Uziemieni. Tanya Byrne
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Uziemieni - Tanya Byrne страница 5
– Słuchasz mnie? – zapytał tato.
Oczywiście, że nie. Rozglądałam się wokół w poszukiwaniu celebrytów. Moja przyjaciółka Michela ciągle opowiada o słynnych osobach, które spotyka w klubie. Raz ogłosiła, że wyrwała prezentera „UK Babies”, ale już dwa tygodnie później przebiła samą siebie, robiąc loda komuś z obsady „Życia w Hollyoaks”.
Nie miałam serca mówić jej, że tego nie kręcą w Manchesterze.
– Słuchaj, może poszłoby nam znacznie szybciej, gdybyś rozniosła tę część paczek w tamtym budynku, a ja w tym czasie wyładuję pozostałe. – Pytania taty zawsze ostatecznie zamieniają się w stwierdzenia.
– Muszę zabrać ze sobą terminal? – zapytałam, zupełnie niegotowa na samodzielną dostawę tak pokaźnego stosu.
– Żadna paczka z tej partii nie wymaga podpisu. Będzie dobrze. – Tato poklepał mnie po ramieniu i lekko przycisnął do siebie. – Zrób to szybko, to będziemy mieli czas na coś dobrego. Jakaś kanapka w Subwayu czy coś.
Czasami mój tato ma problem z wykrywaniem ironii. Albo sarkazmu. Albo, lepiej powiedzieć, rzeczywistości. „Coś dobrego” i „kanapka z Subwaya” nie mają prawa spotkać się w jednym zdaniu. Ale zanim zrobiłam cokolwiek, on już pognał na sąsiedni dziedziniec. No bo po co ma czekać na odpowiedź, skoro i tak wie, że zrobię wszystko, co mi powie?
Obracać mogłam się tylko bardzo powoli. Za każdym razem, gdy decydowałam się na trochę bardziej dynamiczny ruch, stos w moich rękach delikatnie przechylał się w bok, lecz w końcu udało mi się przejść przez drzwi i stanęłam przed stanowiskiem ochrony. Musiałam się jeszcze trochę obrócić, by zobaczyć siedzącą tam osobę.
– Dobry – powiedziałam.
Facet za biurkiem nawet na mnie nie spojrzał, cały czas grając w Candy Crush, ale odpowiedział:
– Dobry.
– Ja, yyy…
W tym momencie złapał mnie skurcz ramienia, a stos paczek się rozsypał. Facet lekko uniósł telefon, gdy jedna z paczek spadła z biurka na jego uda.
Teraz na mnie spojrzał. Leszczu. Właściwie Michael, tak przynajmniej miał napisane na identyfikatorze.
– Musisz rozłożyć je w przegródki. – Michael wskazał nad moim ramieniem na coś, co wyglądało jak nieskończona ściana małych komórek z podpisem pod każdą z nich.
– Yyy… Co? Serio? – „Czy on się ze mnie nabija?” – Ale czy to nie jest pana obowiązek?
Kąciki ust Michaela uniosły się w tłumionym uśmiechu.
– Nie dzisiaj.
Nie lubię go.
Znajdowanie odpowiednich przegródek było prawdziwym koszmarem, ponieważ podpisy były naprawdę maleńkie. Po włożeniu pięciu paczek zdałam sobie sprawę, że zrobiłam to źle, bo podpisy wcale nie są pod przegródką, a nad nią. Poza tym nie każdą paczkę dało się włożyć swobodnie, a w niektórych przegródkach już coś było, dlatego musiałam najpierw wyjąć zawartość, a potem jakoś to wszystko razem zmieścić…
To trwało wieki, a ja czułam te minuty goniące na łeb, na szyję, wyobrażając sobie tatę stojącego przy samochodzie i zastanawiającego się, co się ze mną dzieje.
Tyle zachodu dla kanapki z Subwaya.
Pozostała mi tylko paczka opisana „A. Sharman”. Zaczęłam w pośpiechu przebiegać wzrokiem po etykietach przegródek: K.R. Saphiro… C. Siren („…wyobraź tylko sobie: Sasha Siren. Znacznie lepsze od: Sasha Weź-Zapomnij-Harris”).
Jednak przegródki „A. Sharman” tutaj nie było. Zaczęłam się pocić i panikować, mój oddech przyspieszył. Tato nieraz zaznaczał, jak ważna w tym zawodzie jest prędkość, a on raczej nie należy do ludzi, którzy lubią wyolbrzymiać.
– Yyy… przepraszam – powiedziałam w stronę stanowiska ochrony, ale Michael udawał, że mnie nie słyszy. Wróciłam więc do jego biurka i rzuciłam na nie paczkę A. Sharman, w głębi ducha wierząc, że w środku nie ma niczego kruchego. – Hej, przepraszam. Halo! Potrzebuję pomocy. Nie mogę znaleźć przegródki dla tej paczki.
Przez jego twarz przemknęła niczym chmura zaciągająca na tarczę księżyca oznaka błyskotliwej riposty, jaka musiała narodzić się w jego umyśle. Potem chyba jednak pomyślał, że nie kopie się leżącego.
Mam coś takiego w sobie, że bardzo nie lubię zawodzić ludzi, którzy we mnie wierzą – zwłaszcza mojego taty.
– Poczekaj. – Przeczytał nazwisko z pola adresowego i wpisał je na komputerze, nadal jednym palcem, jakby myślami nie oderwał się od Candy Crush, po czym… – Nie ma tu takiej przegródki, bo w tym budynku nie pracuje nikt o nazwisku Sharman.
Pozwoliłam sobie na głęboki wdech. Nie rozpłaczę się, to byłoby niedorzeczne. Zamiast tego się spocę. Uff, znacznie lepiej.
– A czy mógłby pan wziąć… – Przerwałam, ponieważ Michael zaczął potrząsać głową w niemiły sposób.
– Nic z tego, skarbeńku. Muszę zostać tu, gdzie jestem.
Powiedział mi, bym wróciła do głównego wejścia, a tam, w recepcji, pokierują mnie do właściwego miejsca. Wracając do wejścia głównego, napisałam tacie o opóźnieniu.
„Pospiesz się!!!”, dostałam w odpowiedzi.
Te trzy wykrzykniki trochę mnie zmartwiły. Tato uważał, że takie ekstrawagancje w pracy jak zatrzymanie się, to dzieło diabła, dlatego też przyspieszyłam. Przy windzie tłoczyło się sporo osób oczekujących na wejście, dlatego wbiegłam w tłum, krzycząc:
– Przesyłka specjalna! – W końcu właśnie w ten sposób często ludziom udaje się uniknąć kolejki.
Gdzie brakuje pewności siebie, tam może pomóc panika, kto wie?
Na dziewczynie za biurkiem mój krzyk nie zrobił specjalnego wrażenia, ale kiedy powiedziałam: „Muszę dostarczyć tę paczkę do A. Sharman”, jej oczy rozszerzyły się, a usta wydały ciche westchnienie.
– Daj ją recepcjoniście na dziewiątym piętrze. –