Zamiana. Joseph Finder
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamiana - Joseph Finder страница 15
To musiał być ten właściwy Michael Tanner. Z całą pewnością, bo inaczej zapytałby po prostu: Laptop? Jaki laptop? Nie wiem, o czym pan mówi. Tymczasem facet z miejsca skłamał, z jakiegoś powodu zaparł się wszystkiego.
Co za fuszerka.
Pytanie: co robić dalej?
Oczywiście Will nie mógł teraz nakłonić szefowej, aby zadzwoniła do Tannera. Bo jak by wyjaśniła, że wcześniej kazała to zrobić komuś innemu, podającemu się za „Sama Robbinsa”? Tamtej rozmowy nie da się przecież cofnąć.
Rosyjski konsultant do spraw bezpieczeństwa odebrał po pierwszym sygnale.
– Tak?
– Mówi Will Abbott z biura senator Robbins.
Tamten rzucił ostro:
– Jakiś problem?
– Nie. A właściwie tak.
Rosjanin nadal przebywał na Wzgórzu Kapitolińskim, potrzebował więc niecałych dwudziestu minut, aby zjawić się w biurze senatorskim.
– Powiedziałeś, że zawsze istnieją inne sposoby.
Jewgienij przechylił głowę na bok i uniósł pytająco brwi. Milczał.
– Mówiłeś: „Jeśli jedna metoda nie zadziała, zawsze istnieje inny sposób. Inna droga”. – I Will opowiedział mu o swoim katastrofalnym telefonie do Michaela Tannera.
– A więc człowiek, który ma laptopa pani senator, odmawia jego zwrotu.
– Na to wygląda.
– Dlaczego nie podejdziemy do sprawy spokojnie i po prostu nie odzyskamy tego przedmiotu? Przecież wiemy, gdzie gość mieszka.
Will zamrugał kilka razy. Nie bardzo wiedział, co dokładnie Rosjanin miał na myśli; a może jednak wiedział, ale nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą. Samo myślenie o takiej możliwości, omawianie tego, oznaczało przekroczenie pewnej granicy. Poza tym nie miał pojęcia, jak prosi się o zrobienie czegoś takiego. Wreszcie spytał:
– Jakie środki trzeba zaangażować?
– Znamy pewnych ludzi w okolicach Bostonu. Zwrócimy się do nich z prośbą i odzyskają sprzęt.
– Ale bez… Bez przemocy, prawda?
– Oczywiście. Facet się nawet nie dowie.
– Muszę się zastanowić.
Rosjanin obojętnie wzruszył ramionami.
– Jak sobie życzysz, chociaż wydawało mi się, że sprawa jest bardzo pilna.
– To tylko przykra niedogodność – odpowiedział Will. – Nic wielkiego.
Jewgienij odwrócił się na pięcie; był człowiekiem, który ma o wiele ważniejsze rzeczy do załatwienia.
Muzycznym trytonem komórka Willa obwieściła nadejście esemesa. Wyjął ją z kieszeni. Szefowa.
Na ekranie widniały tylko dwa słowa: No i?
15
Niepokojąca rozmowa telefoniczna zajmowała myśli Tannera przez większą część popołudnia. Dziwny, niezrozumiały telefon od człowieka, który podawał się za Sama Robbinsa.
Ponieważ Michael dysponował jego numerem, natychmiast wpisał go w Google’a, ale dowiedział się tylko tyle, że komórkę zarejestrowano w sieci Sprint. Oczywiście od razu natrafił na mnóstwo szemranych stronek internetowych, które po pytaniach w rodzaju Dzwoniono lub esemesowano do ciebie z numeru (202)…? za odpowiednią opłatą oferowały znalezienie abonenta.
Kliknął w jeden z takich linków i wpisał numer faceta. Pasek ukazujący postęp poszukiwań zdawał się rosnąć bez końca; wreszcie ukazała się informacja z ofertą, że za dziewięćdziesiąt pięć centów (w ramach próbnego członkostwa w klubie) Michael otrzyma „pełen raport na temat danego numeru”.
Była to czarna dziura, jedna z wielu w internecie – „oferty”, z których skorzystanie mogło się skończyć wyłudzeniem wszystkich poufnych danych i zaszkodzić komputerowi.
Co dalej? Czy to naprawdę takie ważne, kim jest „Sam Robbins”?
Kwestią rzeczywiście istotną było jedynie to, że ów „Sam Robbins” bardzo pragnął zdobyć laptopa pani senator – tak bardzo, iż posunął się do nieudolnej próby zastosowania fortelu. I kłamstwa. Do próby oszukania Michaela. To ostatnie najbardziej go wkurzało.
Zrobił na blacie biurka trochę wolnego miejsca i ponownie otworzył komputer należący do pani senator. Wpisawszy hasło na ekranie powitalnym, obserwował, jak na ciemnym tle ukazuje się pulpit. Otworzył folder zatytułowany „Dokumenty”, a następnie przebiegł wzrokiem znajdującą się w nim listę. Zobaczył katalogi o nazwach „Zdjęcia znad Tahoe” czy „Wydarzenia w Dystrykcie Kolumbii”, a także kilka folderów oznaczonych jako „SSCI”, cokolwiek to znaczyło.
Michael kliknął w jeden z owych folderów: ukazała się kolumna dokumentów. Niektóre z nich wyglądały jak zestawy slajdów w PowerPoincie. Inne jak pliki w formacie PDF.
Na chybił trafił wybrał jeden, ze środka kolumny, i dwukrotnie kliknął.
Na górze strony, sporządzony białymi literami na czerwonym pasku biegnącym wzdłuż całej jej długości, widniał napis: ŚCIŚLE TAJNE//SI/TK//NOFORN.
Jasny gwint.
Ściśle tajne dokumenty? Przebiegł tekst wzrokiem, ale potrafił wydedukować jedynie to, że został on sporządzony przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego i roił się od terminów urzędniczych. Nie dało się go normalnie czytać. Równie dobrze mógłby być napisany po serbsko-chorwacku. Tanner podniósł komórkę i zadzwonił do Lanny’ego Rotha z „Boston Globe”.
Umówili się na kolację.
Michael pamiętał, że gdzieś ma zapisany numer telefonu komórkowego Blake’a Gifforda. Dziwne, ale podczas niemal każdej podróży handlowej czy jakiegoś zjazdu miał do czynienia z tym człowiekiem. Gifford znalazł się na okładce magazynu „Barista”, kręcił się też po salonach wystawowych Global Specialty Coffee Association Expo, ciągnąc za sobą ekipę z kamerą. Kilka razy wypili razem po parę drinków. Przyjaciółmi nie byli, ale zachowywali się wobec siebie życzliwie. Serdecznie. Blake cieszył się pewną (ograniczoną) sławą, o której nie pozwalał nikomu zapomnieć: podkreślał, z kim to nie żeglował po Morzu Śródziemnym, z kim to nie szusował na nartach w Aspen. Jedyną rzeczą, którą nie chwalił się Michaelowi, były owe fałszywe „wyprawy po zakupy”, przedstawiane w formie programów telewizyjnych. Ponieważ dobrze wiedział, że Michael nie da się na to nabrać.
W końcu