Dziewczyny, które miał na myśli. Kazimierz Kyrcz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz страница 17

Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz

Скачать книгу

spodem nie miała ani biustonosza, ani majtek. Na szczęście nie ściągnęła satynowych pończoch, co przyjąłem z wdzięcznością. Zawsze fascynowały mnie gładkie powierzchnie.

      Usiadła na brzegu tapczanu i opadła na niego plecami, jakby potrzebowała natychmiastowego odpoczynku po czynności, która kompletnie ją wyczerpała. Uklęknąłem, sięgając po jej piersi; niemal mieściły się w dłoniach. Idealny rozmiar i sprężystość podnosiły mi włoski na karku. Przełknąłem ślinę, ugniatając je i masując, z trudem powstrzymując się przed wbiciem się ustami w łono Oliwii. Wreszcie skapitulowałem przed pragnieniem. Całowałem ją raz delikatnie, to znowu mocno i gwałtownie, jakbym próbował docałować się do samego raju. I było tak dobrze, jakbym już tam dotarł.

      – Dzięki tobie moje skrzydła odrastają – wyszeptała, udowadniając, że umie czytać w myślach. – Zadbaj o mnie.

      Nie odpowiedziałem, pochłonięty pieszczotami.

      Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że coś czuję. Coś jakby ślad zapachu albo jego echo. Nie miałem jednak czasu delektować się tym tak starym i zarazem nowym doznaniem, bo usłyszałem ciche:

      – Bądź miłosierny – poprosiła, uwalniając się z moich objęć, przewracając się na brzuch i rozkładając ręce na boki. – Pieprz mnie w Duchu Świętym – dodała nieco głośniej. – Dziś mam religijny nastrój, bo przyjęłam Hostię.

      – Nie przesadzasz z tymi bluźnierstwami? – jęknąłem, wstrząsany dreszczami narastającego podniecenia.

      – Nie, słońce! Jesteśmy dziećmi Boga, musimy go odnaleźć!

      Po tak długiej wstrzemięźliwości nie spodziewałem się, że będę w świetnej formie. Przeciwnie: wiele wskazywało na to, że skończę zbyt szybko. Aby do tego nie dopuścić, zacząłem w głowie odmawiać modlitwę, która wydała mi się najodpowiedniejsza: „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna…”.

      Matka Boska wysłuchała moich próśb. Oliwia i ja doszliśmy w tym samym momencie.

* * *

      Zapachu frytek, pieczonego chleba i cipki.

      Tego ostatniego najbardziej mi brakuje.

* * *

      Leżałem wyczerpany na materacu, wsłuchując się w szum wody, kiedy Oliwia spłukiwała z siebie pozostałości naszego porannego seksu. Tę ostrą, czy może słodkawą woń, której nigdy więcej nie będzie mi dane doświadczyć.

      Moje powieki stawały się coraz cięższe i cięższe. Odpływałem. Jednak kiedy wróciła i ujęła mnie za ramię, sen w jednym momencie czmychnął na koniec świata. Posłuszny niewypowiedzianemu poleceniu, ruszyłem za nią do łazienki.

      Weszła ze mną do kabiny, gestami dając do zrozumienia, żebym się nie ruszał. Namydliła mnie całego, nie zapominając o najbardziej intymnych miejscach. Spłukując mydło, gładziła moją skórę – powoli, z delikatnością numizmatyka czyszczącego ulubiony egzemplarz ze swoich zbiorów. Czułem się trochę, jakbym jadł jej z ręki; zależny, ale przede wszystkim bezpieczny.

      Później, gdy byłem już suchy, otworzyła ścienną szafę i wyjęła szlafroki: dla mnie i dla siebie.

      – Widzę skarbie, że wszystko przygotowałaś. – Mrugnąłem do niej porozumiewawczo.

      – Jestem perfekcjonistką. W każdym calu. Chodź.

      Podążyłem za moją terapeutką, a teraz i przewodniczką, i wkrótce znaleźliśmy się w przytulnej kuchni urządzonej w kolorystyce rodem z Amelii.

      – Przez żołądek do serca… Chcesz, żebym się w tobie zakochał? – spytałem na poły żartobliwie, siadając przy stole.

      – Kto wie? – odparła, włączając ekspres. – Jeśli tak, musisz mieć się na baczności. Umiem całkiem nieźle wpływać na rzeczywistość.

      – To się da wyczuć. Powietrze tutaj…

      Pociągnęła nosem.

      – Nie, nie w tym sensie – zaoponowałem. – Coś tu jest, coś nieokreślonego, co sprawia, że inaczej się oddycha.

      – Lżej?

      – Trudno powiedzieć. Musiałbym spędzić u ciebie więcej czasu, żeby się upewnić.

      – Spędzisz.

      Mój wzrok padł na porcelanowe miseczki z karmą, stojące na podłodze w kącie pomieszczenia.

      – Czyje to? – spytałem, bo jakoś Oliwia nie kojarzyła mi się z osobą, która potrafi opiekować się żywymi istotami.

      – Moich kotów, Profesora i Asystentki… Schowały się, bo nie przepadają za obcymi.

      Pokiwałem głową. Koty? Nigdy nie potrafiłem zrozumieć uwielbienia dla tych małych bestii. Choć z dwojga złego i tak wolałem je od psów czy kur. Przynajmniej nie robią tyle hałasu. Chyba, że wiosną.

      Patrzyłem jak Oliwia w pełnym skupieniu przygotowuje tosty i parzy kawę, zupełnie jakby odprawiała jakiś pradawny rytuał. Wydawała się żywcem przeniesiona z innego wymiaru, zbyt odrębna, żeby można było ją zrozumieć.

      Bez pytania dodała do mojego kubka nieco mleka i cukru, po czym zamieszała wszystko srebrną łyżeczką.

      – Taka jest najlepsza – stwierdziła, stawiając przede mną naczynie z nadrukowaną na nim grafiką Alfonsa Muchy.

      – Nie cierpię much, ale jeśli już muszą być, wolę je na kubku niż w kawie – parsknąłem.

      – Zgadnij, co mi się śniło? – rzuciła, ignorując mój kretyński żarcik i zakładając nogę na nogę. Przy tym ruchu szlafrok zsunął się nieco, ukazując biel jej uda. Odwróciłem wzrok, choć kosztowało mnie to sporo wysiłku.

      – Opowiedz, chętnie posłucham.

      – W tym śnie byłam nowym wcieleniem Matki Boskiej, a ty reinkarnacją Michała Anioła.

      – Pokręcone.

      – Trochę. A najlepsze, że to proroczy sen.

      Zamrugałem, nieomal krztusząc się kawą.

      – Proroczy? Co masz na myśli?

      – Chcę, żebyś stworzył witraż osadzony na metalowym stelażu, aby łatwo dało się go rozkładać na części i przenosić z miejsca na miejsce.

      – Czyli witraż mobilny, tak? – upewniłem się.

      – Dokładnie!

      – Instalacja łączna?

      – To jakiś problem?

      – Żaden. Jakiej to wszystko ma być wielkości?

      – Trzy metry na trzy. Mniej więcej.

      – Czy…

Скачать книгу