12 kroków z Jezusem. Daphne K.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 12 kroków z Jezusem - Daphne K. страница 18

12 kroków z Jezusem - Daphne K.

Скачать книгу

że bez łajania samych siebie nigdy się nie poprawimy. W rzeczywistości prawda wygląda wprost przeciwnie. Zanim będziemy mogli się zmienić, najpierw potrzebujemy zaakceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy dziś. Możemy rozpocząć tylko z tego miejsca, gdzie właśnie się znajdujemy, a nie z tego, w którym chcielibyśmy być.

      Kiedy już przyzwyczaiłam się do chodzenia na spotkania Al-Anon, to odkryłam, że sprawiają mi one przyjemność. Radość tę dawały mi przyjaźń, miłość, szczerość i poczucie humoru. Cieszyłam się, że mogę płakać, kiedy mam taką potrzebę i mogę śmiać się, kiedy mam na to ochotę. Nigdy nie musiałam udawać, że jestem inna, niż rzeczywiście jestem.

      Sprawiało mi radość, że choć nie był to stricte chrześcijański program, to zawierał on w sobie mnóstwo chrześcijańskich zasad, które niekoniecznie są praktykowane w kościołach. Każdy był równie cenny, czy to nowoprzybyły, czy też „stary wyga”. Używanie przez nas tylko imienia stanowiło wspaniały czynnik zrównujący. Bezrobotny pracownik fizyczny miał tyle samo do zaoferowania, co słynna aktorka.

      Jedna z Dwunastu Tradycji brzmi: „Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”. „Ktokolwiek chce stać się największym spośród was, musi być waszym sługą”. Prac „służebnych”, takich jak na przykład witanie przychodzących osób, parzenie herbaty czy pełnienie obowiązków skarbnika, podejmowali się ochotnicy. Każde z tych zadań wykonywali tylko przez kilka miesięcy, po to, żeby nikt nie przywłaszczył sobie żadnej funkcji.

      Co tydzień słyszałam, że praktykowanie Dwunastu Kroków jest konieczne, żeby poczynić postępy w programie Al-Anon. A oto pierwszy z Dwunastu Kroków33, do „pracy” nad którym mnie zaproszono:

      Krok Pierwszy: Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, że przestaliśmy kierować własnym życiem

      AA i Al-Anon używają słowa „alkohol”. Anonimowi Narkomani (NA) mówią „nasz nałóg”.

      Anonimowi Współuzależnieni (CoDA) po prostu mówią „innych”.

      Przyznanie się do naszej osobistej bezsilności

      Przyznanie się do bezsilności wobec tego, co wydaje się być głównym problemem naszego życia, jest bardzo trudne. Całe nasze wychowanie i kultura, z ich naciskiem na zaradność i podziwem dla silnych, sprzeciwiają się temu. Nie czułam, żeby przyznanie się do mojej bezsilności wobec alkoholu było realistyczną oceną sytuacji. Czułam raczej, że jest to przyznanie się do porażki, do bycia ofiarą losu.

      Również moje rozumienie chrześcijaństwa było w tej kwestii wypaczone. Postrzegałam swoje wysiłki w kierunku przejęcia władzy nad piciem Philipa w kategoriach próby niesienia mu pomocy, „wypełniania swojego chrześcijańskiego obowiązku” jako żona i matka. Rozpoznanie, do jakiej kategorii tak naprawdę przynależą moje działania, nie było łatwym zadaniem. Jest to jeden z powodów, dla których powrót do zdrowia często stanowi długi i powolny proces, polegający na robieniu dwóch kroków na przód i jednego w tył, żeby ponownie wyuczyć się na wpół przerobionych lekcji.

      Pierwszy Krok przywodzi mi na myśl pierwsze błogosławieństwo: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 3). Ubodzy w duchu przyznają, że mają problemy, że mają ogromną potrzebę Boga. Kiedy wiemy, że potrzebujemy pomocy oraz kierownictwa Boga i poprosimy o nie, to On je nam da. W ewangeliach ludzie, którzy mieli najwięcej problemów z zaakceptowaniem królestwa Bożego, byli jednocześnie tymi, którzy nie potrafili przyznać się do swoich własnych potrzeb.

      W ten sam sposób Program Dwunastu Kroków rozpoczyna się od przyznania się do naszej bezsilności wobec np. alkoholu, do faktu, że „przestaliśmy kierować naszym życiem” i że potrzebujemy pomocy.

      Dopóki tak naprawdę nie przyznamy się, że jesteśmy bezsilni wobec zachowania innej osoby, to będziemy zużywać ogrom duchowej, psychicznej i fizycznej energii, próbując je kontrolować. Ma to wiele konsekwencji. Po pierwsze, jeśli wierzymy, że sprawujemy nad nim władzę, lecz zachowanie owo wciąż trwa pomimo naszych najstaranniejszych wysiłków, to czujemy się winni, sfrustrowani i głupi. Po drugie, w konsekwencji stajemy się wyczerpani. Po trzecie, generalnie stwarzamy warunki umożliwiające trwanie tego chorego zachowania przez znacznie dłużej, niż mogłoby ono trwać bez naszej interwencji. Dzieje się tak, gdyż poprzez nasze starania przejęcia odpowiedzialności za cudzy problem możemy przeszkodzić drugiej osobie, żeby sama na siebie wzięła tę odpowiedzialność.

      Po czwarte, koncentrując naszą uwagę na ich problemie, odkładamy na plan dalszy przyjrzenie się własnej roli w zaistniałej sytuacji, co stanowi już odrębną kwestię. Jest to nasza odpowiedzialność i tu, z Bożą pomocą, mamy znacznie więcej nadziei na uzyskanie produktywnych wyników. A kiedy dostrzegamy pozytywne zmiany w naszym życiu, zyskujemy także otuchę i zachętę.

      Jezus i bezsilność

      Mamy skłonność, żeby myśleć o Jezusie jak o jakimś bardzo potężnym człowieku. I w pewnym sensie jest to prawdą. Lecz łatwo jest przeoczyć tę granicę, do której z rozmysłem się On posunął, przyjmując na siebie ludzką bezsilność. Pisząc do Filipian, św. Paweł stwierdza: „To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie. On to, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi. A w zewnętrznej postaci uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2, 5-8).

      Najpierw stał się On bezradnym dzieckiem, następnie chłopcem posłusznym Maryi i Józefowi, a później dorosłym mężczyzną, który mówił: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Syn nie może niczego czynić sam od siebie, jeśli nie widzi Ojca czyniącego” (J 5, 19). Nawet kiedy ukazywał znaki i dokonywał cudów, to nie utrzymywał, że czyni tak dzięki swojej własnej mocy, lecz z pomocą „palca Bożego” (Łk 11, 20), to znaczy Ducha Świętego.

      Philip Yancey w swojej książce The Jesus I never knew34 (Jezus, jakiego nie znałem), pisząc o śmierci Jezusa, zapytuje: „Czy patrzymy na bezsilność Jezusa jak na przykład Bożej niemocy, czy jak na dowód Bożej miłości?”. Jeśli kiedykolwiek pojawia się we mnie pokusa, by powątpiewać w miłość Boga, wówczas najskuteczniejszą odpowiedź stanowi przypomnienie sobie śmierci Jezusa. A Jego gotowość, żeby przyjąć na siebie bezsilność, może dopomóc nam w uczynieniu tego samego.

      Święty Paweł napomina nas, byśmy jasno odróżniali „moc, jaka pochodzi z Boga” od nas samych, „naczyń glinianych”, w których jest ona przechowywana (por. 2 Kor 4, 7).

      Jest to po części paradoksem chrześcijaństwa i programów Dwunastu Kroków, że cały ten proces rozpoczyna się od zaakceptowania naszych własnych ograniczeń i naszej potrzeby Boga. Tak długo, jak będziemy polegać na własnych siłach, na naszej osobistej mocy, nie otworzymy się na otrzymanie Jego Świętego Ducha, Jego „Siły Wyższej”.

      Bezsilność w Al-Anon

      Jeden z powodów, dla których początkowo przychodziłam do Al-Anon, był taki, iż dowiedziałam się, że alkoholik, którego partner(ka) uczęszcza do Al-Anon, ma większe szanse na odnalezienie wyzdrowienia. Ale jest to jedynie produkt uboczny tego programu, a nie jego cel. Wielu ludzi

Скачать книгу


<p>33</p>

Zob. początek książki, s. 6.

<p>34</p>

Philip Yancey, Jezus, jakiego nie znałem, Katowice 2007