Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz страница 25

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

do salonu, otworzyła laptopa i uruchomiła jeden ze starszych odcinków Wojewódzkiego na TVN Player. Podniosła telefon.

      – Szczerbaty – powiedziała, gdy aspirant odebrał. – Dzisiaj nie dam rady.

      – Co takiego?

      – Jutro się spotkamy. Cześć – dodała na koniec.

      Potem poszła po nową butelkę.

      12

      Mieszkanie Oryńskiego, ul. Emilii Plater

      Czwarta pięćdziesiąt nie była najlepszą godziną, by wstawać z łóżka. Kordian ani myślał jednak o tym, by budzić się później. Już po pierwszych tygodniach pracy w Skylight zrobił mały rekonesans i dowiedział się, o której wypada przychodzić do pracy.

      Godziny były normowane, od ósmej do szesnastej, ale działało to tylko w teorii. W praktyce każdy junior associate stawiał się na posterunku bladym świtem z kubkiem kawy w dłoni. Im wyżej w hierarchii służbowej, tym dłużej można było pospać, ale na tym etapie Oryński był przygotowany na to, by pogodzić się z ciągłym deficytem snu.

      Zazwyczaj wychodził o osiemnastej, nieco wcześniej, niż przewidywał dobry zwyczaj. Od czasu do czasu zostawał do dwudziestej, czasem do dwudziestej pierwszej. Byli jednak tacy, którzy harowali tak dzień w dzień.

      Trudno było spodziewać się czegokolwiek innego, podejmując pracę w dużej kancelarii. Zresztą prawnicy to nie jedyne osoby, które działały w taki sposób. Lekarze po studiach równie szybko zapominali, co to sen, i zaczynali kojarzyć to pojęcie raczej z drzemkami w niewielkich szpitalnych klitkach. Kordian myślał czasem o tym, że przydałoby się takie miejsce na dwudziestym pierwszym piętrze Skylight. Wielu zapewne byłoby wniebowziętych.

      On nie musiał aż tak gryźć ziemi. Po sprawie Langera i Szlezyngierów miał przyzwoitą pozycję w firmie i cieszył się niejakim szacunkiem. W końcu osobiście znał Harry’ego McVaya, który pomagał mu podczas drugiego z głośnych procesów. W dodatku rozpoznawał go Artur Żelazny, co było pewnym ewenementem. Dla drugiego z imiennych partnerów szare prawnicze masy stanowiły jedynie anonimowe tło codziennej egzystencji.

      Oryński zjadł na śniadanie owsiankę, przygotował sobie autorską mieszankę owocowo-orzechową do pracy, a potem wyprasował koszulę. Wieczorami nigdy nie miał na to czasu, a w weekendy… cóż, chciałby powiedzieć, że był zajęty odbijaniem sobie tygodniowej harówki, ale tak naprawdę trochę się uczył, a trochę załatwiał zaległe sprawy. Aplikacja w końcu sama się nie zrobi.

      Za wynajem mieszkania przy Emilii Plater płacił niepoważne pieniądze, ale plus był taki, że w drodze do Skylight nie zdążyłby nawet wypalić papierosa. Gdyby palił. Po odejściu Chyłki kopcił jeszcze przez kilka miesięcy, ale jakiś czas temu rzucił. O ile pamiętał, piąty czy szósty raz w życiu. Nie miał wielkich nadziei co do powodzenia misji, ale właściwie nic nie stało na przeszkodzie, by spróbować.

      Poranek był chłodny i Kordian ściągnął poły marynarki. Mgła unosiła się jeszcze nad Warszawą, Oryński jednak zobaczy jej pełny rozmiar dopiero z okna swojego gabinetu. Śródmieście obudziło się już do życia, rozganiając opary nocy.

      Młody prawnik wjechał na dwudzieste pierwsze piętro i przeszedł przez umiarkowanie zatłoczony korytarz. Za kilka godzin będzie to najbardziej ruchliwe miejsce w okolicy, ale o tej porze można było jeszcze przedostać się do biura bez trudu.

      Wszedł do pokoju socjalnego, wyjął swój kubek ze Starbucksa i zrobił sobie kawy. Potem skierował się do swojego gabinetu. Zaczął od przejrzenia pozwu, nad którym pracował od kilku dni. Wypadek komunikacyjny, brak ofiar śmiertelnych, nieskomplikowana sprawa. W dodatku klient spędził cztery dni w szpitalu, co kwalifikowało go do rekompensaty finansowej.

      Kordian doszlifował pismo, raz po raz zerkając na zegarek. Chudzielec przywodzący na myśl młodego Eltona Johna przychodził później niż reszta. Wrota Jaskini McCarthyńskiej otwierały się dopiero o ósmej, chyba że akurat wypadał dzień, kiedy Kormak spał w biurze. Trudno było powiedzieć, dlaczego to robi, skoro dużą część dnia spędzał na czynnościach niezwiązanych z pracą. Człowiek ten stanowił pewną zagadkę.

      Aplikant poczekał do ósmej, a potem poszedł do gabinetu przyjaciela. Wszedł do środka bez pukania i zastał szczypiora, gdy ten siadał z kubkiem kawy przy biurku.

      – Nie – powitał go Kormak.

      – Co „nie”? Nawet się nie odezwałem.

      – Ale wiem, że czegoś ode mnie chcesz.

      – Niezupełnie.

      Chudzielec podwinął lewy rękaw i obrócił zegarek do prawnika.

      – Inaczej nie byłoby cię tutaj o tej porze – oznajmił. – Chyba że w końcu zaakceptowałeś swoją orientację i przyznałeś przed sobą, że się za mną wybitnie stęskniłeś.

      – Co?

      – Nieważne – odparł Kormak, siadając za biurkiem. – O co chodzi?

      Kordian zajął miejsce po drugiej stronie i obrócił do siebie książkę Cormaca McCarthy’ego o tytule Ciemność. Nie znał jej i wydawało mu się, że widzi ją w Jaskini po raz pierwszy.

      – Mroczny syf – ocenił szczypior. – Kazirodztwo, ogólny debilizm ludzkości, egzystencjalna beznadzieja. Tak pokrótce mogę ci opisać treść.

      – Dzięki.

      – Więc dowiem się, o co chodzi?

      Oryński odsunął książkę.

      – Mamy problem.

      – Bo nie zalegalizowali związków tej samej płci? Wybacz, ale ja…

      – Daj spokój – uciął Kordian. – Mamy cholernie poważny problem.

      – Jaki?

      – Piotr Langer jest prokurentem Salusa.

      – Wiem.

      Oryński poczuł, jak unosi brwi. Mechanicznie się wyprostował.

      – Wiesz? Jak to wiesz?

      Kormak wzruszył ramionami i sięgnął po McCarthy’ego.

      – Od kiedy? – drążył młody prawnik. – Dlaczego nic nie mówiłeś?

      – Spokojnie. Dowiedziałem się wczoraj wieczorem, byłeś już po spotkaniu z Langerem.

      – Ale… skąd o tym wiesz?

      Chudzielec powtórzył gest. Kordian uznał, że nie powinien się dziwić. Nie był to pierwszy raz, kiedy okazywało się, że Kormak wie więcej niż szeregowi pracownicy Żelaznego & McVaya.

      – Chcesz coś z tym zrobić? – bąknął szczypior.

      – Niby

Скачать книгу