12 kroków z Jezusem. Daphne K.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 12 kroków z Jezusem - Daphne K. страница 5

12 kroków z Jezusem - Daphne K.

Скачать книгу

wyobrażenia na temat tego, jak postrzega nas Bóg, z reakcją Ojca w przypowieści o synu marnotrawnym, to wówczas otrzymamy użyteczny probierz. Czy wyobrażamy sobie, że wygląda On na zagniewanego, smutnego lub zawiedzionego, kiedy na nas patrzy, czy też widzimy Go, jak podchodzi do nas z otwartymi ramionami? Jeśli uświadomimy sobie, że nasz własny obraz nie pasuje do tego, co On sam objawił na temat swojego wybaczenia i miłości, wówczas możemy zapytać samych siebie i Jego, dlaczego tak właśnie jest?

      Uwierzenie, że Bóg kocha każdego z nas osobiście, stanowi zaledwie jedną część życia chrześcijanina, lecz jest to szalenie istotna część. Dopóki nie uwierzymy, że On nas kocha, to będzie nam bardzo trudno zarówno czerpać radość z miłosnej więzi z Nim, jak i kochać bliźniego, jak siebie samego.

      Jezus przyszedł, żeby objawić miłość Ojca

      Jednym z powodów, dla których Syn Boży stał się człowiekiem, było właśnie to, żeby ukazać nam, jak mocno i naprawdę Bóg nas kocha. Kiedy aniołowie śpiewali przy narodzeniu Jezusa: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał” (Łk 2, 14), oznaczało to, że w nas wszystkich sobie upodobał. Jego miłość nie jest bowiem ograniczona do „ludzi dobrej woli”, jak to się czasami tłumaczy. To właśnie my wszyscy jesteśmy obiektem Jego nieskończonej dobrej woli czy upodobania. On kocha nas po prostu takimi, jakimi jesteśmy, ze względu na to, że to On jest dobry, a nie ze względu na to, że my jesteśmy dobrzy! Święty Paweł napisał: „Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5, 8).

      Z początku myślałam, że moje trudności w tym obszarze były niecodzienne jak na chrześcijankę i wstydziłam się ich. Powiedzenie Bogu, że nie jestem zbytnio przekonana o Jego miłości do mnie, wydawało mi się grubiaństwem wobec Niego. Nie potrafiłam przytoczyć żadnego dobrego powodu dla mojego braku wiary. Nie popełniałam żadnych dramatycznych grzechów, których w moim pojmowaniu Bóg mógłby nigdy nie wybaczyć.

      Podstawowe kłamstwo

      Pośród rodzaju ludzkiego krąży pewne podstawowe kłamstwo, przed usłyszeniem którego nikt z nas się nie ustrzeże. Głosi ono: „Tylko ci bardzo dobrzy są godni miłości – nasze grzechy i wady sprawiają, że nie zasługujemy na miłość”. Ponieważ takie właśnie doświadczenie często przypada w udziale nam jako istotom ludzkim, to przypisujemy również tenże brak umiejętności kochania samemu Bogu, a rodzice potrafią powiedzieć dziecku: „Jeśli nie będziesz dobry, to Bóg nie będzie cię kochał”.

      Szkoły często jeszcze bardziej potęgują ten przekaz. Sprawozdanie, oceniające wyniki w nauce, jakie kiedyś otrzymałam, może tu posłużyć jako typowy przykład. Komentarz dotyczący przedmiotu, z którego byłam najlepsza ze wszystkich, stwierdzał: „Dobra, lecz mogłaby być lepsza, gdyby się bardziej postarała”, co brzmi bardzo podobnie do: „Bycie lepszą od pozostałych wcale nie oznacza, że jest się już wystarczająco dobrą, jedynie zbliżenie się do perfekcji mogłoby się sprawdzić”. Aby uzasadnić to przekonanie, ludzie mogliby przytoczyć słowa: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 48).

      Lecz jak doskonały jest nasz Ojciec niebieski? Jezus już opisał sposób, w jaki kocha Jego Ojciec: sposób ogarniający wszystkich miłością, która „sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi” (Mt 5, 45). Jest to istne przeciwieństwo perfekcjonizmu. Im mocniej wierzymy, że Bóg akceptuje i kocha nas takimi, jakimi jesteśmy, tym mocniej jesteśmy w stanie kochać innych w ten sam sposób. Oto właśnie jest rodzaj doskonałości, do jakiej jesteśmy powołani, a nie do tej krytykującej spod znaku „masz dwadzieścia podejść, żeby doszukać się błędu”. Ewangelia wg św. Łukasza mówi: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6, 36).

      Jeśli jako dzieci otrzymywaliśmy za mało bezwarunkowej miłości i zbyt wiele krytyki lub przemocy, to ciężko nam zaakceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy lub uwierzyć, że Bóg może kochać nas takimi, jakimi jesteśmy. Stajemy się podatni na to kłamstwo, które głosi, że „tylko ci bardzo dobrzy są godni miłości”. Ważną część zdrowienia stanowi nauka przez doświadczanie, że to naprawdę jest kłamstwo.

      Rodzaj ludzki jest stworzony na podobieństwo Boga. Oznacza to, że zostaliśmy stworzeni, żeby dawać i otrzymywać miłość. Myśl, że nie jesteśmy godni miłości, uderza w korzenie naszego jestestwa. Akceptacja faktu, że wszyscy w różnym stopniu jesteśmy grzesznikami, jest po prostu zdrowym realizmem. Lecz kochany grzesznik, któremu wybaczono, znacząco różni się od takiego, który czuje się potępiony.

      Utrata poczucia tożsamości

      Jedną z konsekwencji wiary w to, że powinniśmy być „idealni” jest nadmierne poczucie odpowiedzialności. Czujemy się odpowiedzialni za uczucia i zachowania innych ludzi. Jeśli nie są szczęśliwi, to my również nie jesteśmy szczęśliwi. Jeśli nie zachowują się tak, jak w naszym mniemaniu powinni, wówczas my czujemy się winni. W krańcowej formie prowadzi nas to do życia życiem innych ludzi i do utraty zdrowego poczucia własnej tożsamości.

      Jest taki dowcip o osobie współuzależnionej, która rzuca się z mostu: kiedy leci w dół, to przed jej oczyma przesuwa się życie kogoś innego… Przez całe lata, kiedy ktoś pytał mnie: „Co u Ciebie?”, odpowiadałam: „Cóż, Philip robi to czy tamto, chłopcy wracają do szkoły w następnym tygodniu” lub udzielałam jakiejś odpowiedzi utrzymanej w podobnym stylu. Jeśli jednak zapytałby: „Ale co u Ciebie?”, to miałabym kłopot, gdyż tak naprawdę sama nie wiedziałabym, co u mnie osobiście.

      Cechy współuzależnionego: Wilki w owczych skórach

      Wiele cech typowych dla osób współuzależnionych może wyglądać na zalety i niełatwo je rozpoznać. Całe lata zabrało mi rozgraniczenie we własnym życiu rzeczy, które robiłam naprawdę z miłości od tych, które podchodziły pod kategorie znane jako „opiekuńczość”, „kontrolowanie”, „naprawianie”, „zadowalanie innych” i „ratowanie”. Każde z powyższych słów otacza cudzysłów, gdyż w rzeczywistości nie oznaczają one tego, na co mogłyby wskazywać ich nazwy. Tego typu zachowania może i brzmią dobrze, lecz wszystkie one są wilkami w owczych skórach.

      Przykładowo „zadowalanie innych” oznacza mówienie czegoś, czego w istocie rzeczy nie ma się na myśli lub robienie czegoś, czego się nie chce robić, i w dodatku robimy to nie z miłości dla innej osoby, lecz w nadziei, że jej reakcja zaspokoi moje własne potrzeby. Gdy robimy takie rzeczy, to rzadko kiedy dostrzegamy, że w ogóle je robimy. Gdy po raz pierwszy usłyszałam termin „zadowalanie innych” moją reakcją było: „Ale ja sądziłam, że od chrześcijanina oczekuje się zadowalania innych ludzi”. Nie zdarzyło mi się wcześniej kwestionować własnych pobudek.

      Jezus nigdy nie podejmował się „zadowalania innych”. Kiedy ludzie w jednej wiosce chcieli, żeby tam pozostał, a nadszedł czas, żeby iść dalej, to On wiedział, jak ma powiedzieć „nie”. Innym razem rzekł: „Jeśli chodzi o ludzkie uznanie, to nic ono dla mnie nie znaczy” (J 5, 34)4.

      Potrzeba bycia potrzebnym

      Terminów „opiekuńczość”, „naprawianie” i „ratowanie” używa się również do opisywania czynności, które nie wychodzą na dobre zarówno ich wykonawcom, jak i beneficjentom. Nie są one tożsame z prawdziwą troskliwością, miłością, pomocą i służbą, gdyż te czynione są z myślą

Скачать книгу


<p>4</p>

Pozostawiono brzmienie z przekładu Biblii na języki narodowe, z którego korzystała Autorka. Tłumaczenie z Biblii Tysiąclecia niniejszego fragmentu brzmi: „Ja nie zważam na świadectwo człowieka” (przypis tłum.).