Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1. Zbigniew Nienacki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Raz w roku w Skiroławkach. Tom 1 - Zbigniew Nienacki страница 15
Owego dnia przyprowadził Aron Ziemba swój motocykl przed kuźnię Zygfryda Malawki i tak do niego przemówił:
– Napisano w drugiej księdze Samuelowej w rozdziale piętnastym: „Odpowiedział Itaj królowi, mówiąc: Jako żywy Pan, jako żywy też król pan mój, że na któremkolwiek miejscu będzie król, pan mój, choć w śmierci, choć w żywocie, tam też będzie sługa twój”. Z Baudów pochodzisz, Zygfrydzie, ale twoja żona była z Bartów. A jak księga Mojżeszowa powiada: „opuści mąż ojca i matkę, a przyłączy się do żony swojej”. Przypominam ci więc, że Bartów jestem przedstawicielem, to jest jakby ich królem, stąd moja śmiałość, aby cię prosić o naprawę motocykla. Po żonie bowiem swojej do Bartów się zaliczasz, a nie do Baudów, którzy mieli ohydny zwyczaj wieszania się na szubienicy zbudowanej ongiś na Świńskiej Łące za Skiroławkami.
Na dworze był mróz siarczysty, ale na palenisku kuźni gorzał potężny płomień. Nagi i czarny od dymu tors kowala Malawki opływał potem, mięśnie przedziwnie drżały mu pod skórą. Na kowadle miał Malawka rozgrzany do czerwoności gruby płaskownik i uderzeniami młota czynił z kawałka żelaza coś w rodzaju pięknego liścia klonu, który zamówił u niego pisarz Nepomucen Maria Lubiński, aby – umieszczony na dachu jego domu – wskazywał kierunek wiatru. Czerwono-złote iskry raz po raz sypały się pod nogi Arona Ziemby, zachwycająca była gra mięśni pod lśniącą od potu skórą Malawki, i Ziembie się zdało, że przybył do pałacu legendarnego Tora, Odynowego syna, o którym przed wiekami opowiadali Goci, uciskający Bartów. Wojownicy goccy używali mieczów, ale ich bóg, Tor, posługiwał się jedynie młotem, podobnie jak kowal Malawka.
– Człowiek prawdziwy, Zygfrydzie – mówił dalej Aron Ziemba – powinien pamiętać nie tylko o czasie przeszłym, ale i zaprzeszłym. Szanować musimy naszą inność, która się nazywa tożsamością. Wiem, że w lipcu każdego roku przybywa do was Bruno Kriwka i uczy, jak uśmiechać się tylko połową twarzy, a połową twarzy się krzywić, aby nikt nie sądził, że jesteście zadowoleni, ani nikt nie myślał, że jesteście niezadowoleni. Ale nie mówi wam Kriwka, którą połową twarzy należy się uśmiechać, a którą krzywić. Otóż, jeśli naprawisz mój motocykl, zdradzę ci, Zygfrydzie, którą połową twarzy należy się krzywić. Gnębili nas Goci, Wikingowie i Kawalerowie Maltańscy, a ty teraz, jak słyszałem, piękny liść klonowy robisz dla obcego człowieka. Porzuć tę robotę i weź się za reperację mojego motocykla. Jeśli oderwiesz się od wspólnoty, na manowce zejdziesz i tożsamość swoją stracisz, a to jest to samo, jakbyś własną duszę diabłu zaprzedał.
Szybsze stały się uderzenia kowalowego młota i Aron Ziemba osypany czerwono-złotymi iskrami aż za próg kuźni się cofnął, żeby kożuch mu się nie przypalił.
– Nie wierzysz chyba, Zygfrydzie, w to, co sto pięćdziesiąt lat temu napisał o Bartach nauczyciel Herman Kowalik, że Bartowie mu konie z pastwiska ukradli. Zrobili to Cyganie, nikt inny tylko Cyganie. Lud nasz zaginiony doznał wielu krzywd od tamtych i owych, dlatego musimy się trzymać razem i reperować sobie zepsute motocykle. To przecież nie jest prawdą, że trzymaliśmy z tamtymi, którzy nas potem do obcego wojska wzięli, bo nigdy nie trzymaliśmy ani z tymi, ani z tamtymi, ale zawsze chcieliśmy być tylko Baudami i Bartami, nikim więcej.
Kowal Zygfryd Malawka zaprzestał walenia młotem w rozgrzane żelazo na kowadle. Liść klonu był już gotowy i pięknie ukształtowany. Wyprostował się Malawka, otarł pot z czoła i wejrzał na Arona Ziembę, na jego dużą czarną brodę, taką samą jaką nosił Bruno Kriwka. Zobaczył, że Ziemba uśmiecha się do niego prawą połową twarzy, a lewą krzywi niemiłosiernie, jakby z niego sobie szydził. I taka go złość na Ziembę ogarnęła, że podniósł do góry swój kowalski młot, aby nim Ziembę uderzyć, lecz ten, zorientowawszy się w jego zamiarze, uciekł sprzed kuźni, zabrał swój motocykl i poprowadził do kowala Jarosza, który mu go szybko zreperował. Albowiem przypomniał sobie Zygfryd Malawka to, co mu jego ojciec opowiadał. Zapytano kiedyś Baudów i Bartów za kim trzymają i odpowiedzieli, że za nikim. „My jesteśmy Nikt” – powtarzał potem książę Reuss z Trumiejek, Kawaler Maltański. Dlatego Zygfryd Malawka pięć lat walczył, pięć lat przesiedział w niewoli, a kiedy wrócił do Skiroławek, nie znalazł ani śladu, ani grobu, ani wieści o swej żonie i trójce dzieci.
Poskarżył się ludziom Aron Ziemba na kowala. Odtąd też przyjęły się wśród ludzi dwa porzekadła. „Milczy jak kowal Malawka”. „Przyszedł ze sprawą, jak Ziemba z motocyklem”.
Z przygody Arona Ziemby często śmiali się Antoni Pasemko i sołtys Jonasz Wątruch, ludzie tak różni wiekiem i usposobieniem. Spotykali się oni ze sobą i długo rozmawiali. Obydwu bowiem nieustannie dręczyło pytanie: – czy naprawdę ziemią włada Szatan?
O stadzie gawronów, różnych chorobach i wielkiej tajemnicy, która ujawniona została pannie Józi
Do Skiroławek przyleciało wielkie stado gawronów. Najpierw obsiadły rozgrzebany stóg słomy, który pod lasem na polu starego Kryszczaka od roku już tkwił bezużytecznie. Potem rozlazły się po ośnieżonych polach, co jakiś czas przysiadając na gałęziach samotnych grusz na miedzach, albo na stwardniałych od mrozu grudach ziemi, którą tu i ówdzie wiatr ze śniegu obnażył. Duże, ciężkie ptaki o lśniących jak sadza skrzydłach i drapieżnych dziobach wypełniały zimową ciszę żałosnym krakaniem. Małe ich stadko, kracząc przeraźliwie, jakiś czas krążyło nad krytym eternitem domem malarza Porwasza, a następnie usiadło na łące tuż koło domu pisarza Lubińskiego. Czego tam szukały, nie wiadomo, ale dość długo wrzeszczały w bezlistnych gałęziach starego sadu wiśniowego, aż w końcu Lubiński wyszedł na swój taras i dwukrotnie wystrzelił do nich ze swej angielskiej dubeltówki. Gawrona żadnego nie zabił, spłoszone tylko przeniosły się pod szkołę, a potem bliżej sklepu i rybaczówki, gdzie żer znalazły – wyrzuconą na lód drobnicę rybną. Wieczorem znikły, a rano widziano je już o czternaście kilometrów dalej, na polach koło miasteczka Barty. W Skiroławkach pozostała tylko para starych kruków, która miała gniazdo na skraju lasu, na wysokiej aż do nieba sośnie, i latem czy zimą krążyła wysoko nad dachami domów, nawołując się przejmująco i wypatrując padliny. Ale do tych dwóch czarnych ptaków ludzie byli przyzwyczajeni, bo mieszkały na owej sośnie od niepamiętnych czasów.
Wraz z gawronami przyleciały do wioski nowe troski. Cieśla Sewruk nagle obwieścił przed sklepem, że podjął ostateczną i nieodwołalną decyzję: utopi się, ponieważ nie może znieść ciężaru długów jakie na nim spoczywają i od czasu do czasu jawią się przed oczyma w postaci komornika państwowego. Kiedy i gdzie dokona swego czynu, tego cieśla Sewruk jeszcze nie wyjawił, bo sam nie wiedział, ale pewną sprawą było, że stanie się to wkrótce, może jutro lub pojutrze, gdyż jutro lub pojutrze znowu zapowiedziano