Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chłopi, Część czwarta – Lato - Reymont Władysław Stanisław страница 28
– Nie zwodzicie mnie aby? – nie śmiała już zawierzyć.
– Wójt wama761 mówi, to wierzcie! w urzędzie mi powiedzieli…
– To i dobrze, kiej762 wraca, największa pora! – mówiła chłodno, jakby całkiem bez radości, a wójt pomedytował cosik763 i pomówił wielce przyjacielsko:
– Źleście sobie poczęli z Jagusią! Już na was wniesła764 skargę, mogą was pokarać za samowolę i gwałt. Nie mieliście prawa jej ruchać765, siedziała na swoim. Dopiero to będzie, jak Antek wróci, a was wsadzą! Z czystego przyjacielstwa wam radzę, załagodźcie tę sprawę! Zrobię, co jeno766 będę mógł, aby skargę odebrały ze sądu, ale krzywdę musicie sami odrobić.
Hanka wyprostowała się i rzekła prosto z mostu:
– Kogóż to bronicie, pokrzywdzonej czy swojej kochanicy?
Sypnął koniom takie baty, jaże767 z miejsca poniesły768!
IV
Ale przez takie przeróżne a ciężkie przejścia Hanka całkiem nie mogła zasnąć tej nocy, a przy tym cięgiem769 się jej widziało, że słyszy czyjeś kroki w opłotkach, to na drodze, to nawet jakby pod samą chałupą. Nasłuchiwała z bijącym sercem, ale cały dom spał głęboko, nawet dzieci nie matyjasiły, noc była głucha, chociaż widnawa, gwiazdy zaglądały w okna i niekiedy poszumiały drzewa, gdyż jakoś od samego północka podniósł się wiater770 przedmuchując kiej niekiej771.
W izbie było duszno i gorąco, zły fetor zalatywał od kacząt nocujących pod łóżkami, ale Hance nie chciało się otworzyć okna, śpik772 już ją całkiem odszedł, parzyła ją pierzyna i poduszki zdały się rozpalone kiej773 blachy, że jeno przewracała się z boku na bok, coraz barzej774 niespokojna, boć te przeróżne pomyślunki roiły się we głowie kieby775 mrowisko, obłażąc ją całą gorącymi potami, a przejmując takim dygotem, że już nie mogąc zapanować nad strachem porwała się nagle z łóżka i boso, w koszuli, a ze siekierą w garści, która się jakoś sama nawinęła, poszła w podwórze.
Wszyćko776 tam stojało777 na rozcież778 wywarte779, ale wszędy780 leżała niezgłębiona cichość śpiku781. Pietrek782 chrapał rozciągnięty pod stajnią, konie gryzły obroki pobrzękując łańcuchami uździenic, zaś krowy niepowiązane na noc w oborze porozłaziły się w podwórzu, leżały przeżuwając i glamiąc oślinionymi gębulami, podnosząc ku niej ciężkie, rogate łby i czarne, niepojęte gały ślepiów.
Powróciła do łóżka i leżąc z otwartymi oczami, znowu trwożnie nasłuchiwała, gdyż przychodziły takie chwile, w których byłaby dała głowę, jako783 wyraźnie roznoszą się jakieś głosy i głuche, dalekie kroki.
– A może w którejś chałupie nie śpią i poredzają784! – próbowała sobie wyrozumieć, lecz skoro jeno785 chyla tyla786 poszarzały okna, podniesła787 się i narzuciwszy Antkowy kożuch wyszła przed dom.
W ganku Witkowy bociek spał na jednej nodze i ze łbem podwiniętym pod skrzydło, zaś w opłotkach bieliły się pokulone stadka gęsi.
Czuby drzew już się wypinały z nocy, rosa kapała obficie z wierzchołków, trzepiąc o liście i trawy, zawiewał rzeźwy, krzepiący chłód.
Niskie, sinawe opary obtulały pola, z których jeno788 kajś niekaj789 rwały się co wyższe drzewa buchając w górę niby te czarne, gęste dymy.
Staw polśniewał jak to ślepe, wielgachne oko zasute pomroką, olszowe wysady gwarzyły nad nim cichuśko i trwożnie, gdyż wszystko jeszcze dokoła spało, zatopione w szarym, nieprzejrzanym mącie i cichości.
Hanka przysiadła na przyźbie790 i przytuliwszy się do ściany zadrzemała, ani się tego spodziewając, na jakie dobre parę pacierzów, bo kiej791 przecknęła, noc już była zbielała792 do cna i na wschodzie rozpalały się czerwone zorze jako te łuny dalekie.
– Jak wyszli o chłodzie, to ani chybi, co ino793 ich patrzeć! – myślała wyzierając na drogę, tak się czuła skrzepioną tym krótkim śpikiem, że nie wróciła już do łóżka i aby łacniej794 doczekać się słońca, wyniesła795 dziecińskie szmaty i poszła je przeprać we stawie.
A dzień podnosił się coraz chybciej796, że pokrótce zapiał kajś797 pierwszy kogut, a wnet po nim jęły798 trzepotać skrzydłami drugie i przekrzykiwać się rozgłośniej na całą wieś, zaś potem zaśpiewały skowronki, ale jeszcze z rzadka, i z przyziemnych mroków wyłaniały się z wolna bielone ściany, płoty a puste, orosiałe799 drogi.
Hanka prała zawzięcie, gdy naraz kajś800 niedaleko rozległy się ciche stąpania, przywarła w miejscu kiej801 trusia, pilnie przezierając dokoła, jakiś cień przedzierał się z obejścia Balcerkowej i sunął czająco pod drzewami.
– Juści, co od Marysi, ale kto? – ważyła nie mogąc rozpoznać, gdyż cień przepadł nagle i bez śladu. – Taka harna, taka zadufana w swoją urodę, a puszcza na noc chłopaków! kto by się to spodział!
Myślała zgorszona, spostrzegając znowu, że młynarczyk przemyka się z drugiego końca wsi.
– Pewnikiem z karczmy, od Magdy! A to
759
760
761
762
763
764
765
766
767
768
769
770
771
772
773
774
775
776
777
778
779
780
781
782
783
784
785
786
787
788
789
790
791
792
793
794
795
796
797
798
799
800
801