Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1. Zbigniew Nienacki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki страница 14

Автор:
Серия:
Издательство:
Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki

Скачать книгу

stworzonej na obraz Boży; o posługiwaniu się kalendarzykiem płodności; o życiu cielesnym, które wywodzi się nie tylko z uchybień ciała, ale i uchybień ducha; o tym, że Pismo Święte nie wypowiada się w kwestii, czy niewiastę należy brać od przodu czy od tyłu; co apostoł Paweł napisał o wystąpieniu Antychrysta; o Lukrecji, która pozbawiła się życia z powodu zadanego jej gwałtu, przez co straszliwie zgrzeszyła; jakie klęski trapiły Rzymian podczas wojen punickich, gdy daremnie oczekiwali pomocy od swoich bogów; o niejakim Warro i jego błędnych poglądach na istotę rzeczy; i tym podobne; a wyliczyć tych tematów nie sposób, taka ich była mnogość i tak przedstawiały się interesująco.

      Nie ustawał zresztą proboszcz w swych wysiłkach, aby łaska wiary powróciła do serc bezbożników. Po kilka razy w roku przybywał do doktora Niegłowicza i barował się z nim potężnie.

      Straszne a zarazem zadziwiające musiały to być walki.

      O dziesiątej wieczorem stara Makuchowa, która była gospodynią jeszcze u chorążego Niegłowicza a mieszkała po sąsiedzku, poszła do drwalni doktora, aby przynieść sobie żywicznych szczapek do kuchni i boczną furtką weszła na podwórze, radośnie witana przez merdające ogonami wilczury. Gdy zbierała szczapki, widziała światła w salonie doktora i na własne uszy słyszała donośny głos proboszcza, któremu wtórował doktor Niegłowicz. A nie była to wcale pieśń religijna, tylko taka sobie, zwykła, świecka. Ale stara Makuchowa nigdy o tym nikomu nie powiedziała, nawet własnemu mężowi, podobnie jak nigdy nikt od niej nie słyszał, kogo zastawała w sypialni doktora, gdy przychodziła rano palić w piecach. Po śmierci starej Niegłowiczowej przy jej to boku wychowywał się młody Niegłowicz, a że sama dzieci nie miała; kochała go jak matka albo jeszcze bardziej, jakąś miłością dziką i dla świata może niezrozumiałą. I dopiero wtedy bywała naprawdę szczęśliwa, gdy doktor zjadł przygotowany przez nią obiad, a na noc miał babę, o której wiedziała, że jest zdrowa i dobrze daje. Doktor odpłacał się jej wielkim zaufaniem, nie było w jego domu tajemnic przed starą Makuchową, miała też ona dostęp do kasetki z jego pieniędzmi. Niekiedy podczas obiadu, gdy jadł, a ona stała obok i założywszy ręce na brzuchu pod fartuchem obserwowała z przyjemnością, jak porusza szczękami, opowiadał jej o swych nocnych przeżyciach, o właściwościach kobiet, które nocami gościł. Głośno się też niekiedy dziwowała: „To mówisz, Janku, że żona naczelnika gminy tak wysoko nogi zadzierała? A nie wyglądała na taką, bo uda ma grube i ciężkie. Ciekawam też, co zrobimy z panią Basieńką. Ona aż się pali, żeby tu na noc wstąpić, cycki jej sterczą jak kły u dzika”. A doktor, mlaskając, mruczał: „Nic nie zrobimy z panią Basieńką. Ona jest z tych, co to się potem od człowieka nie odczepią i co wieczór będzie przylatywać jak ta poprzednia żona pisarza. Na takie sprawy nie możemy sobie pozwolić”. Makuchowa potakiwała: „Tak, tak, nie możemy sobie na coś takiego pozwolić”. I przed wieczorem, gdy zmyła talerze i przygotowała doktorowi kolację, idąc do domu przez boczną furtkę, wyobrażała sobie, jak to żona naczelnika gminy zadziera do góry grube i ciężkie uda; przedstawiała sobie, że sama jest naczelnikową i choć miała już prawie sześćdziesiąt lat, dziwna słodycz ogarniała jej ciało. Była wysoka, chuda, ale w tych chwilach marzyła, że ma uda grube i ciężkie jak naczelnikowa, a cycki jej sterczą jak u pani Basieńki. Lecz jej mąż nie dowiedział się nigdy o tych jej przeżyciach i rozkoszach, bo myśl ludzka jest jak ptak, co może szybować wysoko w przestworzach, jeszcze wyżej niż orzeł bielik, który co roku kaczki i kury porywał z podwórza doktora, lecz doktor nie pozwalał nikomu do niego strzelać, gdyż, jak twierdził, kto orła bielika albo łabędzia zabije, tego śmierć czeka w ciągu trzech kolejnych dni od zabójstwa.

      Był doktor wdowcem i żył samotnie. Współczuły więc niewiasty w Skiroławkach samotności doktora, bardziej współczuły niż go potępiały, że baby sobie zmienia. Co najwyżej rozmawiano po cichu tu i ówdzie, że doktor, zanim w kobietę wejdzie, musi ją upokorzyć, ale na czym to polegało, nikt nie wiedział, ponieważ te, co dały się upokorzyć, milczały wstydliwie, a na pytania w tej kwestii doktor odpowiadał lekceważącym machnięciem ręki.

      O życiu nocnym doktora nigdy nie wypowiadał się proboszcz Mizerera, ale i o nim krążyły różne wieści, jako że życie nocne księży budzi zawsze największą ciekawość u pospólstwa. Gadano, że żyje z własną siostrą, ale wielu myśl taką odrzucało ze wzgardą, ponieważ Danuśka, siostra proboszcza Mizerery, była brzydka, wyschnięta jak smolna drzazga i raczej wiedźmę przypominała. Złośliwi twierdzili, że Mizerera z poprzedniej parafii odszedł, ponieważ zakochała się w nim pewna nadobna niewiasta, on zaś nie okazał się dość odpornym na jej namowy i wdzięki. Opowiadano, że niekiedy, ubrany w strój cywilny, wyjeżdżał gdzieś na Wybrzeże swoim fiatem koloru yellow bahama i widywano podobny samochód przed pewną willą, w której mieszkała żona oficera marynarki, który w dalekie rejsy wypływał. Złośliwi ludzie bywają wszędzie, także w Skiroławkach oraz w Trumiejkach, ale jeśli brać pod uwagę nie plotki, tylko szczere fakty, to proboszcz Mizerera był człowiekiem nad wyraz odpornym na cielesne pokusy – jako że strasznie nachalne bywają niewiasty, gdy proboszcz jest przystojny, w sile wieku i głos ma donośny jak grzmot burzy. Zaiste, wielki hart i siłę ducha wykazywał proboszcz Mizerera w tych sprawach i żadna kobieta w parafii Trumiejki nie mogła się pochwalić, że proboszcz nawet jej rękę w swej dłoni dłużej przytrzymywał, niż to było potrzebne, nie mówiąc o tym, aby położył swoją dłoń na innym miejscu kobiety niż czoło. Tedy plotki złośliwe okazywały się jak plewy, a prawda jako wiatr, który plewy rozwiewa.

      Doktor Niegłowicz uważany był w okolicy za człowieka wielkiego ducha. Ale i proboszcz Mizerera nie był duchowym ułomkiem, a nawet zapewne chwilami większą miał siłę, jako że za nim jeszcze duchowe moce stały. O pierwszej w nocy poddał się doktor Niegłowicz i legł z głową na stole. A wtedy proboszcz Mizerera wziął go na ręce jak sarnę zabitą i poniósł do sypialni, gdzie rozebrawszy delikatnie ułożył go w wielkim drewnianym łóżku, w którym sypiał niegdyś chorąży Niegłowicz wraz ze swoją małżonką, a po jej śmierci z Makuchową. Potem wrócił proboszcz Mizerera do salonu, nalał sobie jeszcze jeden kieliszek wiśniówki, przegryzł kawałeczkiem wieprzowej pieczeni i starannie wygasiwszy światła także poszedł do sypialni. Zdjął sutannę, położył ją na oparciu krzesła, zsunął spodnie i w kostkę ułożył na siedzeniu krzesła. W białym podkoszulku i długich kalesonach legł obok doktora Niegłowicza, i po sekundzie sypialnię wypełniło głośne chrapanie dwóch potężnych a sprawiedliwych mężów, którzy dokonawszy ogromnych zmagań, zasłużyli sobie na wypoczynek godny ich wieku, rozumu oraz stanu.

      O tym, co Itaj odpowiedział królowi

      Pewnego dnia Aronowi Ziembie, który w miasteczku Barty prowadził świetlicę dla robotników leśnych, zepsuł się koło Skiroławek motocykl. Poprowadził więc Aron Ziemba zepsutą maszynę aż do kuźni kowala Zygfryda Malawki, znanego szeroko z tego, że potrafił każdą maszynę zreperować. Drugim człowiekiem w wiosce znającym się na motocyklach był drwal Jarosz, ale Aron Ziemba wolał Zygfryda Malawkę, ponieważ żona Malawki wywodziła się z okolic Bart. Przedstawiał się bowiem Aron Ziemba jako działacz społeczny zaginionego plemienia Bartów, w ich imieniu lubił przemawiać i ich tajemnic strzegł. A jak przystało na prawdziwego Bartę nie lubił ludzi z plemienia Baudów, których przedstawicielem okrzyczał się niejaki Bruno Kriwka. Kowal Zygfryd Malawka urodził się w Skiroławkach, leżących nad jeziorem Baudy, do Baudów więc go należało zaliczyć, ale skoro żonę miał z okolic Bart, tedy – jak sądził Aron Ziemba – także i Bartom musiał po cichu sprzyjać. Dlatego śmiało i nie zwlekając motocykl swój poprowadził do kuźni.

      Tak dla Arona Ziemby, jak i Bruna Kriwki liczył się jedynie czas zaprzeszły. Tymczasem w czasie przeszłym, gdy to płonęły śniegi, a człowiek zabijał człowieka dla kromki chleba lub – jeszcze gorzej – dla jakowejś idei, kowal Zygfryd Malawka

Скачать книгу