiedzić, żeby pobrać od niego próbkę DNA. Uznała, że nie warto.

      A teraz stał naprzeciwko przed drzwiami obrotowymi biurowca i wyglądał jak jej ojciec, a ona znów się zastanawiała, czy nie jest jej przyrodnim bratem.

      Vera wmieszała się w grupę turystów i niezauważona przez Chrisa dotarła do metra.

      Z pięciominutowym spóźnieniem weszła do Café Cord i się rozejrzała. Lata pięćdziesiąte w nowoczesnej interpretacji, tak określiłaby wystrój. Przyjemne wnętrze z zacisznymi kącikami na pierwsze randki, dużymi stołami dla większych grup i długim barem dla wszystkich, którzy lubili i patrzeć, i być oglądanymi. Schodami wchodziło się na antresolę, a nad wszystkim czuwał sięgający od podłogi po sufit czarno-biały portret Marii Callas, który dekorator wnętrz umieścił na pomalowanej na złoto ścianie. Tylko jej usta były czerwone. Bracht jeszcze nie przyszedł.

      Vera zajęła miejsce przy stoliku w ustronnym kącie. Monachium to wieś, a ona nie chciała, by ktoś zobaczył ją z szefem działu innego wydawnictwa.

      Gdy podszedł kelner, zamówiła kawę z mlekiem i zauważyła Brachta, który ku niej zmierzał. Spotkała go osobiście tylko raz, gdy prowadził w Domu Literatury wykład o oczekiwaniu darmowych treści przez użytkowników internetu, a potem dyskutowali na towarzyszącym mu przyjęciu o piractwie i prawach autorskich w sieci. Sposób, w jaki przedstawiał swój punkt widzenia, wywołał w niej wrażenie, że jest człowiekiem przekonanym o własnej słuszności.

      Był bardziej menedżerem niż szefem działu, zawsze zajęty, zawsze z telefonem przy uchu, nieustannie w sieci. Wiek: około pięćdziesiątki. Figura: lekka nadwaga. Wysokie czoło i jasne krzaczaste brwi, tak samo szpakowate jak rzednące włosy.

      – Pani Mändler, witam – powiedział. Wyciągnął dłoń, rozpiął marynarkę i położył na stole smartfona. Siadając, rozejrzał się wokół. – Miło tutaj. Podoba mi się.

      Całkiem dobry wstęp do pogawędki.

      – Też odkryłam to miejsce całkiem niedawno. Podoba mi się przede wszystkim Callas. – Vera wskazała na olbrzymi portret w tylnej części.

      Bracht odchylił się, by lepiej przyjrzeć się grafice, poprawił przy tym okulary w ciemnoczerwonej oprawie i zaczął przesuwać wzrok z Callas na Verę i z powrotem.

      – Macie takie same usta – powiedział w końcu. – Identyczny kształt. Jakieś pokrewieństwo?

      – Nic mi o tym nie wiadomo.

      – A jak ze śpiewem?

      Vera się roześmiała.

      – Na scenę za kiepsko. Najwyżej pod prysznicem.

      – Tak? Chętnie bym posłuchał.

      Zabrzęczał jego telefon. Sięgnął i przeczytał nową wiadomość, podczas gdy Vera zastanawiała się, co to miało być. Niewinna uwaga rozkojarzonego faceta czy kretyński podryw? Po co wspominała o prysznicu?

      Kelner wrócił z kawą z mlekiem i zapytał Brachta, czego sobie

Скачать книгу