Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1. Zbigniew Nienacki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki страница 11
Dla proboszcza Mizerery słowa Jezusa Chrystusa: „Paś baranki moje” znaczyły coś więcej, niż dla innych młodych ludzi, którzy wraz z nim otrzymali święcenia kapłańskie. Miały owe słowa treść nie tylko mistyczną, ale i konkretną. Jontek Mizerera kilkakrotnie chadzał z ojcem na wielki redyk i przez całe lato pasł owce na zielonych halach Połoniny Caryńskiej. Owce i baranki miały charakter łagodny, ale przecież ciągle były z nimi jakieś kłopoty, odpadały od stada, dawały się pożreć wilkom. Podobnie i ludzie, zdaniem proboszcza Mizerery, byli z gruntu dobrzy i uczciwi, ale odbiegali od stada w poszukiwaniu co smaczniejszego pokarmu i wpadali od czasu do czasu w rozmaite pułapki. Mizerera kochał ludzi, kochał też bardzo Pana Boga, którego fizyczną obecność niemal wszędzie odczuwał, szczególnie, gdy szedł przez las ze strzelbą na ramieniu albo grzmiał z ambony i widział, jak rozpierzchłe stadko znowu się zbiera i mnoży. W drewnianym kościółku, w miejscowości, gdzie się urodził, było kilku Chrystusów frasobliwych, przygarbionych, o twarzach wykrzywionych smutkiem. Te postacie nie w pełni odpowiadały wyobrażeniom Jontka o Panu Bogu. W jego pojęciu Istota tak piękna, wspaniała, a zarazem doskonała jak Bóg, nie mogła być ani skrzywiona, ani też smutna, lecz raczej pogodna i wesoła, z uśmiechem na swym nieprzeniknionym boskim obliczu. Owszem, ludzie grzeszyli, i to bardzo, dlatego Bóg wysłał na ziemię Chrystusa, który cierpiał i został ukrzyżowany, aby odkupić ludzkość. Ale tenże sam Chrystus nie przez całe życie cierpiał i bolał, bywał nawet na weselach, a gdy wina zabrakło wodę w wino zamienił. Nawet kiedy na śmierć się wybierał, uznał za stosowne zaprosić swoich bliskich na wieczerzę.
Kiedy mały Jontek Mizerera był u pierwszej spowiedzi, ksiądz skarcił go surowo za to, że zjadł matce cały słoik miodu. „Pan Bóg jest smutny, gdy mały chłopiec zjada matce słoik miodu” – powiedział mu proboszcz. Jontek długo myślał o tej sprawie, aż wreszcie doszedł do wniosku, że Pan Bóg wcale nie był smutny, dowiedziawszy się, iż on, Jontek, zjadł matce słoik miodu, ale co najwyżej pokręcił głową z dezaprobatą i uśmiechnął się pod wąsem. Bóg jest bowiem istotą dobrotliwą i wyrozumiałą dla ludzkich słabości, i chyba bardzo kocha ludzi, skoro ich stworzył. Grzmiał więc z ambony proboszcz Mizerera, groził swym parafianom straszliwymi karami, ale zaraz potem okazywał łaskawość i wyrozumiałość dla ich słabości, przygarniał do swego stadka nawet i owce czarne, najczarniejsze. O sobie myślał, że jest również istotą słabą i podatną na złe. Dlatego często się spowiadał, rozmaite kary sobie wyznaczał i starał się dążyć ku dobremu. To prawda, że lubił chodzić ze strzelbą po polach i lasach, czasem zatańczył z panną młodą na czyimś weselu. Lubił też wieczerzać, nawet z takimi czarnymi owcami jak doktor Jan Krystian Niegłowicz, ale czy Jezus Chrystus nie wieczerzał z Judaszem, choć wiedział, że ten sprzedał Go za trzydzieści srebrników? Najważniejszą sprawą dla juhasa było, aby mu się stadko baranków nie rozpierzchło, ale spokojnie pasło. Kościół widział proboszcz Mizerera jako coś przeogromnego, wszechogarniającego, zbliżającego ku sobie istoty ludzkie o najróżniejszym kolorze skóry i najróżniejszym wyobrażeniu Boga, siebie zaś jako tego, który z racji przynależności do stanu kapłańskiego rozdawać miał między ludzi pociechę w ich strapieniu i pomnażać chleby duchowej strawy.
Do Trumiejek przybył wraz z siostrą swoją, Danuśką, czterdziestoletnią wysoką i kościstą góralką o włosach czarnych jak smoła i haczykowatym nosie wiedźmy. Proboszcz Mizerera był także wysoki, gibki, o sprężystych ruchach i donośnym głosie nawykłym do wołania w górach. Cerę miał śniadą, brwi krzaczaste i czarne, gładko przyczesane włosy. Kobietom wydawał się mężczyzną niezwykle przystojnym i niektóre żałowały, że zamiast niewiastę uszczęśliwić, czystość ślubował. Oko miał, rzeczywiście, niezwykle celne, czym budził zazdrość komendanta posterunku gminnego. Wkrótce zresztą wstąpił do miejscowego koła myśliwskiego i został jednogłośnie wybrany łowczym, czyli najgłówniejszą osobą wśród tutejszych myśliwych.
Na pierwsze nabożeństwo do kościoła w Trumiejkach ciekawość sprowadziła ogromną rzeszę ludzi z całej parafii, wierzących i niewierzących, praktykujących i niepraktykujących, ateuszy i pogan, badaczy Pisma Świętego. A dzień nie był sposobny do takiego tłumnego zgromadzenia, ponieważ lał wiosenny deszcz i przez dziury w dachu kapało do wnętrza kościoła.
Po ewangelii wdrapał się proboszcz Mizerera na stromą i wysoką ambonę, która kiedyś miała piękne złocenia, ale teraz niemal całkiem oblazła z farby. Położył przed sobą grube księgi: Pismo Święte oraz dzieło św. Augustyna „O państwie bożym”.
I takimi do zebranych ozwał się słowy:
– O parafii Trumiejki słyszałem, że jest najbiedniejsza z całej diecezji, a ludzie tutejsi mają serca zatwardziałe i wielu odwraca się od Boga. A czy wiecie, że wiara jest darem łaski bożej, którą Pan Jezus między ludzi rozdzielił? Gdzie jest więc ta łaska boża, którą Pan Bóg w mądrości swej dla parafii Trumiejki przeznaczył? Otóż ja przybyłem tu po to, aby ową łaskę dla was odnaleźć. Zobaczyć, gdzie się ukryła. I odnajdę ją, choćbym pod ziemię musiał schodzić, do stodół i obór zaglądać, z szatanem się zmagać. I powiadam wam, że maluczko a przywrócę wam tę łaskę.
Cisza była w kościele, tylko od czasu do czasu jakiś starzec pokasływał. A proboszcz Mizerera uderzył pięścią w drewniany pulpit na ambonie i zagrzmiał:
– Poprzednik mój, ksiądz Duriasz, Panie świeć jego duszy, z głodu umarł, boście go zamorzyli, żałując datków na kościół. W męce strasznej konał, a żaden z was nie pomyślał, aby mu tłustego boczku przynieść, słoninki, jajeczek złotych, dziczyzny. Po innych parafiach proboszczowie jak te basiory wilcze się noszą i w grubych futrach chodzą, a wy swojego proboszcza głodem zamorzyliście! Ale powiadam wam, że to się skończyło.
Szmer się zrobił w kościele i strach ujął ludzi za serca. Poszybowały spojrzenia ku doktorowi, który oświadczył kiedyś ludziom, że ksiądz Duriasz na raka żołądka umarł i żadnych pokarmów przyjmować nie mógł, a co zjadł, to zaraz zwracał. Ale doktor Niegłowicz miał twarz nieodgadnioną, ani brew mu nie drgnęła, ani uśmieszek nie pojawił się w kącikach ust, tylko patrzył gdzieś w górę, w stronę dziurawego dachu, skąd ciurkiem kapało i na środku kościoła tworzyła się wielka kałuża.
Tymczasem proboszcz Mizerera kazał dalej:
– Zakasałem sutannę i jak pielgrzym obszedłem swoją parafię, po polach chodziłem, po miedzach i lasach. I co widziałem? A właśnie, że nic nie widziałem. Ani zajączka, co radośnie kica, ani kuropatewki, co drobiąc nóżkami w życie młodym się kryje, ani dzików włochatych, ani koziołków i sarenek nadobnych. Co się stało z tymi zwierzątkami? Co uczyniliście z dziełem i tworem bożym? Czyż nie jest powiedziane w Piśmie Świętym: „Uczynił tedy Bóg zwierz ziemski według rodzaju swego; i widział Bóg, że to było dobre”? Ale nie jest wcale dobrze, bo nie zobaczyłem owych nadobnych dzieł boskich ani na polach, ani po lasach. Bo kłusujecie! Bo sidła zastawiacie i wnyki rozmaite. Ale powiadam wam, że żaden kłusownik i zastawiacz sideł rozgrzeszenia u mnie nie dostanie, zanim krzyżem nie poleży w tej kałuży, co to ją widzicie na środku kościoła.
Zatem proboszcz Mizerera dłoń prawą w pięść zwinął i pogroził zebranym w kościele:
– Kłusownicy, lenie, nieroby, cudzołożnicy, poganie! Gdzież jest diabeł i gdzie jest Pan Bóg? Otóż, diabeł mieszka w duszkach niedowiarków i