12 kroków z Jezusem. Daphne K.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 12 kroków z Jezusem - Daphne K. страница 4

12 kroków z Jezusem - Daphne K.

Скачать книгу

postawy skrywać swe problemy, co też i przez większość czasu robiłam.

      Dlaczego tak właśnie reagowałam? Czuć się odpowiedzialną za zachowanie kogoś innego nie jest przecież zbyt racjonalne. Jednakże taka reakcja jest bardzo powszechna i wydaje się, że jest powiązana z doświadczeniami z dzieciństwa.

      Dzieciństwo i różowe okulary

      Swoje dzieciństwo opisuję szerzej w następnym rozdziale, ale już tutaj chcę powiedzieć, że, jak większość ludzi, dorastałam w przekonaniu, że moja rodzina była całkiem normalna. Kochałam rodziców i miałam skłonność do postrzegania ich przez różowe okulary, doceniałam ich mocne punkty i pozostawałam nieco ślepa na ich niedostatki. Może wtedy dodawało mi to otuchy, lecz później stawało na przeszkodzie przed dostrzeżeniem całej prawdy.

      Kiedy ojciec odszedł na emeryturę, porzucił matkę i więcej już nigdy nie mieszkał w Anglii. W tamtym czasie pracowałam jako pielęgniarka i, za wyjątkiem dni wolnych, nie mieszkałam w domu. Wieść, że ojciec następnego dnia wyjeżdża, całkowicie mnie zszokowała. Wiedziałam, że matka kocha ojca i prawie w ogóle nie słyszałam, żeby się kłócili. Musiało minąć trochę lat, żebym zrozumiała, że ich małżeństwo i moje dzieciństwo nie były takie normalne, jak wówczas myślałam.

      Jednakże w domu byłam znacznie szczęśliwsza niż w szkole z internatem, do której zaczęłam uczęszczać w wieku dwunastu lat. Czas, który tam spędziłam pod „opieką” wychowawczyni, która dopuszczała się przemocy słownej, miał znacznie bardziej destrukcyjne konsekwencje niż cokolwiek z tego, co spotkało mnie w domu.

      Alkoholizm wkracza do naszego życia

      Około tygodnia po tym, jak wróciliśmy z wakacji w Libanie, brat Philipa zmarł w tragicznych okolicznościach. Philip, choć nie miał ku temu żadnego sensownego powodu, czuł się w pewien sposób za to odpowiedzialny i popadł w depresję. I właśnie wkrótce po tym jego picie zaczęło wykraczać poza tę wąską linię, za którą picie dla towarzystwa przeistacza się w nałóg. Proces ów następował powoli oraz podstępnie i chociaż ewidentnie stanowił problem, to minęły całe lata, zanim którekolwiek z nas nazwało go po imieniu.

      Modliłam się o pomoc i jakieś rozwiązania dla wielu pytań, które pozostawały bez odpowiedzi i bezustannie kołatały się w mojej głowie. Niektóre z nich były pytaniami „dlaczego?”, lecz te bardziej palące należały do kategorii „Co mam zrobić z tą całą sytuacją?”. Tak w ogóle to wierzyłam, że Bóg chce, żebyśmy byli zdrowi i szczęśliwi. A ponieważ nie byliśmy, to pozostawałam święcie przekonana, że czegoś nam zabrakło, lecz nie mogłam dostrzec, czego.

      Mogę z zadowoleniem powiedzieć, że rzeczywiście z czasem Pan udzielił mi wielu odpowiedzi, włącznie z tymi, o które nawet nie przeszłoby mi przez myśl, żeby zapytać. Prowadziły one do długotrwałego procesu rekonwalescencji, który zawierał w sobie odkrywanie dokładnie tego, z czego sama tak naprawdę potrzebowałam się wyleczyć!

      Wprowadzenie do współuzależnienia

      Kilka lat później odkryłam, że to, z czego sama powinnam się wyleczyć, było stanem, który posiadał już swoją nazwę. Był on znany jako współuzależnienie, o którym w tamtym czasie nigdy wcześniej nie słyszałam. Nic w tym dziwnego, gdyż mimo, że sam ów stan jest równie stary, co ludzka rasa, to współuzależnienie nie zostało ani rozpoznane, ani nazwane wcześniej, niż pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku.

      Jeśli ktoś nigdy wcześniej nie słyszał o terminie „współuzależnienie”, to mogłoby ono kojarzyć mu się dobrze, pobrzmiewając echem współpracy lub wzajemnej zależności międzyludzkiej. Niestety, w rzeczywistości ma się ono do nich tak, jak podróbka do oryginału. Współuzależnienie jest formą roz-stroju2 lub choroby. Nie tylko samo z siebie jest bolesne, lecz również postępuje z czasem, rodząc poważne powikłania zarówno w wymiarze jednostkowym jak i ogólnospołecznym.

      Zazwyczaj zaczyna się ono w dzieciństwie, w rodzinach, w których brakuje bezwarunkowej miłości w stopniu całkowitym lub częściowym. Prawdziwa miłość może nawet być w nich obecna, lecz nie jest ona wyrażana w zrozumiały dla dziecka sposób. Przykładowo, ojciec może naprawdę kochać swoje dzieci, lecz jeśli nieczęsto bywa w domu i rzadko się z nimi widuje, to prawdopodobnie one nie wiedzą o tym, że on je kocha. Lub w rodzinie może pojawić się upośledzone dziecko, więc większość czasu i energii rodzice poświęcają temu właśnie dziecku, pozostawiając pozostałe potomstwo w przekonaniu, że nie zasługują one na miłość i w ten sposób są one pozbawione potencjału do bycia kochanymi.

      Najpowszechniejszą przyczyną braku miłości w rodzinie jest jednak to, że jedno z rodziców, lub oboje naraz, pogrąża się w jakimś własnym problemie lub nałogu i nie jest już więcej w stanie obdarzać swojego dziecka bezwarunkową miłością.

      Jeśli rzeczywiście brakuje miłości (a nie pozostaje ona po prostu źle wyrażana), to będzie prowadziło to do różnych form przemocy (emocjonalnej, psychicznej, duchowej, słownej czy fizycznej) i prawie z całkowitą pewnością stan ów zrodzi współuzależnienie. Dzieci polegają na swoich rodzicach i innych dorosłych, już choćby z tej prostej przyczyny, żeby móc żyć. Przeraża je sama myśl, że ci dorośli mogą nie być w stanie (z powodu swych własnych problemów) obdarzać ich miłością, której potrzebują. Bezpieczniej i prościej jest postrzegać samego siebie jako niegodnego miłości i wierzyć, że jeśli sam się zmienię, to wówczas ci dorośli może zaczną mnie w ogóle, lub bardziej kochać. Dzieci odczuwają wstyd, że są (jak same to postrzegają) niegodne miłości i zaczynają same siebie krytykować i odrzucać. Jak już raz rozpocznie się ten proces odrzucania samego siebie, to będzie on ciągnąć się w życiu dorosłym i stanie się pożywką dla wielu innych problemów lub nałogów.

      W swojej książce Life of the Beloved3 (Życie Umiłowanego) Henri Nouwen pisze:

      „Tak, istnieje taki głos, głos, który mówi z góry oraz od wewnątrz i który delikatnie szepcze lub oznajmia głośno: «Ty jesteś moim Umiłowanym, w tobie mam upodobanie». Z pewnością niełatwo jest usłyszeć ów głos w świecie wypełnionym innymi głosami, które krzyczą: «Do niczego się nie nadajesz, jesteś szpetny; nic nie jesteś wart; jesteś godzien pogardy, jesteś nikim – dopóki nie udowodnisz nam, że jest odwrotnie». Te negatywne głosy są tak silne i natarczywe, że łatwo w nie uwierzyć. I tu właśnie kryje się ogromna pułapka. Jest to pułapka odrzucenia samego siebie. Po latach zrozumiałem, że to wcale nie sukces, popularność czy władza stanowią największą pułapkę, lecz odrzucenie samego siebie”.

      Ostrzegawcza lampka?

      Wydawało się, że fakt, iż Bóg nie odpowiadał na moje modlitwy o wyzdrowienie Philipa, potwierdzał jedynie moje utajone lęki, że Go zawiodłam i że moje modlitwy nie zasługują na odpowiedź. Nie czułam, żeby On kochał mnie osobiście. Nie winiłam Go: przecież sama siebie postrzegałam jako osobę, którą trudno kochać i czułam, że Bóg musi mieć w tej kwestii znacznie wyższe standardy od moich.

      Nie był to problem natury intelektualnej: teoretycznie przynajmniej wierzyłam w bezwarunkową miłość Boga do ludzkości. Nie uważałam, że muszę zasługiwać na Jego miłość lub Jego zbawienie i z przekonaniem mogłam wypowiadać Credo. Zdawałam sobie sprawę, że moje uczucia były nielogiczne, lecz nie wiedziałam, dlaczego czułam się tak, jak się czułam, ani co mam z tym wszystkim

Скачать книгу


<p>2</p>

W oryginale angielskim zgrabna, acz trudna do przetłumaczenia na język polski gra słów: „dis-ease or disease”; dosłowne znaczenie neologizmu „dis-ease” można zinterpretować jako niepokój, emocjonalne rozbicie, dezintegrację, dyskomfort, poczucie skrępowania lub bycia nie na miejscu, czy w bardzo trudnej sytuacji. Termin ten używany będzie w dalszych częściach książki, dlatego, aby ułatwić jego zrozumienie, podkreślony został takim właśnie zapisem w języku polskim (przyp. tłum.).

<p>3</p>

Henri J.M. Nouwen, Życie Umiłowanego, Kraków 2003.