Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1. Zbigniew Nienacki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki страница 13

Автор:
Серия:
Издательство:
Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki

Скачать книгу

jak również wiadomo mi, że proboszcz Mizerera potrzebuje pieniędzy na odbudowę naszego zabytkowego kościoła. Potrzebuje on także pieniędzy, aby żyć zgodnie ze swym kapłańskim stanem. A stan to wysoki, podobnie jak wysoki jest stan lekarski.

      Kondek chciał splunąć doktorowi pod nogi, ale się wstrzymał, bo był rozebrany do pasa. Ubrał się śpiesznie, drżącymi palcami wygrzebał z kieszeni zwitek pieniędzy. Były to stare pomięte banknoty, które już rzadko bywały w obiegu i pachniały sianem, bo zapewne w którymś z sienników je trzymał. Odliczył dwanaście owych banknotów, niemal rzucił je na biurko doktora i wyszedł trzasnąwszy drzwiami. Za bramą zaciął konie i ruszył do domu.

      A nazajutrz pojechał autobusem do Bart, aby wnieść sprawę do Sądu Rejonowego. I nawet znalazł się adwokat, który za grube pieniądze powództwo przeciw proboszczowi napisał, ale Sąd Rejonowy powództwo oddalił, tak uzasadniając swoją decyzję: „Nie jest sprzeczne z prawem, aby ktoś w kościele modlił się za duszę innego człowieka albo by czyniło to kilka osób”.

      Kondek stracił pieniądze na adwokata i wrócił do domu z niczym. Ale najgorsze było jeszcze przed nim. Albowiem dach w kościele wprawdzie został już pokryty blachą, ale proboszczowi zabrakło pieniędzy na rynny. Tedy którejś zimowej niedzieli, zaraz po sumie wyruszył samotnie Mizerera w pieszą wędrówkę do zagrody Kondka w Skiroławkach, aby z nim porozmawiać o jego życiu, uczynkach i słowach. Nie rozeszli się jeszcze ludzie sprzed kościoła, gdy proboszcz w sutannie okrytej krótkim kożuszkiem, w birecie na głowie, w grubych i ciężkich butach, udał się w tę zadziwiającą wędrówkę. Znając dobrze skąpstwo Kondkowe i jego zapalczywość, zdało się ludziom, że Mizerera idzie jak gdyby do bram piekielnych na spotkanie z Lucyferem. Szedł i szedł Mizerera po zaśnieżonej drodze z Trumiejek do Skiroławek, przekraczał wysokie zaspy, potykał się w zamarzniętych koleinach. A im dalej odchodził od kościoła i powinien stawać się mniejszy, wydawał się ludziom coraz większy, niemal na olbrzyma wyrastał, choć nie pochodził z tych stron, które olbrzymów rodziły. Człowiek bowiem w rozmaity sposób rosnąć może; ten co rośnie na zewnątrz ograniczony wzrost zyskuje; ten zaś co rośnie do wewnątrz niekiedy głową nawet nieba potrafi sięgnąć, albowiem nie ma granic dla jego wielkości. Tak więc samotny Mizerera w drodze do Kondka olbrzymem w jednej chwili się stał i zaraz ruszyła za nim gromadka ciekawych. Mimo oddalenia widzieli ludzie, że proboszcz modlił się żarliwie i od czasu do czasu żegnał się znakiem krzyża, przez co strach od siebie oddalił i moce szatańskie.

      Zobaczył Kondek z okna swego domu nadchodzącego proboszcza Mizererę i pojął, że ku niemu on zmierza na rozmowę o jego życiu, uczynkach i słowach. Czym prędzej ukrył się w stodole i zakopał pod stertę słomy, ale go stamtąd wyciągnęły trzy córki, które także dość już miały jego skąpstwa. Jak opowiadano, karmił je ziemniakami w łupinach, przez co miały duże brzuchy i chętnych do żeniaczki nie mogły znaleźć. „Staw czoła proboszczowi, skoro tak odważnie do tej pory gadałeś” – powiedziała do Kondka jego żona. Wtedy na podobieństwo rozkręconego bąka zaczął się Kondek miotać po swoim podwórzu, aż wreszcie wyrwał z pieńka siekierę i stanął z nią przy furtce, strasznym głosem do Mizerery wołając: „Głowę utnę, jeśli ktoś moją furtkę otworzy i na moje podwórze wejdzie, bo z nikim nie chcę gadać o swoim życiu, uczynkach i słowach!”

      Zobaczył Mizerera nabiegłe krwią oczy Kondka, ujrzał błysk ostrza jego siekiery, ale gróźb się nie uląkł, jeno znakiem krzyża przeżegnał Kondka i jego siekierę, jego dom i jego podwórze, jego żonę i trzy córki, które stały w drzwiach domu. Wtedy z rąk Kondka wyleciała siekiera, padł on na kolana w śnieg na podwórzu, proboszcz zaś przekroczył furtkę, pochylił się ku Kondkowi, objął go swymi potężnymi ramionami i razem z nim zapłakał. Kondek dał ręką znak swej żonie, a ta z domu wyniosła zwitek banknotów – sześć razy po sześćset złotych – lecz Mizerera pieniędzy przyjąć nie chciał.

      – Nie po pieniądze ja tu przyszedłem – obwieścił donośnie. – Ale jako pasterz po owcę zbłąkaną, aby ją przywieść do stada.

      A potem ukląkł obok Kondka, a wraz z nim uklękły trzy córki Kondkowe, a także żona Kondka i modlili się długo i głośno. Zaraz po modlitwie zaprzągł Kondek dwa konie do wozu i odwiózł proboszcza do Trumiejek, ale czy dał coś na kościół, nie wiadomo. Pewne tylko było, że na wiosnę nowe rynny były na kościele i deszcz w nich radośnie bełkotał. Kondek zaś odtąd bywał na mszy w Trumiejkach w każdą niedzielę i wkrótce nawet baldachim nosił podczas święta Bożego Ciała, jak przystało na bogatego gospodarza. Wypłacił też Kondek ludziom ich należność za pracę przy żniwach i choć tak naprawdę nigdy nie przestał być skąpym, to jednak od czasu do czasu staczał z sobą jakieś potężne walki, kraszone ziemniaki a także kluski ze skwarkami pozwalał jeść córkom, co spowodowało, że nie miały już takich dużych brzuchów i dwie z nich wkrótce wyszły za mąż za synów Kryszczaka.

      W istocie wielkim człowiekiem okazał się proboszcz Mizerera i nikt oprócz malarza Porwasza głośno na niego sarkać się nie ośmielił. Oburzał się Porwasz – który pod względem dawania na kościół, albo inne sprawy publiczne, był ostatnim z ostatnich – że proboszcz wywiera na ludzi nacisk moralny, co jest sprzeczne z zasadą wolności sumienia. A że i Porwasz był niekiedy krewki, podobnie jak Kondek, tedy postanowił napisać skargę do władz świeckich i duchownych. Niestety, Porwasz skarg ani podań nie umiał pisać i musiał udać się do pisarza Lubińskiego, który siłą rzeczy piórem najlepiej władał w całej okolicy.

      Lubiński podania i skargi nie chciał jednak napisać. Dlaczego – nie wyjaśnił.

      Pomaszerował więc malarz Porwasz aż na półwysep do domu doktora i o wolności sumienia zaczął z nim rozmawiać.

      Niegłowicz kiwał grzecznie swoją siwiejącą głową, a wreszcie w te słowa odezwał się do Porwasza:

      – Dobrze jest dyskutować o wolności sumienia, przyjacielu, ale czy nie wydaje się panu, że wprzódy należałoby niejednemu przypomnieć, że istnieje w człowieku coś takiego jak sumienie?

      Wiedział Porwasz, co doktor miał na myśli. Oto na wioskowym zebraniu uchwalono, aby złożyć się na kupno kilku par majtek i rajstop dla dzieci Porowej, które po mrozie i śniegu boso biegały. Porwasz był tym jedynym człowiekiem, co nawet złotówki ofiarować nie chciał. Rad nierad opuścił Porwasz dom doktora, potem dwadzieścia złotych dał sołtysowi na rajstopy dla dzieci Porowej, a sto złotych ofiarował na kościół parafialny. Skargi nie wniósł ani o niej nie wspominał.

      I tak oto nie minęły jeszcze dwa lata i dach kościoła parafialnego w Trumiejkach był nową blachą pokryty, proboszcz Mizerera jeździł fiatem koloru yellow bahama, a wikary emzetką. Potem odremontowano plebanię i dzwonnicę, proboszcz zaczął zbierać na dzwon tak potężny, żeby go było słychać w Skiroławkach, siedlisku bezbożności i pogaństwa. Na polach podfruwały radośnie stada kuropatw, w lasach zaczęło przybywać saren i jeleni, przywędrowały skądś łosie, a stada dzików pchały się na kartofliska bliżej lasów położone. Proboszcz Mizerera wkrótce został łowczym koła myśliwskiego „Ogar” i odtąd potężną władzę dzierżył nie tylko nad tymi, co łaskę wiary w sobie znaleźli. Drżał przed proboszczem lud prosty, a i różni notable liczyć się z nim musieli. Opowiadano, że nawet sam pułkownik Dobiegalski z koła myśliwskiego ochrony rządu, które swój obwód łowiecki miało po sąsiedzku z obwodem koła „Ogar”, w obecności proboszcza Mizerery przestępował z nogi na nogę, gdy przyszło mu płacić rolnikom odszkodowania za zbiory zniszczone przez dziki.

      Na niedzielne kazania proboszcza zjeżdżali się ludzie nawet z innych parafii, a w bardziej uroczyste święta przybywał

Скачать книгу