Dziewczyny, które miał na myśli. Kazimierz Kyrcz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz страница 14

Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz

Скачать книгу

Prawie wszystkie w kolorze czarnym; z rzadka czerwonym, srebrnym czy brązowym.

      – Moje zbiory – mówiąc „zbiory” nakreśliła w powietrzu palcami ironiczny cudzysłów.

      – Robią wrażenie – przyznałem.

      W ukośnych promieniach słońca przeszywających przestrzeń pomiędzy panoramicznymi oknami i podłogą, wirowały pyłki kurzu. Zapatrzyłem się na nie mimowolnie, wyobrażając sobie, jak by wyglądały, gdyby nasycić szyby purpurą.

      – Kiedyś był tu kryty basen, królestwo wody. Przekształciłam je w krainę powietrza i światła – stwierdziła Oliwia, okręcając się wokół swej osi jak mała dziewczynka.

      – Mogłabyś urządzić muzeum i pobierać opłatę za wstęp.

      – Oby nie! – Skrzywiła się. – Mam ciekawsze zajęcia niż użeranie się ze snobami udającymi znawców architektury… Banda zjebów.

      Uśmiechnąłem się pod nosem. Powoli przyzwyczajałem się do jej sposobu mówienia, w którym górnolotne frazy sąsiadowały z wstawkami wprost z rynsztoka.

      Podłogę zdobiła mozaika przedstawiająca cudacznego stwora, na wpół człowieka, na wpół ptaszysko, z dziobem zamiast ust i piórami wyrastającymi z załomków szyi oraz ramion.

      – Niezłe, co nie?

      Kiwnąłem głową. Podziwiając ten konglomerat kamienia, drutu i barwionego szkła, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że otaczanie się tego typu sztuką jest przywoływaniem mroku.

      – To rekonstrukcja – wyjaśniła, nie precyzując, czego konkretnie.

      Nie spytałem. Nie zdążyłem, bo oto ujęła mnie za łokieć i nieomal pociągnęła do przestronnego korytarza, który z kolei doprowadził nas do jej pracowni. To pomieszczenie idealnie nadawało się do tego, by eksperymentować ze światłem, wydawało się wręcz do tego stworzone. Wysokie sklepienie, mnóstwo przestrzeni, nieomal sterylna czystość… Przez przeszklony sufit wlewał się ocean słonecznych promieni, które jednak nie raziły. Najwyraźniej ten element dachu wykonano ze szkła o ograniczonej przezierności.

      – Rozgość się i poczekaj sekundkę – poprosiła, wskazując skórzaną kanapę.

      Zanim zdążyłem odpowiedzieć, wyszła. Usiadłem i zacząłem przyglądać się drzwiom, za którymi zniknęła. Były niczym innym jak wielką płytą z rzeźbionego szkła. Pokrywała je kolorowa emalia, która nadawała całości pozór wiru, wciągającego patrzącego w bezdenne głębiny. Kilka minut później za tym wirem pojawiła się jakaś istota. Nadnaturalnie wysmuklona, na poły ludzka, lecz w trudny do uchwycenia sposób odmienna. Kontury załamywały się i rozszczepiały w wygrawerowanych na powierzchni szkła ornamentach, to rosnąc, to znów malejąc. Postać zbliżała się ku mnie, by w następnym momencie odpłynąć miękko, niczym cofająca się fala. Wszystko odbywało się w kompletnej ciszy i ten brak dźwięków sprawiał, że jeszcze trudniej było mi uwierzyć w to, co widziałem.

      Zahipnotyzowany tym niezwykłym widowiskiem, zastygłem w bezruchu. Zupełnie jakby ogarnął mnie paraliż albo graniczące z katalepsją odrętwienie. Mogłem jedynie patrzeć. I robiłem to całym sobą.

      Kiedy drzwi wreszcie się uchyliły, ujrzałem anielicę w zwiewnej, niemal przezroczystej szacie. Długie białe włosy zakrywały jej twarz. Unosząc ją, jednocześnie rozłożyła podobne do husarskich skrzydła. Dopiero wtedy upewniłem się, że patrzę na Oliwię. Nachyliła się nade mną i dotknęła moich powiek, zamykając je pocałunkiem.

      Nic nie powiedziała, mimo to zrozumiałem, że chce, bym pozwolił jej na kolejną metamorfozę.

      Minęła chwila i usłyszałem cichy głos:

      – Patrz.

      Nie miała już na sobie niczego. Skrzydła leżały złożone u mych stóp niby całopalna ofiara. Ekstrakt bezsilności i piękna.

      Zsunąłem się z kanapy, opadając na kolana. Nie wiedziałem jak inaczej wyrazić podziw i wdzięczność za to, co mi dała. Bez słowa ominęła mnie i stanęła tuż za mną. Serce zamierało w piersi, płuca walczyły o każdy oddech. Coś musnęło mój kark tak delikatnie, że nie byłem pewien, czy rzeczywiście zostałem dotknięty. Może tylko śniłem?

      Zwinne palce i drobne piersi z twardymi jak kamyki sutkami, a potem… Tego wieczoru rozkochała mnie w sobie. W pulsującej ciemności swej pracowni szeptała mi do ucha słowa, których nie rozumiałem. Rozpoznałem francuski, język, który zawsze mnie fascynował. Jej oddech parzył moją skórę, sprawiając, że spiąłem się w radosnym oczekiwaniu tego, co miało nastąpić.

      Nie, nie kochaliśmy się.

      Mimo wszystko wciąż nie byłem w stanie.

      Zamiast tego ewakuowałem się do łazienki. Oliwia urządziła ją w dość ascetycznym stylu: pośrodku na małym podwyższeniu stała drewniana prostokątna wanna. Cieszyłem się, że nie muszę z niej korzystać, bo czułbym się jak w trumnie.

      Rozdział 11

      Przez dwie dekady pracy w policji Sebastian widział różne rzeczy: rozrzucone wzdłuż torów fragmenty ciał nieszczęśliwie zakochanych nastolatków i szczątki kobiety, która podczas dolewania gorącej wody do kąpieli dostała zawału, a potem przez tydzień gotowała się w wannie; niepełnosprawną dziewczynkę bitą pogrzebaczem przez macochę czy pedofila gwałcącego własne córki i okazującego zainteresowanie ich losem dopiero wtedy, gdy trafił za kratki. Długo by wyliczać. Był czas na uodpornienie się na skurwysyństwo świata, jednak śmierć Bereniki Tryńskiej wytrąciła go z równowagi.

      Może dlatego, że sam miał córkę, może z zupełnie innego powodu. Nieistotne. Tak się jakoś złożyło, że wyjaśnienie tej sprawy postawił sobie za punkt honoru.

      Nie, żeby poza nim i rodzicami tragicznie zmarłej, kogokolwiek to obchodziło. Dla naczelnika domniemane samobójstwo, jako nie należące do kategorii przestępstw podstawowych, nie miało większego znaczenia. Komendant pewnie nawet nie słyszał o tej nieszczęsnej dziewczynie.

      Siłą rzeczy Bednarski nie mógł liczyć na niczyją pomoc. Jesienna aura, do spółki z wyjątkowo w tym roku zjadliwym smogiem, sprawiła, że trzy osoby z wydziału rozchorowały się. Czwarta, Lidka, zaszła w ciążę, z marszu rzucając L4. Trudno się jej zresztą dziwić: atmosfera w komisariacie na Królewskiej nie sprzyjała relaksowi.

      Niedobitki, które pozostały na pokładzie, zostały dociążone na maksa. Dyżury wypadające co parę dni, obrabianie zatrzymywanych bandziorów, no i niekończący się przerób papierów… wszyscy ciągnęli na oparach.

      Chcąc nie chcąc, większość czynności w tej sprawie podkomisarz wykonał w czasie pozasłużbowym. Któregoś wieczoru pojechał do domu zmarłej, by za zgodą zrozpaczonych rodziców Bereniki przejrzeć zawartość jej laptopa, kontakty na Facebooku i historię rozmów. Kiedy indziej, w pierwszy od dawna wolny weekend, wybrał się na rekonesans w okolice, gdzie znaleziono zwłoki dziewczyny. Nic to nie dało. Nie znalazł absolutnie żadnego tropu.

      Zaproponował nadzorującemu sprawę

Скачать книгу