Zamiana. Joseph Finder

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zamiana - Joseph Finder страница 13

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Zamiana - Joseph Finder

Скачать книгу

laptop należy.

      – A jeżeli jakimś cudem złamie hasło?

      – Niby jak? Stanie przed ścianą jak my. A jestem pewien, że gość nie ma takich możliwości, jakimi my dysponujemy. On nie… – Telefon Willa zabuczał nagle. Zerknął na wyświetlacz, żeby zobaczyć, kto dzwoni. – Mogę odebrać?

      Szefowa wzruszyła ramionami.

      Kliknął w zieloną słuchawkę, po czym powiedział „halo”.

      – Skończyłem – oznajmił Rosjanin.

      – Już jedziemy. – Will się rozłączył i dodał: – Dobre wieści.

      Kwadrans później Abbott wkroczył do gabinetu senator Robbins.

      – Właściciel komputera nazywa się Michael Evan Tanner – oświadczył. – Mieszka w Bostonie i jest prezesem firmy Tanner Roast handlującej kawą.

      – Więc nie powinieneś mieć żadnych trudności z ustaleniem jego numeru telefonu – odparła senator.

      – Już tam dzwoniłem i pytałem o Tannera.

      – Może ja powinnam była to zrobić?

      – Nie. Lepiej nie. Facet wciąż nie ma pojęcia, do kogo należy ten laptop, ponieważ jest zabezpieczony hasłem. Ale jeśli otrzyma telefon od senatora Stanów Zjednoczonych, kto wie, co zrobi.

      – No tak.

      – Może wynajmie jakiegoś hakera, żeby włamał się do kompa, a potem wygada wszystko prasie. Albo zamieści zabawną historyjkę na Facebooku, typu: Nie zgadniecie, co mi się przydarzyło! W moje ręce trafił laptop pewnej pani senator. A wtedy stracimy komputer z oczu na dobre. Nie… Lepiej zachować zimną krew i udawać obojętność. Niech to wygląda tak, jakby ten laptop należał do jakiegoś nudnego kretyna.

      – W porządku. Sam zdecyduj. Mnie wszystko jedno. Chcę tylko jak najszybciej go odzyskać.

      12

      Telefon zaśpiewał, wstrząsając Michaelem i budząc go raptownie z niespokojnego snu.

      – Michael, tu Karen.

      Nie musiała tego mówić, rozpoznał jej zdenerwowany, ściśnięty głos.

      – Coś się… stało?

      – Przegraliśmy.

      – Co przegraliśmy? Która jest godzina?

      – Trochę po piątej. Wczoraj wieczorem dostałam mejla od Kenta, mojego znajomego w Four Seasons.

      Michael rozmasował jedną ręką powieki.

      – Mejla.

      – Wcześniej pytałam go po raz kolejny, gdzie są wszystkie dokumenty, a on odpisał, cytuję: „Myślę, że sprawa nie będzie sfinalizowana”.

      – Jaka sprawa nie będzie sfinalizowana?

      – Kontrakt z Four Seasons.

      – Przecież mieliśmy wszystko dogadane. Twierdzisz, że straciliśmy umowę z Four Seasons?

      – Właśnie tak. Mówiłam ci, że mam złe przeczucia.

      Michael usiadł na łóżku. Oczy miał zaropiałe, wzrok rozmazany.

      – Wcale nie straciliśmy Four Seasons. To absolutnie niemożliwe.

      – Niestety, stało się. Naprawdę. Kent powiedział, że kontrakt zdobył inny oferent.

      – Czy podał jego…

      – City Roast.

      – Blake Gifford?

      – Tak.

      Tanner wyrzucił z siebie przekleństwo.

      – Zadzwonię do Liama. – Wypuścił z płuc powietrze. – Potrzebuję kawy. – A potem przypomniał sobie, że niedawno skończył mu się jej zapas; był niczym szewc chodzący bez butów.

      Dopiero po przyjściu do biura i odpaleniu ekspresu marki Bonavita – podwędziwszy trochę ziaren kawy z paczki z francuską prażoną – Michael zaczął myśleć na tyle jasno, by zatelefonować do Liama, swojego znajomego w firmie Four Seasons z Toronto.

      – Cześć, Michael – powiedział Liam, odebrawszy. Tanner od razu usłyszał to w jego głosie: złe wieści, strach. – Bardzo mi przykro.

      – Ale co się stało?

      – Wyruchali mnie.

      – Nie rozumiem.

      Liam westchnął ciężko.

      – Powinienem był do ciebie zadzwonić, ale byłem zbyt wkurzony. Miałem już wszystkie dokumenty gotowe do podpisu, kiedy nagle ten gnojek Blake Gifford dopadł mojego szefa i capnął kontrakt.

      – Ale… a co z koncentratem „na zimno”…?

      – Wiem. On… Gifford dowiedział się o twoim osiągnięciu i oznajmił, że potrafi zrobić to samo, tylko za odrobinę mniejsze pieniądze.

      – Ale przecież… przecież to mój pomysł!

      – Wiem. Wiem. Potem Gifford dorzucił, że będzie w swoich programach reklamować nasze hotele.

      – Tych programów nikt nie ogląda.

      – Mimo wszystko to telewizja, National Geographic, rozumiesz, tak zwany czynnik blichtru. Chodzi o rozpoznawalność firmy czy z Blakiem Giffordem, czy bez.

      – Nikt poza nami nie produkuje tego koncentratu. Nawet City Roast.

      – Przypuszczam, że jednak już produkują. Bardzo mi przykro, Mike. To znaczy, wasz produkt jest świetny, a ty jesteś naprawdę równy gość. Ale sprawa wykracza poza moje kompetencje. Bardzo mi przykro.

      Tanner wskoczył na lunch do japońskiej restauracyjki przy tej samej ulicy, której właściciel, Kenji, pozdrawiał go zawsze wesołym Tanner-san! Musiał na chwilę wyjść z biura, zastanowić się nad tym, co powinien zrobić po odstąpieniu przez Four Seasons od obiecanej umowy.

      Zjadł przy kontuarze, przeglądając nowy pakiet projektów artysty freelancera, którego wynajęli. Resztę popołudnia spędził w swoim gabinecie na telefonicznej rozmowie z plantatorem kawy z Kostaryki (przeszkadzała im fatalna jakość połączenia komórkowego, które zrywało się dziesięciokrotnie), a potem na spotkaniu z właścicielem kafejki przy Harvard Square, który chciał, aby Michael wyszkolił jego nowych baristów – jak się jednak okazało, nie zamierzał za to płacić. Po powrocie do biura Michael wezwał swojego dyrektora finansowego, Roberta Runkela, aby zakomunikować mu złe wieści dotyczące Four Seasons. Runkel nalegał na przeanalizowanie

Скачать книгу