Dziewczyny, które miał na myśli. Kazimierz Kyrcz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz страница 20

Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz

Скачать книгу

na stół. – Mogłaby pani pokazać, skąd skradziono pieniądze?

      – Oczywiście! Proszę za mną. – Cała trójka przeszła do następnego pokoju, gdzie na łóżku leżała skotłowana pościel. Grubaska z triumfalną miną wskazała otwartą szafę, konkretnie zaś półkę wypełnioną ręcznikami.

      – Rozumiem… – zaczął ostrożnie technik, starając się nie urazić swej dobrodziejki. – A można trochę dokładniej?

      Spojrzała na niego jak na niedorozwinięte dziecko.

      – Złodziej ukradł sto tysięcy dolarów, które trzymałam w szafie! Panowie powinni…

      – Znamy się na naszej robocie, proszę pani – wszedł jej w słowo podkomisarz. – Z tego, co się zorientowałem, nigdzie nie widać żadnych śladów włamania. Czy ktoś poza panią dysponuje kluczami do tego mieszkania?

      – Moja siostra.

      – Kontaktowała się pani z nią?

      – Ona mieszka w Szwecji, wakacje i ferie spędza na Księżycu, po ciemnej stronie. Czasem trudno się dodzwonić, ale udało mi się. Powiedziała, że nie ma z tym nic wspólnego.

      – W porządku – westchnął Sebastian, posyłając kumplowi porozumiewawcze spojrzenie. – W takim razie poproszę o dowód osobisty, przesłucham panią na okoliczność kradzieży tej kosmicznej fortuny.

      Gdy grubaska poszła po dokumenty, Krzysiek Maciej zadzwonił poskarżyć się dyżurnemu, że na miejscu domniemanego przestępstwa zastali wariatkę.

      – Więc co robimy? – spytał na koniec. – Zbieramy się?

      – Nie, na razie udawajcie, że działacie. Dzwonię po karetkę na Babińskiego. Jeśli baba jest szurnięta, nie możemy jej tak zostawić. Jeszcze walnie samobója i zrobi się smród…

      – Co za pokurwieństwo! – zaklął technik, rozłączając się.

      Sebastian rozpaczliwie zapragnął znaleźć się gdzieś daleko, najlepiej na antypodach albo jakiejś odległej planecie, na powierzchni której nigdy nie stanęła stopa człowieka.

      Jego pragnienia nie miały mocy sprawczej, więc pozostał tam, gdzie był. W siedlisku obłędu.

      Oczekiwanie na przyjazd łapiduchów dłużyło im się niemiłosiernie; zwłaszcza, że świruska nakręcała się coraz bardziej. Po podpisaniu protokołu zeznań nie odstępowała Krzyśka Macieja ani o krok, dopytując, co za ślady właśnie zbiera i upewniając się, czy właściwie je zabezpiecza. Na domiar złego z pełnym przekonaniem relacjonowała swe teorie spiskowe: o tym, że jest śledzona przez agentów KGB, którzy chcą jej wykraść perpetuum mobile, o złośliwym sąsiedzie, który jakoby podtruwa bidulę sarinem, no i o dozorczyni, od dawna usiłującej ją zgwałcić.

      Noc z wolna upływała, zastąpiona przez te szare godziny, które zwiastują nadejście poranka. Obaj policjanci wpadli w stan dziwnego zawieszenia, pół jawy, pół snu, z którego sporadycznie wyrywało ich wertowanie przez wariatkę książki telefonicznej i jej próby dodzwonienia się do coraz to innych instytucji, na czele z kurią, zakładem deratyzacyjnym czy ambasadą Chin.

      Kiedy wreszcie rozległo się z dawna oczekiwane pukanie, aspirant i podkomisarz drgnęli jak rażeni prądem. Alleluja! Wytęskniona wolność była na wyciągnięcie ręki.

      Grubaska zmarszczyła czoło, po czym ostrożnie zakradła się do przedpokoju. Sebastian podniósł się z fotela i podążył za nią, dzięki czemu mógł obserwować rozwój sytuacji.

      Wariatka uchyliła nieco drzwi. W powstałej między ich krawędzią i futryną szczelinie podkomisarz zobaczył załogę karetki – dwóch rosłych pielęgniarzy. Ponad ramieniem grubaski zaczął dawać rozpaczliwe znaki, że mają do czynienia z szajbuską i powinni działać zdecydowanie. Niestety, na nic się to zdało.

      – Panowie do kogo?

      – Podobno ktoś tu potrzebuje pomocy.

      – To pomyłka – odburknęła grubaska, zatrzaskując drzwi.

      Do Bednarskiego dołączył Krzysiek Maciej. Był czerwony na twarzy, wydawało się, że za chwilę para pójdzie mu uszami.

      – Dobranoc pani, musimy się zbierać. – Próbował prześlizgnąć się koło wariatki, lecz ta z furią zastąpiła mu drogę.

      – Nie pozwolę wam wyjść, dopóki… – zawiesiła głos, dysząc jak rozjuszony byk, by wypalić dobitnie – …dopóki nie znajdziecie dowodów zbrodni!

      Spojrzeli po sobie.

      – Jasna dupa – westchnął dwojga imion. – Ugrzęźliśmy. Na amen.

* * *

      Bednarski nie był pewien, jak zdołał przetrwać ten koszmar. Dopiero o siódmej pojawiła się druga ekipa łapiduchów. Ci dla odmiany okazali się całkiem rozgarnięci. Od strzała spacyfikowali wariatkę, podając jej zastrzyk uspokajający.

      Kilka minut później Sebastian zaplombował mieszkanie i razem z technikiem pojechał na komisariat. Ziewnięcia omal nie rozerwały mu szczęki, kiedy oddawał pistolet pomocnikowi, pilnując, żeby ten pokwitował odbiór broni w stosownym rejestrze. Już miał wychodzić z komisariatu, gdy dyżurny przywołał go.

      – No?

      – Szef cię wzywa – wyjaśnił oficer.

      Podkomisarz zmełł w ustach przekleństwo i powędrował na pierwsze piętro. Wszedł do sekretariatu, rozmasowując skronie i próbując doprowadzić się do stanu względnej używalności.

      Schowana za kontuarem sekretarka, którą z racji chudej dupy nazywał Chudą Dupą, obrzuciła go współczującym spojrzeniem. Pół komisariatu szeptało, że daje tej swojej dupy komendantowi, ale Bednarski nie wierzył w tę gadaninę. Szczególnie, że od dobrze poinformowanego źródła, czyli działającej na komisariacie nimfomanki, słyszał, że szefowi staje od święta.

      – Dzień dobry – jęknął ochryple. – Miałem się zgłosić…

      Chuda Dupa skrzywiła się i bezgłośnie, samymi ustami wyszeptała: „Jest wkurwiony”.

      Cholera, znowu mi się oberwie – pomyślał, kiwnięciem głowy dziękując za ostrzeżenie.

      Gabinet szefa urządzono zgodnie z regułami NG, czyli Nowego Bezguścia. Wszystkie ściany zawłaszczały zarekwirowane pseudokibicom maczety i noże. Poczesne miejsce zajmowały dwie siekiery, które skrzyżowano ze sobą na podobieństwo janosikowych ciupag.

      Bednarski nie był pewien, czemu miał służyć taki akurat wystrój. Jeśli dodaniu włodarzowi pomieszczenia powagi, to zdecydowanie nie spełniał swej roli.

      Na widok Sebastiana komendant, podtatusiały i obrastający tłuszczem facet, groźnie zmarszczył brwi.

      – Nieźle sobie wszystko wykombinowałeś! – rzucił oskarżycielsko.

      – Co? – Nie zrozumiał Bednarski.

Скачать книгу