.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 13

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
 -

Скачать книгу

wtedy, że choć nie wziąłem bezpośredniego udziału w porannym zabijaniu, to moje ręce nie pozostały czyste, gdyż kamienie, które nosiłem na pomost, zostały użyte do rozbijania czaszek i łamania kości. Nie wstydziłem się tego – moje jedyne zmartwienie polegało na tym, żeby przeżyli moi towarzysze – ale i nie przynosiło mi to zbytniej ulgi, gdy brzmiały krzykliwe błagania o litość.

      – Możemy tylko wykonywać nasze obowiązki, panie – odparłem wreszcie.

      – Chodź ze mną, Feliksie. – Mężczyzna zaskoczył mnie ponownie swą bezpośredniością. Potem zwrócił się do mojego centuriona. – H., dopilnuj, żeby jaszczury nie marnowały więcej strzał. To nie pora na okazywanie słabości.

      – Tak zrobię, panie. Potrzebujesz więcej ludzi? – zapytał. W głosie centuriona brzmiał ton skonfundowania, gdy się zastanawiał, czego może chcieć ode mnie dowódca kohorty.

      – Tylko jego – odparł Malchus z ponurym uśmiechem. – Pomoże mi zabić Arminiusza.

      11

      Gdy szliśmy w stronę centrum fortu, Malchus milczał. Podążałem za nim, przyglądając się pojedynczym żołnierzom, którzy biegali tam i z powrotem po pomoście. Ci gońcy byli oczami i uszami dowódcy podczas bitwy. Wszyscy byli młodzi, gdyż musieli mieć dobrą kondycję, ale to nie był obowiązek, który można by powierzyć dowolnemu młodziakowi. Dostarczenie błędnej informacji mogło być katastrofalne w skutkach i zanotowałem sobie w pamięci, żeby nigdy nie dopuścić, by Mikon został powołany do tej służby w obrębie naszej centurii. Tyleż dla jego dobra, ile dla bezpieczeństwa całej warowni.

      Imponujący oficer znalazł prefekta Cedycjusza w budynku kwatery głównej, w której nadal rozbrzmiewały ożywione rozmowy będące następstwem porannego ataku. Na środku pokoju stał stół, na którym był narysowany plan fortu. Ponumerowane kamyki pokazywały rozmieszczenie naszych sił i spodziewałem się, że zostałem tutaj przyprowadzony, żeby pomóc oficerom dowiedzieć się więcej o siłach przeciwnika. Ujrzawszy mnie u boku Malchusa, Cedycjusz doszedł do tego samego wniosku.

      – Już go wypytałem, Malchusie.

      – Nie chodzi o ich armię, panie – odparł, zdejmując hełm. – Tylko o samego Arminiusza.

      Samego Arminiusza.

      Nie wiem, co ujrzeli w tej chwili w mojej twarzy, ale w głowie rozkrzyczał mi się alarm – skąd Malchus wie, że znam osobiście Germanina? Czy wypsnęło mi się coś, kiedy rozmawiałem z H.? A co powiedziałem Cedycjuszowi? Sprawiał wrażenie nieświadomego, ale czy zastawił na mnie pułapkę, a teraz zaciskał mi pętlę na szyi?

      Malchus odwrócił się do mnie, wkładając mi do ręki kubek wina. Kiedy się odezwał, niemal się przewróciłem na drewnianą podłogę.

      – Ten żołnierz widział postępowanie Arminiusza jako generała, panie. Nie tylko liczebność jego armii, ale to, jak wciągnął Warusa w pułapkę. Jak rozbił legiony. Taktykę. Podstępy.

      Teraz Cedycjusz poświęcił mi całą swoją uwagę.

      – Prawda – przyznał po chwili. – Ale nie jest jedynym ocalałym, którego przyjęliśmy do fortu.

      – Jest jedynym, który uciekł z jego armii. I poznaję weterana, gdy go widzę. – Malchus zwrócił się do mnie: – Masz na ramionach więcej blizn niż włosków, co? Jak długo służysz?

      Wziąłem liczbę z sufitu.

      – Około dziesięciu lat, panie.

      – Dużo zrobiłeś w tym czasie.

      Zachowałem milczenie, mając nadzieję, że ukrywanie przeszłości zostanie mi poczytane za skromność.

      Tak się stało.

      – Dobry chłopak. – Malchus się uśmiechnął, po czym odwrócił się do prefekta, przechodząc do sedna. – Nie podoba mi się rozwój sytuacji dzisiejszego ranka, panie.

      Cedycjusz rozejrzał się po pomieszczeniu, a potem odezwał się podniesionym głosem, żeby usłyszało go kilku urzędników i gońców.

      – Opuśćcie pokój – rozkazał. – Ty zostań. – Wskazał mnie gestem, gdy sala szybko pustoszała.

      – Moi posłańcy powiedzieli mi, że urządziłeś rzeź wrogom – rzucił potem Cedycjusz do swojego podwładnego.

      Malchus skinął głową.

      – Nie straciliśmy ani jednego człowieka, panie. W fosie leży co najmniej setka martwych kozojebców. Przypuszczalnie kolejnych stu na wale i na polu.

      – Ale?

      – Ale Arminiusz nie zmiótł z powierzchni ziemi trzech legionów, obrzucając jajami ściany fortów, panie. Ten drań ma olej w głowie i nie możemy liczyć na to, że nadal będzie wyświadczał nam przysługi i pozwalał zabijać swoich ludzi.

      – Jego transzeje się zbliżają – zastanowił się na głos Cedycjusz.

      – To skraca mu dystans, ale i tak zmasakrujemy ich w wykopie – wyjaśnił Malchus. Potem odwrócił się do mnie. – Widziałeś, co zrobił z innymi fortami. Powiedz nam, co myślisz. Mów swobodnie.

      I tak zrobiłem. Nie z powodu jakiegoś błędnie pojmowanego obowiązku, ale dlatego, że mój umysł sprzągł się z Malchusowym. Arminiusz nie był tylko dobry, on był genialny, i żeby przetrwać w forcie, musieliśmy odkryć własne słabości, zanim obnaży je przeciwnik.

      – Nie spodziewał się tutaj dwóch rzeczy – zacząłem. – Pierwsza, że będziecie przygotowani. Druga, że będziecie mieli łuczników.

      – Trochę szczęścia w obu wypadkach – przyznał Cedycjusz. – Mów dalej.

      – Arminiusz odniósł sukces w lesie, bo dysponował siłami lżejszymi od naszych, lepiej sprawdzającymi się w terenie, w którym nie byliśmy w stanie rozwinąć formacji. Kiedy ustawiliśmy linie na otwartej przestrzeni, zadowolił się trzymaniem nas tam, chcąc nas zagłodzić.

      – Nie zrobi tego tutaj – odezwał się Malchus, trąc dłonią wystającą żuchwę. – W lesie wiedział, że Warus ma zapasów na tydzień, w najlepszym wypadku na dwa, a armia znajduje się w głębi germańskich ziem. Nie ma pojęcia, jak my jesteśmy zaopatrzeni, a legiony znad Renu mogą pomaszerować do nas, jeśli się okopie, żeby wziąć nas głodem.

      Cedycjusz zastanowił się nad słowami Malchusa. Poznałem po jego zmarszczonym czole, że doszedł do tego samego wniosku co ja: że najlepszą gwarancją obrony Rzymu przed Arminiuszem jest utrzymanie przepraw na Renie. Przekroczenie ich, żeby rozerwać oblężenie i walczyć na warunkach przeciwnika, byłoby zbytnim ryzykiem, przynajmniej do czasu wzmocnienia granicy.

      – Prędzej czy później przyjdzie do wyrównania rachunków z Germaninem – stwierdził Cedycjusz, chodząc po pomieszczeniu, w którym panowała cisza, pomijając jego słowa i stukanie ćwieków sandałów o drewnianą podłogę. – Nie wiemy, kiedy do tego dojdzie, wiemy jednak, że plemiona germańskie

Скачать книгу