Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chłopi, Część czwarta – Lato - Reymont Władysław Stanisław страница 29
Pora już była wstawać, po wsi zaczęły się rozlegać brzęki otwieranych okien, klekoty trepów i przeróżne głosy.
Hanka, jeno802 rozwiesiwszy przeprane szmaty na płocie, poleciała budzić swoich, ale tak byli jeszcze śpikiem803 zmorzeni, że co która głowa się uniesła804, to zaraz padała ciężko, niczego nie miarkując805.
Zeźliła się niemało, gdyż Pietrek krzyknął na nią z góry:
– Psiachmać! Pora jeszcze, do słońca spał będę! – i ani się ruszył.
Dzieci też jęły się mazać, a Józka skarżyła się żałośnie:
– Jeszcze ździebko, Hanuś! Dyć dopiero co się przyłożyłam…
Przyciszyła dzieci, powypędzała drób z chlewów, a przeczekawszy jeszcze z pacierz, już przed samym wschodem, kiej806 wyniesione niebo całkiem rozgorzało, a staw sczerwienił się od zórz, narobiła takiego piekła, jaże807 musieli się pozwlekać z barłogów. Wsiadła też z miejsca na Witka, któren808 łaził zaspany cochając się809 jeno o węgły i drapiąc.
– Jak cię czym twardym zleję, to przeckniesz! Czemuś to, pokrako jedna, krów nie powiązał do żłobów! Chcesz, aby se w nocy kałduny popruły rogami?
Odszczeknął cosik810, aż skoczyła do niego, szczęściem, co nie czekał, więc zajrzawszy do stajni czepiła się Pietrka.
– Konie dzwonią zębami o pusty żłób, a ty się wylegujesz do wschodu!
– Wydzieracie się kiej sroka na deszcz. Cała wieś słyszy! – mruknął.
– A niech słyszy! Niech wiedzą, jakiś to wałkoń i próżniak! Czekaj, wróci gospodarz, to ci da radę, obaczysz! Józka – zakrzyczała znów w drugiej stronie podwórza – krasula ma twarde wymiona, ciągnij mocno, byś znowu pół mleka nie ostawiła! A śpiesz z udojem, na wsi już wyganiają krowy! Witek! bierz śniadanie i wypędzaj, a pogub mi owce, jak wczoraj, to się z tobą rozprawię! – rozrządzała zwijając się sama jak fryga; kurom podrzuciła przygarście ziarna, świniom kwiczącym pod chałupą wyniesła cebratkę z żarciem, cielęciu odsadzonemu od matki sporządziła picie, sypnęła kaszy gotowanej kaczętom i wygnała je na staw. Witek dostał pięścią za plecy i śniadanie do torby, nie przepomniała811 nawet boćka, stawiając mu w ganku żeleźniak z wczorajszymi ziemniakami, że przyczajał się, klekotał, a kuł w niego i wyjadał. Była wszędy812, o wszystkim pamiętała i na wszyćko813 miała sposobną radę.
A skoro Witek pognał krowy i owce, zabrała się do Pietrka, nie mogąc ścierpieć, iż się wałęsa bez roboty.
– Wyrzuć gnój z obory! krowom w nocy gorąco i tytłają się kiej814 świnie.
Słońce właśnie co jeno815 wyjrzało z dalekości, ogarniając świat czerwonym, gorącym okiem, gdy zaczęły się schodzić komornice, robiące w odrobku za ziemię pod len i ziemniaki.
Zapędziła Józkę do obierania ziemniaków, dała piersi dziecku i okrywszy się w zapaskę rzekła:
– Miej ta baczenie816 na wszystko! A jakby Antek wrócił, daj znać na kapuśniki. Chodźta, kobiety, póki rosa a chłodniej, okopiemy nieco kapusty, a od śniadania wrócim do wczorajszej roboty.
Powiedła817 je poza młyn, na niskie łąki i mokradła siwe jeszczek818 od rosy i mgieł opadających. Torfiaste ziemie uginały się pod nogami kiej819 rzemienne pasy, zaś gdzieniegdzie tak było grząsko, że musiały obchodzić, w bruzdach głębokich niby rowy stały spleśniałe wody, pokryte zieloną rzęsą.
Na kapuśniskach nie było jeszcze nikogo, jeno820 czajki kołowały nad zagonami, a boćki chodziły kiwający, pilnie bobrując821. Pachniało bagnem i surowizną tataraków a trzcin, co poobsiadały kępami stare, zapadłe doły torfowe.
– Piękny czas, ale widzi mi się, na spiekę822 idzie – ozwała się któraś.
– Dobrze, co823 wiater przechładza.
– Bo rano, barzej824 on suszy niźli słońce.
– Dawno nie pamiętają tak suchego lata! – pogadywały stając do roboty na wyniesionych zagonach kapusty.
– Jak to wyrosła, już się poniektóre skłębiają na główki.
– Żeby jeno nie objadły robaczyska. Susza, to mogą się jeszcze rzucić.
– A mogą. Na Woli obżarły już ze szczętem.
– W Modlicy zaś wyschła do cna, musiały sadzić na nowo.
Poredzały825 dziabiąc motyczkami ziemię i kopiasto obsypując grzędy, galancie826 wyrosłe, ale i sielnie827 zachwaszczone, mlecze bowiem szły w kolano828, a kacze ziela i nawet osty puszczały się gęsto kiej829 las.
– Czego człowiek nie sieje ni potrzebuje, to się bujnie rodzi – zauważyła któraś otrzepując ze ziemi jakiś chwast wyrwany.
– Jak każde złe! Grzechu ano nikt nie posiewa, a pełno go na świecie.
– Bo plenny! Moiściewy! póki grzechu, póty i człowieka. Przeciech830 powiadają: bez grzechu nie byłoby śmiechu, albo to: kiejby831 nie grzech, to by człowiek dawno zdechł! Potrzebny musi być na coś, jako i ten chwast, bo oba stworzył Pan Jezus! – prawiła po swojemu Jagustynka.
– Pan Jezus by ta stworzył złe! Juści! Człowiek to jak ta świnia, wszyćko musi swoim ryjem pomarać! – rzekła surowo Hanka, iż pomilkły.
Słońce już się było wyniesło832 galancie833 i mgły opadły do znaku834,
802
803
804
805
806
807
808
809
810
811
812
813
814
815
816
817
818
819
820
821
822
823
824
825
826
827
828
829
830
831
832
833
834