Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chłopi, Część czwarta – Lato - Reymont Władysław Stanisław страница 30
– Wasz wróci, to se odpoczniecie.
– Już się do Częstochowskiej ochfiarowałam837 na Janielską, bych jeno838 powrócił. Wójt obiecował839 go na dzisia840.
– Z urzędu wie, to musi być, co i prawda. Ale latoś841 sporo narodu wybiera się do Częstochowy. Organiścina pono842 idzie i powiadała, co sam proboszcz poprowadzi kompanię!
– A któż mu to poniesie brzucho! – zaśmiała się Jagustynka. – Sam go nie udźwignie bez tylachny843 karwas844 drogi. Obiecuje, jak zawdy.
– Byłam już parę razy z kompanią, ale bym co roku chodziła – westchnęła Filipka zza wody.
– Na próżniaczkę845 kużden846 łakomy.
– Jezu! – ciągnęła gorąco, nie bacząc na przycinki. – A dyć to człowiek jakby szedł do nieba, tak mu jest w tej drodze lekko i dobrze. A co się napatrzy świata, a co się nasłucha, co się namodli! Jeno847 parę niedziel, a widzi się człowiekowi, jakoby na całe roki zbył się848 bied a turbacji. Jakby się potem na nowo narodził!
– Prawda, to łaska boska tak krzepi! Juści849 – przytwierdzały niektóre.
Od wsi, ścieżką nad rzeką, między szuwarami a gęstą, młodą olszyną, przemykała się ku nim jakaś dziewczyna. Hanka przysłoniła oczy od słońca, ale nie mogła rozeznać, dopiero z bliska poznała Józkę, która leciała, jak jeno mogła, już z dala krzycząc i wytrząchając rękami:
– Hanuś! Antek wrócili! Hanuś!
Hanka prasnęła motyczką i porwała się kiej850 ptak do lotu, ale się w mig opamiętała, opuściła podkasany wełniak i chocia851 ją ponosiło, chocia serce się tłukło, że tchu brakowało i ledwie poredziła852 przemówić, rzekła spokojnie jakby nigdy nic:
– Róbcie tu same, a na śniadanie przychodźta do chałupy.
Odeszła z wolna, bez pośpiechu, przepytując Józkę o wszystko.
Kobiety poglądały na się, do cna stropione jej spokojnością.
– Jeno la853 oczów ludzkich taka spokojna. Żeby się nie prześmiewali, co jej pilno do chłopa. Ja bym ta nie wytrzymała! – mówiła Jagustynka.
– Ani ja! Bych się jeno Antkowi nie zachciało nowych jamorów854…
– Nie ma już na podorędziu Jagusi, to może mu się odechce.
– Moiście! Jak chłopu zapachnie kiecka, to za nią w cały świat gotów.
– Oj prawda, bydlę się nie tak łacno narowi do szkody jak chłop niektóry…
Plotły, ledwie się już ruchając przy robocie, a Hanka szła wciąż jednako i jakby z rozmysłu pogadując z napotkanymi, chocia i nie wiedziała, co mówi ni co odpowiadają, bo w głowie miała to jedno, że Antek wrócił i na nią czeka.
– I z Rochem przyszedł? – pytała jedno w kółko.
– A z Rochem! Dyć855 już wam mówiłam!
– A jaki, co? Jaki?
– Wiem to jaki? Przyszedł i zaraz z progu pyta: kaj856 Hanka? Powiedziałam i zarno857 w te pędy858 po was, no i tyla!
– Pytał o mnie! Niech ci Pan Jezus… Niech ci… – zaniesła859 się radością.
Dojrzała go już z daleka, siedział z Rochem w ganku, a uwidziawszy ją wyszedł naprzeciw w opłotki.
Szła ku niemu coraz wolniej i coraz ciężej, chytając860 się po drodze płota, gdyż nogi się pod nią gięły, brakowało tchu, dusiły łzy i w głowie miała taki mąt, co ledwie zdoliła wyjąkać:
– Ty żeś to! Tyżeś! – łzy zalały resztę słów nabranych radością.
– A ja, Hanuś! Ja! – przygarnął ją mocno do piersi, a przytulał z dobrością i z całego serca. Cisnęła się też do niego zgoła już bez pamięci, a jeno te szczęsne łzy spływały ciurkiem po twarzy zbladłej i wargi się trzęsły, dawała mu się w ramiona wszystka, kiej861 to utęsknione dzieciątko.
Długo nie poredziła przemówić, ale cóż to mogła rzec i jak wypowiedzieć, co się w niej działo! Dyć byłaby klękała przed nim, dyć byłaby prochy zmiatała, więc jeno niekiedy rwało się jej z piersi jakieś słowo, padając kiej to ważne ziarno i kiej ten kwiat pachnący weselem i oroszony krwią serdeczną, a oczy wierne i oddane, oczy pełne bezgranicznego miłowania kładły mu się pod stopy kiej psy, zdając się na wolę jego i na jego łaskę.
– Zmizerowałaś się, Hanuś! – szepnął gładząc ją pieściwie po twarzy.
– Jakże… tylam przeniesła862, tylam się wyczekała…
– Zapracowała się kobieta – ozwał się Rocho.
– To i wy jesteście! Całkiem o was przepomniałam! – jęła go witać i całować po rękach, on zaś rzekł żartobliwie:
– Nie dziwota. Obiecałem go wam przywieść, to go sobie macie…
– A mam! Mam! – zawołała stając w nagłym podziwie przed Antkiem, wybielał bowiem, wydelikatniał i taki się widział863 urodny, mocarny, pański, jakby zgoła kto drugi, pojąć tego nie mogła.
– Przemieniłem się to, co tak po mnie ślepiasz?
– Niby nie, ale całkiem jesteś jakiś zgoła inakszy.
– Poczekaj, pójdę w pole do roboty, to zarno będę jak przódzi864.
Skoczyła naraz do izby
837
838
839
840
841
842
843
844
845
846
847
848
849
850
851
852
853
854
855
856
857
858
859
860
861
862
863
864