Uziemieni. Tanya Byrne

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uziemieni - Tanya Byrne страница 6

Uziemieni - Tanya  Byrne

Скачать книгу

co?

      A może mogłabym nagrać kogoś na wideo, jak podpisuje odbiór paczki, i użyć tego jako dowodu? Czy tak to działa? Dlaczego to się zdarzyło akurat mojego pierwszego dnia w tej robocie i to podczas ważnego kursu taty? A na dodatek w związku z paczką, na której widnieje imię robiące na ludziach wrażenie równie wielkie jak imię Voldemort na Ronie Weasleyu?

      No i dupa. Winda się otworzyła, wszyscy ruszyli w przód, a ja zostałam zepchnięta na bok. Przypomniałam sobie okropny moment z dzieciństwa, gdy utknęłam w połowie chyboczącej się zjeżdżalni na placu zabaw, grupa dzieci jadących z tyłu napierała na mnie, a ja się rozpłakałam.

      – Blokujesz drzwi, kochanieńka – zawołał ktoś. Poddałam się. Kimkolwiek jest A. Sharman, nie może wywołać u mnie klaustrofobii.

      Cofnęłam się, wyszłam z windy, a w tym czasie przyjechała kolejna. Ludzie krążyli wokół mnie. Ściskając paczkę i kontrolując oddech, szybko weszłam do tej drugiej wraz z kilkoma innymi osobami.

      HUGO

      Boże, Północ jest upiorna.

      Powinno istnieć jakieś prawo, które chroniłoby ludzi przed zetknięciem się ze srogim kacem. Jechałem właśnie wagonem pierwszej klasy i nie mogąc zasnąć, gapiłem się na migające za oknem dziesiątki kominów przemysłowych. Serio? Kominy? Czy tu produkcja dalej jedzie na węglu? Nie mam pojęcia, jak moja matka może tu wytrzymać pięć dni w tygodniu. Z drugiej strony, jeśli ma do wyboru Manchester i konieczność dzielenia łóżka z moim ojcem, to się nie dziwię, że wybiera Manchester.

      Oparłem głowę o chłodną szybę i na sekundę zamknąłem oczy. Wczoraj spałem DOSŁOWNIE MINUTĘ, a teraz moje ciało żądało wyrównania rachunków. Kiedy tylko zacząłem odpływać, odezwał się telefon.

      Saskia: „Wczoraj bawiłam się naprawdę dobrze x”.

      Zmarszczyłem nos i zacząłem pisać odpowiedź. Z tą laską wiązałem większe nadzieje.

      „Też się dobrze bawiłem – i tyle. Ale nie spotykam się z dziewczynami, które nie szanują same siebie”.

      Uśmiechnąłem się, zrobiłem zrzut ekranu i posłałem go Davidowi. Ale samej Saskii nie wysłałem nic; nie jestem POTWOREM. Po prostu nie odpowiedziałem. Zrozumie.

      One zawsze rozumieją.

      Gdy pociąg chybotał się na boki, wjeżdżając do tej bardziej gównianej części naszego kraju, wymieniałem z Davidem pikantne detale wczorajszego wieczoru. Jemu trafiła się wczoraj Oktawia, jaki gość. Lecz z jego relacji wynikało, że Oktawia ma nieświeży oddech, więc ostatecznie nie miałem o co być zazdrosny. Tak czy siak, Saskia była wielkim wyzwaniem. A mnie się udało. Boże, mam nadzieję, że nie będzie się do mnie lepiła w szkole. Raczej nie, bo ładne dziewczyny tak nie robią. Te przynajmniej udają, że im nie zależy. Wiedzą, że są ostre; wiedzą, że na takie rzeczy facet musi zapracować. Więc podejmujesz grę, zaczynasz wygrywać i – SRU! – lądujesz w krainie obłąkanych. Raptem okazuje się, że ta cała sprawa znaczy dla niej coś więcej.

      Wydostaliśmy się właśnie z jakiejś dziury zwanej Crewe, gdy zadzwoniła matka, żeby sprawdzić, czy pociąg nie ma opóźnienia.

      – Tak, poruszam się po torach. Tak jak to zwykle robią pociągi.

      – Nie możesz się spóźnić, to popsuje mój wizerunek.

      – Weź się uspokój. Zdążę.

      – Dobrze. Samochód będzie czekał na ciebie na stacji.

      – No to nara.

      Rozłączyła się bez żadnego pożegnania, a ja westchnąłem i odchyliłem głowę do tyłu. Dlaczego ona NIGDY nie potrafi mi zaufać? Rozumiem, że jest wkurzona, bo wczoraj w nocy nie zostałem u niej w mieszkaniu, by budować z nią relację czy inne pierdy, ale nie było opcji – David robił domówkę. Nie będę zostawał z nią w domu wtedy, gdy jestem skazany na społeczną izolację na tym pustkowiu przez cały tydzień. O właśnie, pomyśl o CV… pomyśl o CV. Trzeba odhaczyć to i owo. Życie jest grą, grą w grę, a ja jestem w nią naprawdę dobry.

      Samochód musiał poczekać na mnie chwilę, gdy na stacji kupowałem wodę kokosową. Kierowca wyglądał na wkurzonego, ale obawiam się, że będzie musiał sobie z tym jakoś poradzić. Moja głowa pulsuje, a ja, jeśli mam zamiar skopać parę tyłków w UKB, muszę być elegancko nawodniony i odpalić swój urok. Gdy wsiadałem do czarnego merola, kierowca zamamrotał coś pod nosem.

      – O co chodzi, ziom?

      Bełkot się powtórzył, tym razem zakończony: „Nic takiego”.

      – Jasne, lepiej żeby tak, kurwa, było.

      Ci ludzie! Gnaliśmy przez to obskurne miasto, a ja wcale nie czułem się winny. Nie za spóźnienie. Nie za przeklinanie przy tym gościu. Nie zawdzięczam wiele ojcu, ale to on dał mi kiedyś jedną z najważniejszych lekcji w życiu: „Niektórzy ludzie są lepsi od innych”.

      I to nie tak, że jestem dupkiem. Albo nazistą. Nie. Sorry. To tylko zwykła kalkulacja. Zasada Pareta. Osiemdziesiąt procent każdej pracy, każdego zarobionego grosza, wszystkiego, co na tym świecie wartościowe, należy do dwudziestu procent ludzi. Reszta to takie dostawczaki. Ja akurat się łapię do tych dwudziestu procent i rzygać mi się chce przez pozostałe osiemdziesiąt, które ciska kamienie w moją rodzinę ze zwykłej zazdrości. Litości, ja nie mam czasu na rzucanie kamieniami. Jestem zbyt zajęty robieniem czegoś, co ma ZNACZENIE.

      Jechaliśmy w niezręcznej ciszy. Dobra, niezręcznej może dopiero pod koniec. Byłem zbyt zajęty zerkaniem w lusterka, by uporządkować jakoś swój garnitur. Liczy się pierwsze wrażenie itepe. Czułem, że jestem skacowany jak knur, ale nie mogłem tego pokazać. Sprawdziłem kołnierzyk i ucieszyłem się, że zniosłem to całe trucie dupy u krawca. Wyglądałem na co najmniej dziewiętnaście lat, przynajmniej dla samego siebie. Nawet mając pod oczami wory jak penis gwiazdy porno, byłem w tym gajerze kimś.

      Dotarliśmy do MediaCity, a ja rzuciłem napiwek kierowcy – teraz nie powinien się burzyć, nie? Wyciągnął moją walizkę, ja podziękowałem, zatrzasnąłem drzwi i skierowałem się do głównego wejścia. Zauważyłem, że kilka osób odwróciło się w moją stronę. W drodze do recepcji mijałem MNÓSTWO dziewczyn w moim wieku, ale uśmiechem starałem się zwrócić uwagę tylko tych, które mi podpasowały. Dotarłem do blatu recepcji i oparłem się o niego, czekając na recepcjonistkę. Jej uwaga póki co skupiona była na spoconej i roztrzęsionej bałaganiarze, kompletnie nieradzącej sobie z durną paczką.

      Recepcjonistka wyczuła moje spojrzenie, uśmiechnąłem się więc dyskretnie. Gdy dziewczyna z paczką odeszła, pochyliłem się.

      – Bardzo przepraszam – powiedziała recepcjonistka. – W czym mogę pomóc?

      – Jestem synem Margot Delaney – odpowiedziałem. Chwila, w której wyraz jej twarzy się zmieniał, sprawiła mi dużo radości. W końcu załapała. – Przychodzę tu na tygodniowy staż.

      Usiadła na krześle, odrzuciła włosy i nagle zaczęła odgrywać bardzo kompetentną.

Скачать книгу