.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 14
I wtedy przypomniałem sobie pożar pierwszej warowni. Syczące, tańczące pod niebem płomienie, gdy strzechy budynków skwierczały i trzeszczały.
– Mógłby nas spalić.
Malchus ponuro skinął głową. Doszedł do tego samego wniosku.
– Te transzeje nie zaprowadzą go za ściany fortu, ale mogą podprowadzić do nich na tyle blisko, żeby mógł ułożyć stosy i rozpalić ogniska. Potrzebuje tylko dość drewna, żeby podtrzymywać ogień, a połowa Germanii to pieprzone lasy.
Cedycjusz zaskoczył mnie wówczas tym, że się uśmiechnął. Poznałem, że zauważył wyraz twarzy swojego wysokiego rangą dowódcy, i sam mu się przyjrzałem – to był przerażający grymas. Mina człowieka, który żył dla chaosu i grozy bitwy.
– Masz jakąś propozycję, Malchusie? – zapytał Cedycjusz. – Spodziewam się, że agresywną.
Malchus uśmiechnął się okrutnie, jeden głodny rekin do drugiego. Jego odpowiedź była prosta, ale w tę prostotę była wpisana śmierć dziesiątków ludzi.
– Wypad.
Przez chwilę Cedycjusz się nie odzywał. W końcu pokręcił głową.
– Mnie także nie odpowiada ta bierność, Malchusie, ale nie możemy sobie pozwolić na stracenie ludzi podczas wycieczki. Sprawiamy im rzeź z umocnień, nie uszczuplając własnych sił.
– Wypad nie w celu starcia, panie – odparł Malchus ku zaskoczeniu prefekta. – Żeby kraść.
Cedycjusz pojął intencję akcji moment później. Roześmiał się, pełen dumy z podwładnego.
– Chcesz ukraść ich drewno, draniu!
Malchus skinął głową.
– Jeśli zdołamy go przekonać, że rozpaczliwie potrzebujemy opału, to może nie ustawi z niego stosów pod ścianami fortu. Poza tym, gdybyśmy sprawili wrażenie, że gromadzimy drewno na zimę, pomyśli być może, że wiemy coś, czego on nie wie, i że nadciąga odsiecz. Nie ma pewności, ale…
Uświadomiłem sobie, że patrzę z podziwem na Malchusa. Miał rację; nie było gwarancji sukcesu, ale jedyną pewność na wojnie stanowiły cierpienie i śmierć. Zważywszy na to, jak się potoczyły kości, to był błyskotliwy pomysł. A także śmiertelnie niebezpieczny.
Dlaczego zatem zgłosiłem się na ochotnika do jego zrealizowania?
12
Pójdę – usłyszałem samego siebie. – Mogę ich zaprowadzić do obozu.
Malchus się roześmiał.
– Cóż, to mi oszczędza kłopotu nakazania ci tego.
Nie obraziłem się z powodu jego słów. Spodziewałem się, że centurion będzie chciał mieć przewodnika na swojej wyprawie, a kto poprowadziłby ją lepiej niż człowiek, który przebywał wśród wrogów? Fakt, że byłem na wpół zagłodzonym ocaleńcem z leśnej masakry, nie stanowił problemu dla takiego zabójcy jak Malchus. Znałem wielu ludzi podobnych temu wojownikowi, którzy nie znajdowali w legionach pretekstu do litości i słabości. Poświęcenie i honor były wszystkim.
– Weźmiemy także resztę grupy, z którą przybyłeś – dodał ku mojemu przerażeniu. – To dobre chłopaki?
Myślałem szybko, w jaki sposób odwieść go od tego pomysłu.
– Nie chcę źle mówić o moich towarzyszach, panie – zwierzyłem się w końcu.
Malchus zmarszczył brwi i ponaglił mnie, bym kontynuował.
– Obawiam się, że bardziej będą obciążeniem niż pomocą – skłamałem, pomijając przypadek Mikona, którego uczestnictwo bez wątpienia okazałoby się katastrofą. – Jeśli mogę być szczery, panie, nie mam pojęcia, jakim cudem zaszli tak daleko.
– Sądzę, że wiem. – Centurion uśmiechnął się do mnie z wysokości swojego wzrostu, okazując wzgląd mojemu taktowi i służbie wojskowej. – Pójdę za twoim instynktem w tej sprawie. Panie? – zwrócił się pytająco do prefekta.
– Brzmi dobrze – przystał Cedycjusz. – Weź go ze sobą. Malchusie. Ilu jeszcze będziesz potrzebował?
– Centurię.
Cedycjusz pokręcił głową.
– To nas pozbawi odwodów. Weź pół centurii, ludzi, których wybierzesz osobiście, lub ochotników.
– Tak jest, panie.
– Pójdziesz dzisiejszej nocy?
Malchus potwierdził skinieniem głowy.
– Za twoim pozwoleniem, panie.
Cedycjusz go udzielił.
– Poczyń przygotowania. Poinformuj mnie obszernie pod koniec następnej warty.
Malchus zasalutował starszemu oficerowi, a potem oparł dłoń na moim ramieniu.
– Poszukajmy czegoś do jedzenia – powiedział, po czym wyszliśmy z pokoju, ja w cieniu jego szerokich barków.
Malchus załatwił chleb i ser i kazał mi usiąść i jeść przy stole w budynku kwatery głównej. Potem zostałem wypytany o obóz nieprzyjaciela, a dowódca robił notatki i szkice w oparciu o moje wspomnienia.
– Nie chcę być pozbawiony tego wszystkiego, jeśli zetną ci głowę – zażartował wisielczo.
Czułem, że ma do mnie słabość. Tylko nieznacznie przesadził, gdy powiedział, że mam na ramionach więcej blizn niż włosków. Jednym z najlepszych sposobów przetrwania jest zidentyfikowanie zabójców podobnych do siebie i Malchus był pewny, że znalazł takiego we mnie. Sądził niewątpliwie, że zgłosiłem się do tego wypadu powodowany chęcią uczestniczenia w rozlewie krwi.
Mylił się. To pragnienie zachowania życia skłoniło mnie do otwarcia ust. Chęć sprawienia, żeby Mikon i Kikut pozostali w obrębie fortu. Także Brando i Folcher, gdyż ze względu na stanowisko byłem teraz odpowiedzialny za Batawów. Co więcej, byli moimi towarzyszami.
Przełknąłem w milczeniu resztę jedzenia, podczas gdy Malchus przyglądał się dziełu swojej ręki. Spojrzenie miał tak intensywne i pełne żaru, że obawiałem się, iż pergamin zapłonie. W końcu zwinął plany i wręczył je urzędnikowi. Spodziewałem się wtedy, że zostanę odprawiony i wrócę do mojej centurii.
Myliłem się.
– Trzy legiony – odezwał się wreszcie Malchus. W jego głosie brzmiał gniew, ale głównie niedowierzanie