Przyjaciel. Sigrid Nunez

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przyjaciel - Sigrid Nunez страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Przyjaciel - Sigrid  Nunez

Скачать книгу

mieczu i wbijano mi do głowy, że mam nigdy, przenigdy nie pytać ojca o niego. Kiedy dorosłam, w końcu zmusiłam matkę, żeby mi o tym opowiedziała. Mówiła, że samobójstwo dziadka zupełnie wszystkich zaskoczyło. Nie zostawił listu, nikt, kto go znał, nie potrafił znaleźć powodu, dla którego miałby to zrobić. Nie zauważono oznak depresji, a co dopiero myśli samobójczych. Ten brak wyjaśnienia sprawiał, że ojciec czuł się jeszcze gorzej i przez długi czas się upierał, jakoby ktoś musiał być w to zamieszany. Ponoć złościł się na dziadka, że nie wytłumaczył, dlaczego się zabił, a nie za to, że to zrobił. Najwyraźniej tata oczekiwał, że przyczynę samobójstwa można zracjonalizować.

      Ty za to od zawsze cierpiałeś na depresję. I nigdy nie była silniejsza – jak twierdzi Żona Trzecia – niż w ciągu tych sześciu miesięcy zeszłego roku, kiedy rano ledwie wstawałeś z łóżka i nie mogłeś napisać słowa. Dziwne było jednak, że przezwyciężyłeś kryzys i przynajmniej od końca lata miałeś dobry humor. Przede wszystkim posucha dobiegła końca i po wielu falstartach w końcu zacząłeś coś, co cię ekscytowało. Każdego ranka siadałeś przy biurku i zwykle twierdziłeś, że pisanie idzie dobrze. Dużo czytałeś, tak jak zawsze wtedy, gdy pracowałeś nad powieścią. I wróciłeś do aktywności fizycznej.

      Żona Trzecia wyjaśnia mi, że jednym z czynników, które w zeszłym roku wywołały u ciebie depresję, był ból pleców, którego się nabawiłeś, przenosząc jakieś pudła. Przez kilka tygodni nie mogłeś później ćwiczyć. Nawet chodzenie sprawiało ci ból.

      – A pamiętasz jego mantrę – przypomina mi. – „Jeśli nie mogę chodzić, nie mogę pisać”.

      Kontuzja w końcu została jednak wyleczona, wróciłeś do długich spacerów i biegania po parku.

      – Wrócił też do życia towarzyskiego, nadrabiał spotkania z ludźmi, których unikał, gdy był w depresji. A wiesz, że przygarnął psa?

      Rzeczywiście, napisałeś mi w mailu o psie, którego znalazłeś pewnego ranka w trakcie joggingu. Stał na wystającej skale, sylwetka na tle nieba: największy pies, jakiego w życiu widziałeś. Dog niemiecki, arlekin. Bez obroży czy adresówki, uznałeś więc, że choć jest rasowy, to ktoś go porzucił. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, by odnaleźć właściciela, a gdy się nie udało, postanowiłeś przygarnąć psa. Twoja żona była przerażona. „Ona w ogóle nie lubi psów – mówiłeś – a Dino to kawał zwierzaka”. Prawie dziewięćdziesiąt centymetrów w kłębie. Osiemdziesiąt kilogramów żywej wagi. Dołączyłeś zdjęcie: ty i pies, policzek przy pysku, na pierwszy rzut oka wielki łeb przypominał kucyka.

      Później postanowiłeś zmienić mu imię. „Ma zbyt wielką godność, by być Dinem – mówiłeś. – Co myślę o Diegu? Watsonie? Rolfie? Arlu? Alfiem? Szczęściarzu?”. Wszystkie te imiona podobały mi się i świetnie pasowały do dużego psa. W końcu nazwałeś go Apollem.

      Żona Trzecia pyta, czy znałam jednego z twoich kolegów, który popełnił samobójstwo kilka miesięcy przed tobą.

      – Nigdy go nie spotkałam – odpowiadam. Choć mi o nim opowiadałeś.

      – Biedaczek był w fatalnym stanie. Cierpiał na rozedmę płuc, dusznicę bolesną, cukrzycę i do tego wszystkiego miał jeszcze nowotwór. Bardzo ciężko mu się żyło.

      Za to ty cieszyłeś się doskonałym zdrowiem. Twój lekarz twierdził, że masz serce i rzeźbę ciała dużo młodszego mężczyzny.

      Zapadło milczenie. Wydaje z siebie niemal niesłyszalne westchnienie, gdy obraca głowę do okna, omiata spojrzeniem ulicę, jakby tam miała nagle pojawić się odpowiedź, tylko trochę się spóźnia.

      – Chodzi mi o to, że choć miewał górki i dołki, martwił się starzeniem tak samo jak my wszyscy, to naprawdę był w świetnej formie.

      Kiedy nic nie mówię – cóż bowiem miałabym na to odpowiedzieć? – kontynuuje:

      – To chyba był błąd, że przestał wykładać. Nie tylko dlatego, że to kochał. Praca nadawała jego życiu porządek, który z pewnością mu pomagał. Choć wiem też, że uczenie nie sprawiało mu już tyle radości, co kiedyś. I tak naprawdę ciągle narzekał. „Uczenie stało się zbyt demoralizujące – powiedział – szczególnie dla pisarza”.

      Pika mój telefon. Wiadomość nie jest pilna, ale z lekkim niepokojem zauważam godzinę. Nie żebym musiała dokądś iść – nie mam dzisiaj innych planów. Minęło jednak pół godziny, mamy puste filiżanki, a ja wciąż nie wiem, co tu robię. Czekam, aż ona poruszy jakiś konkretny temat, który na początek jest zbyt drażliwy i który będzie mi jeszcze trudniej omawiać, ponieważ nie mam pojęcia, ani co ona myśli, ani nawet ile wie. Przychodzi mi do głowy kilka spraw, o których mogłeś jej nie wspomnieć, na przykład o grupie studentek, które skarżyły się, że zwracasz się do nich „kochanie”.

      Uważałam, że dobrze sobie poradziły z tą sytuacją. Wysłały list do ciebie – i do nikogo innego.

      „Pewnie sądzi Pan, że to urocze – pisały. – A tak naprawdę to poniżające. Niewłaściwe. Proszę przestać”.

      I przestałeś, choć z niezadowoleniem. Całkowicie nieszkodliwy nawyk, przecież robiłeś to od... ilu lat? Wielu, odkąd zacząłeś uczyć. I przez wszystkie te lata żadnej skargi, ani jedna studentka nie zgłosiła sprzeciwu. A teraz wszystkie studentki z grupy (a w grupach pisarskich większość to zwykle kobiety) podpisały ten list. Oczywiście poczułeś się zaatakowany.

      „Czy to nie małostkowe? – pytałeś mnie. – Czy nie widzisz, jakie to wszystko absurdalne i małostkowe? Gdyby z równą energią przepracowywały dobór słów w swoich pracach!”.

      Jedna z niewielu spraw, o które się pokłóciliśmy.

      „Fakt, że nikt głośno niczego nie powiedział, nie znaczy, że się nie sprzeciwiał takiemu zachowaniu” – wyjaśniłam.

      „Cóż, skoro nic nie m ó w i ł y, to nie miały n i c p r z e c i w k o, prawda?” – stwierdziłeś.

      Bez sensu (przyznaję, nie przemyślałam tego) przypomniałam ci wtedy o słynnym poecie, który wiele lat wcześniej prowadził ten sam kurs i który, wybierając studentów starających się o miejsce na jego zajęciach, przesłuchiwał wszystkie kobiety osobiście, by móc zastosować kryterium urody. I u s z ł o m u t o p ł a z e m.

      Myślałam, że eksplodujesz.

      „To się nazywa krzywdzące porównanie!”.

      Jak śmiem sugerować, że kiedykolwiek zrobiłeś coś takiego.

      „Przepraszam”.

      Za to z pewnością przez wszystkie te lata miałeś serię romansów ze studentkami i byłymi studentkami.

      Nigdy nie widziałeś w tym nic złego. „Gdybym uważał, że to błąd, tobym tego nie robił”. Zresztą nie istniał oficjalny zakaz. „I bardzo dobrze – mówiłeś. – Sala wykładowa to najbardziej erotyczne miejsce na świecie. Zaprzeczanie temu jest dziecinne. Poczytaj George’a Steinera. Przeczytaj Nauki Mistrzów”. Przeczytałam George’a Steinera, który zresztą był również twoim nauczycielem, poważanym, uwielbianym. Przeczytałam Nauki Mistrzów

Скачать книгу