Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1. Zbigniew Nienacki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki страница 10

Автор:
Серия:
Издательство:
Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki

Скачать книгу

tak, mój Biełusiu – powiedział, gdy ministrant ptaka do sań przyniósł. – Jednym strzałem trzeba, i to nieco z boku trafić, żeby jak najmniej śrutu dostał. Bo potem zęby można sobie połamać, jak się na śrucinę trafi.

      Szumiały głośno świerki rosnące od bramy w ogrodzeniu z drewnianych sztachet aż do ganku domu doktora, na podwórzu szczekały i pazurami śnieg ryły dwa kudłate wilczury. Ale proboszczowi niestraszny był ani diabeł, ani największy grzech ludzki, ani też psy doktora. Zarzucił dryling na prawe ramię, w lewą rękę wziął bażanta martwą główką dyndającego ponad ziemią i prawą ręką śmiało otworzył furtkę w ogrodzeniu. A potem bez lęku, jak ów prorok czy też święty – którego imienia ani kościelny, ani tym bardziej dwaj ministranci nie pamiętali, ale wiadomo było, że między lwami bezpiecznie przechodził – tak ruszył świerkową aleją do jasnego światełka w oknie domu. A psy, kudłate potwory, tylko go obszczekiwały z podkulonymi pod siebie ogonami.

      „Po co mu bażant? Przeszkadzać będzie, jak się zacznie z doktorem barować…” – zastanawiał się kościelny Biełuś, zawracając dzwoniącymi sankami przed bramą. Nie wiedział, że doniesiono proboszczowi o dwóch zajączkach, które pod okapem domu doktora już od początku grudnia wisiały. „Musiały pięknie skruszeć – kalkulował proboszcz. – I chyba za bażanta doktor odda jednego zajączka?” Bo w tym roku proboszcz Mizerera nie miał szczęścia do zajęcy, ponieważ aż trzy zbiorowe niedzielne polowania opuścił, zajęty kościelnymi sprawami.

      Doktor usłyszał dźwięk dzwonka u sanek i już czekał na ganku ubrany w obszerny sweter z grubo przędzonej wełny.

      – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – skłonił proboszcz swą głowę nakrytą nieco przyciasnym biretem.

      – Na wieki wieków. Amen – odrzekł doktor, który raz w Boga wierzył, a raz nie wierzył.

      Weszli do długiej sieni, gdzie proboszcz wręczył doktorowi bażanta.

      – Bóg mi z zajączkami nie poszczęścił – stwierdził. – A u doktora, jak słyszałem, dwa zajączki kruszeją. Danuśka doprasza się o zająca na pasztet, więc taką oto zamianę proponuję: za bażanta zając.

      Doktor uśmiechnął się dobrotliwie, przyjął ptaka i zaniósł do lodówki w kuchni. A potem dopomógł proboszczowi zdjąć kożuch i wprowadził go do salonu, gdzie wielki piec kaflowy rozsiewał przyjemne ciepło, u sufitu palił się ozdobny kryształowy żyrandol, a na czarnym stole, pokrytym teraz białym obrusem, Makuchowa rozstawiła półmiski z dobrze wędzoną szynką, plasterkami kiełbasy, spodeczki z korniszonami, tacę pokrajanego cienko chleba i maselnicę. Królowała zaś na samym środku stołu duża karafka z czerwonym jak krew wiśniakiem.

      – Sursum corda – rzekł proboszcz, z zadowoleniem omiatając wzrokiem zastawiony stół. – Sursum corda – powtórzył nieco radośniej, bo dostrzegł, że oczekują także i głębokie talerze, widomy znak, że i gorące danie Makuchowa przygotowała.

      – Deo gratias – odparł doktor.

      Odebrał od proboszcza jego dryling i ostrożnie postawił obok wielkiej brzuchatej szafy gdańskiej.

      Proboszcz zatarł zgrabiałe z zimna ręce i rozpiął trzy guziki sutanny. Dziwnie ciasno mu się zrobiło pod szyją i koloratka zaczęła uwierać. Doktor zaś poszedł do kuchni i wrócił z osmolonym garnkiem, z którego wystawała rączka wielkiej łyżki.

      – Na początek mamy paprykarz z kury – oświadczył proboszczowi.

      Głęboka bruzda przecięła w poprzek czoło proboszcza.

      – A czy Makuchowa dała dużo papryki? – zatroskał się. – Bo, o ile pamiętam, w ubiegłym roku trochę jej poskąpiła. Ona myśli, że papryka jest szkodliwa, a przecież, jak doktor mówił, nie ma w tym wiele prawdy.

      – Szkodzi tym, co mają wrzody na żołądku albo na dwunastnicy – odparł doktor, z lubością wdychając zapach, który unosił się z garnka.

      – Ale my, Bogu dzięki, mamy zdrowe żołądki, doktorze – stwierdził proboszcz i zdjął z głowy biret. – Tylko że do Makuchowej żadna prawda nie trafia. Już ze trzy miesiące nie widziałem jej w kościele. Doktor nie może jej przekonać, aby odwiedzała przybytek pański?

      – Jest protestantką – doktor odstawił garnek na fajansową podstawkę i z należnym szacunkiem odebrał biret z rąk księdza, a potem położył go na kredensie.

      – To żadna przeszkoda. Nie posiadamy tu protestanckiego zboru, a duchowego pasterza każdy mieć musi. Dla innowierców także nabożeństwo odprawiam i od czasu do czasu czytam im dłuższe kawałki z Pisma Świętego. Kościół mój widzę ogromny, doktorze, i, kiedy wygłaszam kazanie, nie będę sobie strzępił języka dla paru przygłuchych staruch. Powiedziałem przecież, że, niezależnie od wyznania, po jednej przynajmniej osobie z każdej rodziny ze Skiroławek chcę widzieć w swoim kościele. Czy ja odbieram doktorowi pacjentów? A czemu to doktor ma mi odbierać wiernych? Pisarz Lubiński zaczął dawać dobry przykład i jak nie on, to jego żona bywają w kościele na sumie. Tylko malarz Porwasz upiera się przy ateizmie. Nie mam nic przeciw wolności sumienia, niech sobie będzie ateistą w swoim domu. Ale do kościoła powinien od czasu do czasu zaglądać. Dzisiaj po kolędzie dał na kościół 500 złotych. Powiedziałem, że jałmużną od grzechów się nie wymiga. Myśli doktor, że nie wiem, o co mu chodzi? Nadleśniczy z Bart narzeka, że łosie niszczą mu uprawy, i trzy odstrzały mam na łosia. Pisarz Lubiński otrzymał dziś ode mnie odstrzał i pan, doktorze, dostanie. Ale Porwasz musi przyjść po odstrzał do kościoła, na sumę, w przeciwnym razie dam go leśniczemu Turlejowi albo komendantowi posterunku.

      – Słusznie – przytaknął doktor Niegłowicz. – Ale co tyczy mojej gospodyni, Makuchowej, to chciałbym jeszcze raz przypomnieć proboszczowi, że ona jest protestantką.

      – Kościół mój widzę ogromny… – zaczął znowu proboszcz, ale doktor, wyraźnie zniecierpliwiony, uderzył lekko dłonią w stół.

      – Ksiądz proboszcz raczy pamiętać, że pastor Jonatan Knothe, gdy po wojnie powrócił tutaj ze straszliwej poniewierki, w swojej plebanii zastał katolickiego księdza, a jego zbór w Trumiejkach zamieniono na kościół. Syn jego, pastor Dawid Knothe, musi teraz odprawiać nabożeństwo w małej izbie w domu Szulca. Nie chcę tracić przyjaźni pastora Knothe, którego cenię i szanuję.

      – Ja także cenię i szanuję pastora Dawida Knothe – odparł proboszcz Mizerera. – Nie jest przecież ani jego, ani moją winą, że nad tym krajem przeszła burza dziejowa. Faktem jest jednak, że pozostała tu tylko garstka innowierców, a cała ogromna rzesza ludzi jest wyznania katolickiego. Pastor Dawid Knothe przyjeżdża tu z dalekich stron tylko raz w miesiącu, aby u Szulca odprawić nabożeństwo. A pozostałe niedziele? Nie mogę dopuścić do tego, aby w pozostałe trzy niedziele diabeł hulał po Skiroławkach. Mury kościoła katolickiego dają bezpieczne schronienie przed szatanem nawet ewangelikom. Powtarzam: pastor Dawid Knothe to człowiek niezwykle bogobojny, wielki patriota i osobnik godzien najwyższego szacunku. Kilkakrotnie proponowałem mu, żeby podczas przyjazdów do Skiroławek nocował u mnie na plebanii, a nie po chałupach wiejskich.

      – Jest nieśmiały – westchnął doktor. – Należy także zrozumieć jego urazy. Ale paprykarz stygnie, proboszczu.

      Nałożyli sobie na talerze duże porcje kury, oblali czerwonawym pachnącym

Скачать книгу