Uziemieni. Tanya Byrne
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Uziemieni - Tanya Byrne страница 11
Wciągnąłem powietrze, skinąłem znacząco swojemu odbiciu i wyszedłem z toalety. Nie tracąc prędkości, skierowałem się w stronę windy, której drzwi właśnie się zamykały. W ostatniej chwili, zanim zdążyłbym się rozmyślić, przecisnąłem się przez wąską szczelinę. Uśmiechnąłem się tajemniczo do osób zebranych w środku, starając się naśladować ich enigmatyczne wyrazy twarzy.
„Zrobiłeś to, Joe. Zrobiłeś to”.
Oto oni: kujonka, oszust, wzorowa córka, dziecięca gwiazda, fanka i dupek. Szóstka ludzi zebrała się w dziwacznym kręgu, starając się nie stać zbyt blisko siebie w ciasnej windzie i nie zaliczyć jakiejś wpadki. Szczególnie Dawson unikał zbliżenia się do Kaitlyn, by nie potraktowała tego jako zachęty do wypytywania o „Liceum Dedmana” – ale ona i tak nadal była wkurzona, więc nawet na niego nie patrzyła.
Naprzeciwko nich znalazła się Velvet, która próbowała wytrzeć kremową smugę podkładu ze spódnicy, żeby nie wyglądać jak siedem nieszczęść, z kolei Joe rozpinał guzik pod szyją, by nie wyglądać jak kelner. Sasha w ogóle nie przejmowała się swoim wyglądem, tylko tym, by nie zawieść ojca, więc paczkę w rękach trzymała równie ostrożnie jak trzyma się noworodki. Wreszcie Hugo – wyprostowany, ze ściągniętymi łopatkami i błądzącym w kącikach ust uśmieszkiem, który towarzyszył wzrokowi taksującemu obecne tu dziewczyny: te dwie pozostałe nie są takie złe, solidne siódemki, nawet ta grubaska, ale jego pierwsza myśl była słuszna. Zbliżył się więc do Velvet.
Nie byli długo sami. Winda stanęła na pierwszym piętrze, a do środka wsiadła kobieta z włosami pomarańczowymi jak holenderska reprezentacja narodowa w piłce nożnej. W ręku trzymała kubek z kawą, na który Velvet spojrzała tęsknie. Upłynęło tak wiele czasu od śniadania, że mogłaby się pochylić i zlizać pianę wydostającą się przez przykrywkę. Kobieta spojrzała na nią, jakby rozumiała jej myśli; dziewczyna zesztywniała.
– Nie osądzajcie mnie – powiedziała kobieta i nacisnęła guzik z drugim piętrem. – Wiem, że to tylko jedno piętro, ale nie mogę patrzeć na schody – dodała z uśmiechem, wskazując na buty Velvet. – Rozumiesz, prawda? Też jesteś w szpilkach. – Przerwała, wzięła łyk kawy i oblizała usta. – Twoje też są nowe?
Velvet kiwnęła głową, a kobieta zachichotała.
– Dlaczego my sobie to robimy, co?
Dawson usłyszał jej śmiech i drgnął. Co ona powiedziała? Nie słuchał – był zbyt skoncentrowany na trzymaniu bezpiecznej odległości od Hugona, który właśnie wyjął telefon z kieszeni płaszcza. Taką postawę Dawson przyjął zaraz po wejściu do windy; jego rozbiegane spojrzenie przenosiło się od jednej twarzy do drugiej; był pewny, że każdy ze zgromadzonych wpatruje się w niego. Czy zaśmiała się właśnie z niego? Ta kobieta z pomarańczowymi włosami. Czy śmiała się z niego?
„Wiesz, kto to jest, prawda?”
W tym momencie nagle wybucha śmiech.
Gdy winda zatrzymała się na drugim piętrze, Dawson nie był w stanie spojrzeć na kobietę, przerażony, że odwróci się w jego stronę i mrugnie. Gdy wychodziła na jasno oświetlony korytarz, wsłuchiwał się w uderzenia jej obcasów. Ucieszył się, gdy znikła. Jeden powód do zmartwień mniej.
Nastąpiła chwila ruchu, podczas której wszyscy odsunęli się od siebie, ponownie tworząc niewygodny krąg. To zabawne, jak dochodzi do takich spotkań, prawda? Jeszcze niedawno wszyscy byli zajęci swoimi błahymi problemami, nieświadomi tego, co miało się wydarzyć. Ułamek sekundy w jedną lub drugą stronę, a ich drogi nigdy by się nie skrzyżowały. Później Joe będzie zadawał sobie pytanie, dlaczego zrobił coś tak niepodobnego do niego, tak lekkomyślnego. Gdyby Toby nie wspomniał nic o stażu, Joe poszedłby na oprowadzanie i nie znalazłby się w pobliżu windy. Jeśli Hugo nie kazałby taksówkarzowi czekać na stacji kolejowej Salford, bo musiał kupić sobie wodę kokosową, byłby na czas w biurze matki.
Mówiąc o wodzie kokosowej, gdyby Dawson nie został przyłapany na gapieniu się na tyłek, prawdopodobnie znajdowałby się w kolejce w bufecie, nie w windzie. O tym pomyśli kiedyś także Velvet – co by się stało, gdyby nie dała się namówić pani Parsons i została w Bridlington z Chelsea. Albo gdyby Kaitlyn ostatecznie zrobiła staż w salonie cioci Niny, tak jak chciała. A gdyby ojciec Sashy sam dostarczał paczkę? Czy wiedziałby, co zrobić?
Może.
Nigdy się nie dowiemy, prawda? Ale to, co wiemy, to fakt, że bez względu na czynniki zewnętrzne ta szóstka ludzi skończyła ostatecznie w jednej windzie w tym samym czasie. Można nazywać to jak się chce: przeznaczeniem, klątwą, ślepym trafem, szczęściem – niczego to nie zmieni.
Kiedy drzwi na drugim piętrze zaczęły się zamykać, pojawił się mężczyzna w granatowym dresie, pchający wózek ze stertą pudeł kartonowych. „Musiał biec do windy”, pomyślał Dawson, zauważając jego zaróżowione policzki i krople potu roszące skroń.
– Dzięki – mruknął, oddychając płytko, co wcale mu nie pomagało. Podobnie jak na niewiele się zdało, gdy szóstka rozstąpiła się, robiąc mu miejsce: Velvet i Hugo pod jedną ścianę, a Joe, Dawson, Kaitlyn i Sasha pod drugą.
Dawson musiał się w niego wpatrywać, bo mężczyzna odwrócił się, by na niego spojrzeć. Blada skóra między ciężkimi brwiami marszczyła się tak głęboko, że przeniosła kroplę potu z czoła na nos. Teraz Dawson gapił się już na dobre, wstrzymując oddech i obserwując, jak perlista kropla wędruje do koniuszka jego nosa. Już prawie tam dotarła, lecz mężczyzna zdążył ją wytrzeć rękawem, po czym tym samym ruchem wytarł czoło. Wciąż dyszał krótkimi, płytkimi oddechami, które powodowały, że jego krtań skakała w górę i w dół. „Nie wybrał piętra”, pomyślał Dawson, marszcząc czoło. Mała szansa, by on też wybierał się na dziewiąte. Wzrok chłopaka oderwał się od guzików, spojrzał na faceta, zdając sobie sprawę, że ten gapi się na niego – prosto na niego. Dawson wstrzymał więc oddech, czekając na ten błysk zrozumienia.
Aha, oto on.
Gdy Dawson zebrał się na odwagę, by spojrzeć mu prosto w oczy, mężczyzna odwrócił wzrok, a jego policzki zaczerwieniły się jeszcze bardziej. Zawsze tak robią, zawsze próbują się nie gapić. Czasem zaczynają się śmiać, wyciągają telefon i starają się zrobić zdjęcie, jakby był zabawnym graffiti na wiacie przystankowej. Pewnie mężczyźnie wydaje się, że jest uprzejmy, ale Dawson widział to zmiękczenie rysów twarzy, zanim facet się odwrócił, a to zabolało go gorzej od śmiechu.
To było współczucie.
Kaitlyn też mu współczuła. Szczególnie dlatego, że ją okłamał. Pomyślała sobie, jak żałosne jest to, że wolał, by myślała, że jest przypadkowym chłopcem na posyłki niż tym, kim jest naprawdę. Ale nie patrzyła na Dawsona, raczej prosto przed siebie, na plakat za Velvet i Hugonem, informujący o charytatywnej zbiórce pieniędzy, choć właściwie tekst był dla niej nieostry. Hugo nie widział powodu, by współczuć Dawsonowi. Przewijał zdjęcia w smartfonie, wspominając zeszłą noc; gdy ujrzał zdjęcie Saskii, najpierw uniósł kąciki ust w niemrawym uśmiechu, po czym usunął fotkę.
Kiedy