Uziemieni. Tanya Byrne

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Uziemieni - Tanya Byrne страница 9

Uziemieni - Tanya  Byrne

Скачать книгу

Za późno.

      To jakieś żarty – ile czasu tej windzie zajmuje powrót na to piętro? Chętnie poszłabym piechotą, nawet w tych koszmarnych butach, gdybym tylko wiedziała, gdzie są schody.

      Im dłużej tak stałam, tym dziwniej się czułam. Nie wiem, czy to wina butów i braku śniadania, i jeszcze tego, że od wczoraj mam okres (co zawsze było krwistym horrorem), ale zaczęłam czuć się trochę dziwnie. Po plecach zaczęły mi płynąć strumienie potu, które obrzydzały nawet mnie samą – teraz to już na pewno nikt do mnie nie zagada. Wytarłam czoło dłonią, po czym osuszyłam ją o spódnicę, nie martwiąc się, że pewnie trafia tam lwia część mojego podkładu.

      Zaraz zemdleję…

      – Czy dobrze się czujesz?

      Usłyszałam męski głos. Taki szarmancki i dziwnie seksowny. Starałam się zebrać myśli, ale jedyne, co widziałam, to guziki jego koszuli przed moją twarzą. Myślałam, że dam radę powiedzieć, że wszystko w porządku, tak na odczepkę, by mnie zostawił i nie patrzył więcej na mnie, ale to, jak blisko mnie stał, przyprawiało mnie o duszności.

      Całe szczęście wydało mi się, że nie zwraca na mnie zbytnio uwagi. Rzędy twarzy zafalowały gdzieś nade mną, mówiąc coś do siebie jazgotliwie. Przez sekundę, mogę przysiąc, widziałam dzieciaka, który wyglądał jak Dawson Sharman, który rozmawiał z jakąś dziewczyną z niebieskim pasemkiem, ale to na pewno były haluny. Musiałam stąd wyjść.

      Usłyszałam DING, które przywróciło mnie do świata żywych. Zamiast uciekać oparłam się instynktowi i pozwoliłam tłumowi ponieść mnie do windy.

      To, że weszłam do środka, nie znaczyło wcale, że zdecydowałam się zostać w tym miejscu. Cały czas czułam, że planuję ucieczkę. Gdy drzwi windy się zamknęły, do mojej głowy znikąd napłynął głos: „Zostać czy uciekać?”… Poprosiłam wszechświat o znak.

      JOE

      – Wszystko w porządku, mamo? – zapytałem.

      Moja mama, ubrana w swój typowy poranny strój: ciemnoróżowy pikowany szlafrok i dopasowane kolorystycznie kapcie, zwróciła głowę w moją stronę.

      – Och, Joe, nie mogę zmusić tego ustrojstwa do pracy – powiedziała, wskazując mikrofalówkę. Na dowód uderzyła w przyciski. Jej oczy zalała frustracja.

      – Najpierw wybierasz „moc”, tak jak ci kiedyś pokazywałem – poradziłem łagodnie. – A potem trzeba ustawić czas i nacisnąć „start”.

      Pokazałem jej każdy z tych etapów. Gdy mikrofala ruszyła, mama poprosiła mnie o powtórzenie instrukcji i zaczęła zapisywać je uważnie na samoprzylepnej karteczce. W końcu oderwała ją od bloczka i przykleiła do mikrofalówki.

      W całym naszym domu takie karteczki wisiały wszędzie: na drzwiach, framugach okiennych, urządzeniach elektrycznych. Wszystkie z nich zapełnione staromodnym zamaszystym pismem mamy.

      Mając pięćdziesiąt dziewięć lat, moi rodzice są najstarszymi rodzicami w mojej szkole. Mój starszy brat, Craig, kiedy się rodziłem, miał dwadzieścia jeden lat i był już zaręczony z Faye. Rodzice próbowali mieć kolejne dziecko przez lata i kiedy już stracili nadzieję, pojawiłem się ja. Mieli czterdzieści trzy lata.

      – Dlaczego wstałeś tak wcześnie? – zapytała mama, zerkając na obracającą się miskę owsianki.

      – Wycieczka szkolna, pamiętasz? – rzuciłem, wciskając kromki chleba do tostera. – Autobus odjeżdża o ósmej.

      Spojrzenie mamy nie zmieniło się.

      – Do UKB – podpowiedziałem.

      Na dźwięk tych magicznych liter jej twarz rozjaśniło zrozumienie.

      UKB. United Kingdom Broadcasting – jeden z najbardziej szanowanych nadawców telewizyjnych na całym świecie.

      – Oczywiście – rzuciła, zerkając na kalendarz na lodówce. – To niesamowite!

      – Wiem.

      – Myślisz, że spotkasz kogoś sławnego?

      – Nie wiem. Może.

      Szczerze powiedziawszy, nigdy nie kręciła mnie opcja zgapiania celebrytów. Moje plany były znacznie bardziej ambitne.

      Siedząca na tyle autobusu ekipa Tylera Mathesona zachęcała wszystkich do śpiewu „Everywhere We Go!”. To już chyba z piętnaste powtórzenie, a ich głosy, drące bez opamiętania „wielkie, wielkie Skiddington”, nie zdradzały najmniejszych oznak zmęczenia.

      Gdybym nie cenił sobie tak bardzo mojego życia, zapytałbym Tylera, co takiego sprawia, że Skiddington jest takie „wielkie”. Jedyną przyczyną sławy Skiddington jest znajdująca się tu siedziba producenta Champion Biscuits („Ulubionych ciastek narodu”), jego gigantyczna fabryka, zatrudniająca jakąś jedną trzecią mieszkańców miasta. Zarówno mój tata, jak i Craig pracują tam na linii produkcyjnej. Mama też tam pracowała, dopóki nie została zwolniona w zeszłym roku. Oprócz fabryki moje rodzinne miasto nie wyróżnia się niczym na tle pozostałych.

      Śpiew stawał się coraz głośniejszy. Zapomniałem wziąć słuchawek, więc wszystko, co mogłem zrobić, to utoczyć kulki z chusteczek i wepchnąć sobie w uszy. Wyjąłem telefon i napisałem do swojej najlepszej przyjaciółki Ivy.

      „Zabij mnie”

      Odkąd rok temu rada pedagogiczna szkoły św. Tomasza Moore’a zaczęła stosować specjalny system ewaluacji uczniów, mama Ivy zdecydowała się na wypisanie jej ze szkoły i rozpoczęcie nauczania domowego. Kiedy zapytałem swojej mamy, czy ja też mógłbym uczyć się w domu, spojrzała na mnie, jakby mi wyrosła druga głowa.

      – Nie bądź głupi – powiedziała. – Czego miałabym cię niby uczyć? Ledwo skończyłam podstawówkę.

      Wciąż zdarzało mi się widywać Ivy po szkole i w weekendy, ale to nie to samo. Bez niej dni szkolne są boleśnie długie, minuty i sekundy ciągną się jak ser na pizzy.

      Tyler i jego grupa śpiewali aż do momentu, gdy nasz autobus stanął na parkingu UKB półtorej godziny później.

      „Zamknijcie się. Nie umiecie się zachować?”, chciałem na nich syknąć, gdy niechętnie usunąłem z uszu kulki z chusteczki. „Jesteście w UKB, nie na meczu. To instytucja narodowa”. Jednak gdybym to zrobił, byłbym skończony. Ludzie tacy jak Tyler nie słuchają ludzi takich jak ja, czyli „kujonów”. Dla Tylera „ambicja” to słowo zakazane.

      Wyszliśmy z autobusu i chaotyczną grupą podążyliśmy za panią Harley w kierunku wejścia. Szkoda, że nie mamy jakichś eleganckich mundurków szkolnych: marynarki sportowej czy choćby krawata. W zamian nosimy tanie spodnie z poliestru i granatowe bluzy, na których wyszyte logo szkoły wydaje się bardziej ostrzeżeniem, że jesteśmy dosłownym przeciwieństwem inteligencji. Sam próbuję nadrobić te braki wizerunkowe dobrymi butami i noszeniem rzeczy w lakierowanej postarzanej torbie skórzanej, którą upolowałem na eBayu, ale ogólny efekt jest daleki od ideału.

      Zaraz

Скачать книгу