Sekret antykwariusza. Paweł Jaszczuk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sekret antykwariusza - Paweł Jaszczuk страница 7

Sekret antykwariusza - Paweł Jaszczuk

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Racja! – dodał ktoś.

      – Nie ma wyjścia! – przytaknęła niewiasta, prezentując szczerbaty uśmiech.

      – Czy ktoś chce być katem? Można się zgłaszać na ochotnika.

      Kulawy mężczyzna z różowym znamieniem na policzku rozglądał się wokół. Tłum milczał, nikt nie chciał się wyrywać, tylko jeden patrzył na drugiego.

      – Co jest! Nie ma teraz chętnych? – W głosie starca słychać było zdziwienie. – Tchórz was, kurwa, obleciał?

      – Jak nie ma chętnych, to katem może zostać kierowca! – oznajmiła niska i gruba kobieta, pokazując brudnym palcem na Stockiego.

      – Racja! Kat wcale nie musi być stąd! – poparł ją kulas. – Nikt nam wtedy nie zarzuci, że się mścimy.

      Nigdy, nawet w najczarniejszych snach, Piotr Stocki nie przypuszczał, że będzie odgrywać tak plugawą rolę. Kat. To trzyliterowe słówko przerażało go. Brzmiało, jakby ktoś spuścił ostrze gilotyny na obnażoną szyję albo brzeszczot noża zagłębiał się w ludzkie ciało z obrzydliwym mlaśnięciem.

      Był oszołomiony. Chciał zaprotestować, ale dostał kuksańca w bok i głos uwiązł mu w gardle. Piegowate bliźniaczki w chabrowych sukieneczkach, z mysimi kucykami, najpewniej poinstruowane przez dorosłych, przyniosły z domu dwa taborety. Wkrótce jeden znalazł się na środku podestu, drugi zaś ustawiono jako stopień ułatwiający wejście na drewniane podwyższenie pod drzewem.

      Wszystko działo się spontanicznie. Ktoś złapał skazańca pod ramiona, inny go pchnął, tak że chłopak znalazł się pod grubą gałęzią, niemal dotykając jej głową. Kilkanaście sekund wystarczyło. Sprytny podrostek przerzucił gruby sznur konopny nad gałęzią. Drugi pomógł mu i pętla znalazła się na szyi chłopaka.

      Stockiego dziwiło, dlaczego skazaniec nie ucieka i się nie szarpie, jakby się pogodził z losem. Dwaj młodzieńcy z drągami, strażnicy makabrycznej ceremonii, przywiązali wolny koniec liny do pnia i się odsunęli.

      – Rozstąpić się, psia krew! – zawołał siłacz o zajęczej wardze. – Każdy chce zobaczyć!

      – Właśnie. Przestańcie się pchać jak jakaś miejska hołota! – zapiszczała falsetem drobna kobieta.

      – Chodź tu, Jadźka! Dziś twój dzień! Czekałaś na to pięć lat i się wreszcie doczekałaś! – dodał mężczyzna w drelichu, który odstawił kosę.

      – Dzisiaj twój wielki dzień, Jadźka! – poparła go rozczochrana istota niewiadomej płci, nosząca wyszmelcowany fartuch. – Pan Bóg nierychliwy, ale, kurwa, sprawiedliwy.

      Po tych słowach tłum się rozstąpił. Przed szereg wystąpiła drobna kobieta o posiwiałych włosach upiętych w kok. Obciągnęła rękawy granatowego swetra i przygładziła stalową spódnicę, czując na sobie ludzkie spojrzenia. Na jej ustach pojawił się uśmiech zakłopotania. Zaplotła ręce na piersi i potarła palcem czubek nosa.

      – Nie pchać mi się, bladź jebana, każdy przecież zobaczy! – kulawy typ z różowym znamieniem rozdarł się groźnie i poprawił czapkę.

      Chłopak podciągnięty za ramiona stanął na stołku. Był zaskoczony i sparaliżowany ze strachu.

      – Zapytaj go, kacie, o ostatnie słowo! – poinstruował go z namaszczeniem starzec w garniturze.

      – Właśnie! Nie może sobie odejść bez ostatniego słowa. To będzie niehonorowo! – dorzucił ktoś z tyłu przemądrzale.

      – Jak mam go zapytać?

      – Zwyczajnie! – Staruszek był poirytowany. – Może chce się przeżegnać albo wyspowiadać?

      – A po co ma się żegnać, kiedy idzie do diabła? – odpyskowało niskie i grube babsko w beżowej chustce.

      – Czy chcesz coś powiedzieć? – zapytał antykwariusz.

      – Powiedz głośniej! Z tyłu nic nie słychać!

      – Czy chcesz coś powiedzieć? – powtórzył Stocki dobitniej.

      – Chcę żyć! – wydarł się młodziak. – Nie zabijajcie mnie, błagam. Ja nie chciałem tego zrobić!

      W odpowiedzi rozległy się śmiech i buczenie.

      – No, dobra, kończyć z nim! Trzeba iść do roboty, a nie gapić się jak niemoty – zawołał ktoś zza pleców.

      – Szkoda naszego czasu! – ponaglał mężczyzna w kapocie. – Bydło ryczy w zagrodach. Może spaść deszcz, trzeba migiem zbierać siano.

      – Ile będziesz tak stać, kacie? – warknął zniecierpliwiony kulas.

      Antykwariusz machinalnie oparł nogę na brzegu stołka, chciał zejść, ale poczuł pod żebrami jakiś ostry przedmiot. Zastanawiał się nad czymś przez sekundę, która wydawała mu się wiecznością. Wtedy ktoś naparł na niego z tyłu i Piotr niechcący kopnął taboret, a ciało skazańca runęło w dół z impetem.

      Rozległy się krzyki przerażenia i nieśmiałe oklaski. Przez chwilę chłopak podrygiwał na sznurze, a granatowy orzeł na jego szyi trzepotał wytatuowanymi skrzydłami, jakby chciał się poderwać do ostatniego lotu, lecz szybko znieruchomiał. Głowa chłopaka z wywalonym językiem pochyliła się na bok, a sarnie oczy wytrzeszczyły na zebranych, jakby wisielec chciał na zawsze zapamiętać ich twarze.

      Zapadła cisza, którą zakłócało tylko denerwujące bzyczenie trzmiela, spijającego nektar z kwiatów lipy.

      Po kilku minutach osiłek o zajęczej wardze złapał wisielca za nogi i uniósł do góry. Stocki odczepił ciało od sznura, a wtedy dwaj młodzieniaszkowie zabrali je i gdzieś ponieśli.

      Chuda kobieta, ubrana na czarno, stanęła przy nim. Z jej oczu spływały łzy.

      – Zabił pan mojego Staśka. Pan Bóg strąci pana za to do piekieł!

      – Ależ kobieto… Sama widziałaś, że… – usprawiedliwiał się antykwariusz, lecz zamilkł, nie znajdując argumentu.

      Chciał jej wyjaśnić, że rola kata została mu narzucona i że nie chciał jej przyjąć, gdyż jest tu tylko przejazdem. Przecież ktoś, a nie on, założył młodemu skazańcowi stryczek na szyję. On tylko niechcący kopnął stołek, gdy został popchnięty. Zresztą tak naprawdę nie miał wyjścia. Kto wie, czy gdyby tego nie zrobił, nie wisiałby obok przestępcy jako jego starszy kolega. Inna rzecz, że był nienaturalnie pobudzony, jakby odegrał specjalnie napisaną dla niego rolę.

      Gdy matka skazańca ze spuszczoną głową odeszła, jej miejsce zajął mężczyzna w wyciągniętym podkoszulku i kusych spodniach przewiązanych rzemykiem. Miał pobrużdżoną twarz i czerwony nos, z którego łuszczyła się skóra spalona słońcem. Chłop wyciągnął sękatą dłoń, która zacisnęła się

Скачать книгу